środa, 28 października 2020

Szanowny panie J.K.

Post ten jest odpowiedzią. Publiczną, choć pewnie do adresata nie dojdzie, a nawet gdyby fizycznie doszła, to.... i tak nie dojdzie. To nic. Odpowiem tak czy siak, bo sobie najzwyczajniej w świecie nie życzę, żeby ktoś mówił takie rzeczy w moim, między innymi, imieniu.

Założę się, że sporo z was już słyszała lub czytała oświadczenie, które szanowny pan J.K. uznał za stosowne wczoraj ogłosić. Jeśli nie, odsyłam do tekstu w OKO.press

Panie J.K., postaram się odpowiadać konkretnie i w odniesieniu do Pana słów. Postaram się też mówić jasno, wyraźnie i tak, żeby mógł pan zrozumieć. Niech się pan nie obawia, nie będę agresywna, nie zamierzam pana wyzywać, nie zamierzam przeklinać, nie będę bić. Powiem panu szczerze - nie chce mi się marnować tego typu energii, żeby do pana dotrzeć, skoro pewnie i tak nie dotrę. MUSI pan jednak pewne rzeczy o mnie wiedzieć, żeby pan nie myślał, że może w moim imieniu wypowiadać się na PIS-owiskim profilu. 

Mówi pan, że wyrok trybunału konstytucyjnego jest zgodny z naszą Konstytucją i innego wyroku być nie mogło. Widzi pan, przeczytałam sobie po raz kolejny tę naszą Konstytucję. W czytaniu jestem całkiem niezła, nie mam też problemu z rozumieniem tego, co czytam. I wie pan co? Nie mogę tam znaleźć formuły, która mówiłaby, że nie wolno przerywać ciąży w przypadku nieodwracalnego uszkodzenia płodu. No nie ma! W ogóle nie ma nic o przerywaniu bądź nie przerywaniu ciąży. Zastanawiam się więc, w zgodzie z którą konstytucją ten wyrok zaistniał? Bo w polskiej, tej, co chyba jeszcze obowiązuje, to nie widzę. Byłabym nawet wdzięczna, gdyby mi pan przesłał ten konkretny fragment czy fragmenty konstytucji, które są podporą prawną tego wyroku. Wie pan - z podaniem numeru artykuły i tak dalej. I jeszcze najlepiej z podaniem, o której konstytucji pan mówi, bo może tutaj jest jakaś niezgodność i nieścisłość i może dlatego naród się buntuje. Bo w tej, która według mojej wiedzy jest konstytucją obowiązującą, napisane jest na przykład, że "Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia" (Art. 38). Znalazłam też zapis mówiący, że "przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych". (Art. 30). A w art. 31., w punkcie 2. konstytucja stanowi, że: "każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych. Nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje".
Tak, ja wiem, że możemy - pan i ja - spierać nad definicją "człowieka" z artykułu 38. i próbować udowadniać sobie nawzajem, że człowiek staje się człowiekiem już od poczęcia albo od urodzenia. Tylko bądźmy poważni, panie J.K., to są tylko rozmowy na temat poglądów, na temat tego, kto w co wierzy albo kto co uważa. To nie są dysputy, które mogą narzucić komukolwiek definicję "człowieka" i kazać interpretować ją tak, a nie inaczej. Pan rozumie "człowieka" tak, a ja rozumiem inaczej - kto z nas ma rację? Obawiam się, że i pan i ja mamy rację i dlatego możemy podejmować decyzje zgodnie z naszymi sumieniami, o czym zresztą konstytucja też mówi (przynajmniej ta, którą ja czytałam). O, tutaj, w artykule 53.1.: "każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii".

Potem powiedział pan, że mamy COVID i że ludzie gromadząc się w takiej ilości na ulicy łamią prawo i że będą miały na sumieniu życie wielu ludzi. Panie J, naprawdę? Po pierwsze przyganiał kocioł garnkowi, szanowny panie. Przecież to nie kto inny, jak pan właśnie złamał nie tak dawno prawo, idąc na cmentarz w czasie zakazu. Było tak czy nie było? Naprawdę ma pan czelność wytykać innym, że łamią przepisy? Mówi pan, że COVID. W istocie, mamy pandemię - odczuwamy jej ciężar każdego dnia, między innymi dzięki decyzjom, dość czasami niezrozumiałym i nagłym, pańskiego rządu. Ale dobra, my nie o tym. Panie J.K - zapytam - czy uważa się pan za osobę inteligentną? Tak między nami - uważa się pan? No, to proszę mi powiedzieć - czy osoba inteligentna nie przewidziała, że taka decyzja trybunału k. wzburzy sporą część społeczeństwa i że na bank - covid czy nie covid - wyjdą na ulicę? Pan, jako osoba uważająca się za inteligentną, na pewno to przewidział, nie wyobrażam sobie inaczej. No właśnie. Tak więc proszę nie mówić o zagrożeniu życia i covidzie w tej sytuacji - pan dobrze wiedział, że tak będzie. 

No i potem powiedział pan coś, co mnie ostro wkurzyło i popchnęło do napisania tego tekstu. Ja nawet przytoczę pana słowa, powiedział pan:
"(...)z całą pewnością ten depozyt moralny, który jest dzierżony przez Kościół [katolicki oczywiście], to jedyny system moralny, który jest w Polsce powszechnie znany. Jego odrzucenie to nihilizm."

 I jeszcze, po paru zdaniach, dodaje pan:

"Ten atak jest atakiem, który ma zniszczyć Polskę. Ma doprowadzić do tryumfu sił, których władza w gruncie rzeczy zakończy historię narodu polskiego, tak jak dotąd go żeśmy postrzegali. Tego narodu, który jest naszym narodem, który mamy w naszych umysłach i w naszych sercach. Który jest przedmiotem polskiego patriotyzmu.
Brońmy Polski, brońmy patriotyzmu i wykażmy tutaj zdecydowanie i odwagę."
No tu się pan zapędził. Serio. Ustalmy może jedno, zanim odniosę się do pańskich słów. Pan jest Polakiem, ja jestem Polką. Pańska polskość nie jest w niczym ani lepsza ani gorsza od mojej. Zarówno pańska, jak i moja polskość wynika z faktu urodzenia się z takich, a nie innych rodziców. Artykuł 34.1. i 2. Konstytucji mówi, że "obywatelstwo polskie nabywa się przez urodzenie z rodziców będących obywatelami polskimi. (...). Obywatel polski nie może utracić obywatelstwa polskiego, chyba że sam się go zrzeknie." Ja się nie zrzekłam, póki co, pan rozumiem, że też nie. No. Więc jakby pan i ja jesteśmy w oczach konstytucji Polakami. To mamy ustalone.
I teraz tak. Jako Polka wypraszam sobie narzucanie mi tego "jedynie słusznego, katolickiego systemu moralnego". Odrzucam go całą sobą i nie ma to nic wspólnego z nihilizmem. To pan tak myśli, ale to nie znaczy, że tak jest. Musi pan w końcu to zrozumieć: pan jest jednym człowiekiem, jednym z 38 miliona Polaków. I teraz tak -będę delikatna, bo może to się okazać dla pana szokiem... Otóż to, jak pan postrzega polskość i jak ją definiuje, jest tylko pańską definicją. Owszem, są ludzie, którzy definiują ją jak pan, ale są też ludzie, którzy definiują ją inaczej. I wie pan co? ONI TEŻ SĄ POLAKAMI. Pan nie jest nawet o jeden procent bardziej Polakiem od nich. Nic a nic. Pan ma swój kościół, swój system moralny, uważa pan, że system moralny Polski to system kościoła.... Ale to pan tak uważa i nie ma to nic wspólnego z byciem prawdziwym Polakiem. Niech pan sobie daruje mierzenie wszystkich swoją miarą. Proszę przestać mówić mi, co to znaczy być Polką. Panu nic do mojej polskości.
    
Ja, proszę pana, nie mam żadnego narodu ani w sercu, ani w umyśle. A już na pewno nie tak, jak pan mi tu próbuje wmówić. Proszę się odczepić od mojego umysłu i serca. Proszę się odczepić od mojego poczucia patriotyzmu. Proszę przestać używać mnogich słów, jak: "nasz", "żeśmy postrzegali", "mamy", "brońmy". Proszę mówić za siebie, w liczbie pojedynczej. To jest pański punkt widzenia, jeden z 38 miliona punktów widzenia innych Polaków. 

Nienawidzę tego, co pan i pańscy ludzie robicie w Polsce. Jest mi niedobrze, kiedy słyszę o waszych decyzjach, o waszym patriotyzmie, o waszym postrzeganiu edukacji, o waszym narodzie. Staram się żyć tak, jakby tych waszych decyzji i mów świętych nie było - jakoś mi nawet idzie. Jednak teraz pan przesadził, ujął mnie w swoim systemie wartości, którego nie podzielam. Proszę mówić za siebie.

Z poważaniem i tak dalej...


P.S. Małych i wielkich liter w tekście używałam świadomie.



środa, 29 stycznia 2020

między nami księżniczkami

Wu powiedziała, że nie mogłabym być księżniczką. Nie pasuję. Wu pewnie się zna, ma w końcu 7 lat, a kiedy ma się 7 lat, jest się ekspertką od księżniczek.

W sumie trudno się Wu dziwić. Przecież niemal wszystkie dzieci wiedzą (a te pozostałe od Wu całego świata się niedługo dowiedzą), jak powinna wyglądać księżniczka. Po pierwsze, księżniczka powinna być piękna, najpiękniejsza z całego królestwa. Powinna być tak piękna, żeby ustawiał się do niej ogonek kandydatów do jej ręki (i przy okazji połowy królestwa). Po drugie księżniczka, jeśli chce być dobra, musi mieć długie blond włosy - czarne włosy mają te złe księżniczki. Te długie blond włosy mogą być zaplecione w warkocz lub rozpuszczone miękko opadać na piękne ramiona i plecy. Po trzecie - chyba oczywistym jest, że wszystkie księżniczki na świecie mają dobry wzrok. Księżniczka w okularach?! No błagam...! I w końcu po czwarte, każda szanująca się, prawdziwa księżniczka, ma gładką, alabastrową (cokolwiek to znaczy...) skórę. Od pięt po czubek głowy.

I na to wszystko w świat Wu wkraczam ja. No spójrzcie na mnie. Włosów tyle, co kot napłakał - z własnej i nieprzymuszonej woli poddaję się fryzjerce z klatki obok, która górę goli "dwójką", a boki zdaje się "jedynką". Od biedy mogłabym uchodzić za blondynkę, brak warkocza jest jednak kluczowy. Wzrok mam jeszcze nie najgorszy, ale okulary muszę już nosić, co jest czynnikiem mnie dyskwalifikującym numer dwa. Skóry alabastrowej na pewno nie mam, za to co jakiś czas idę do Matuszki, coby mi wytatuowano na niej nowe dzieło sztuki. Nie, księżniczki nie mają tatuaży, tatuaże może co najwyżej mieć na ciele czarownica, a nie o nich tu teraz rozmawiamy, prawda? Może gdybym była piękna, olśniewała swoimi niebieskimi oczami i perłowymi, równymi zębami? Może wtedy byłaby dla mnie jakaś szansa?

Wu jednak powiedziała wyraźnie i bez cienia wątpliwości w głosie - księżniczką bym być nie mogła.

Czy ktoś się temu dziwi? Temu, że 7-letnia dziewczyna doskonale wie, jak powinna wyglądać księżniczka i nie przyjmuje do tego grona dziewczyn i kobiet, które - no nie wiem - nie są szczupłe, ubrane w sukienkę, nie mają długich włosów... i inne takie stereotypy? Skąd Wu o tym wszystkim wie? Dlaczego daje sobie prawo do rozstrzygania, kto na prawo, a kto na lewo? Nie wiem na sto procent, przypuszczam jednak, że spotkała w swoim młodym życiu wystarczająco dużo osób, zobaczyła pewną ilość filmów, obrazów i książek, usłyszała wystarczającą ilość komentarzy i stwierdzeń, żeby uwierzyć, że tak właśnie jest. Po prostu. Wu nie urodziła się z obrazem prawdziwej księżniczki w głowie, ją tego obrazu nauczono.

Gdyby jakimś dziwnym zrządzeniem losu, poplątaniem czasu i niezrozumiałym dla nikogo zawirowaniem miała okazję spotkać Wu jako 7-latka, to pewnie bardzo bym się przejęła tym, co powiedziała. Przypuszczam, że pokłóciłabym się z nią o to, nie odpuściłabym tak łatwo i nie oddałabym lekką ręką mojej księżniczkości. Na szczęście dla mnie usłyszałam to teraz - kiedy już wiem, jak to z tymi księżniczkami jest. Kiedyś, całkiem niedługo, powiem o tym Wu, żeby i ona wiedziała o co w tym - moim zdaniem - chodzi.

Bo widzisz, moja droga mała Wu, tak się składa, że mogę być tym, kim tylko zechcę, nawet księżniczką. Nie przeszkodzi mi w tym mój wygląd. Jeśli będę chciała, to będę łysą, wytatuowaną księżniczką w okularach. Nie żebym chciała - w sumie nie bawi i nie pociąga mnie taka perspektywa - natomiast mogłabym, gdybym tylko miała na to ochotę. Zresztą ty też możesz nigdy nie przestać być z książęcego rodu, jeśli takie będzie twoje pragnienie. Nawet jeśli przytyjesz, nawet jeśli wygodniej będzie ci w spodniach i NAWET jeśli opuści cię kiedyś twój książę. Zawsze będziesz mogła być księżniczką, bo podobnie, jak wszyscy ludzie na tym świecie, możesz być tym, kim chcesz. I ja też. I Ona, On, a nawet tamten Pan z tamtą Panią. I jeszcze coś ci powiem, jak już tak do ciebie mówię. Tak naprawdę nie ma czegoś takiego, jak prawidłowy wygląd księżniczki. Serio. Ktoś kiedyś wymyślił jej obraz, ktoś inny go jeszcze upiększył, a ktoś następny sprzedaje to teraz jako wzór księżniczki na całym świecie. Nieźle na tym zarabia, wiesz? Ludzie to kupują. Kupują dla siebie, dla swoich córek, dla wnuczek, dla koleżanek. Nie wiem, dlaczego. Ja bym na przykład tego nie kupiła, nie teraz, choć przyznaję, że jak byłam w twoim wieku, to wszystko bym oddała, żeby ktoś mi taki wzór księżniczki podarował. Takie przebranie. Żebym mogła udawać, że jestem taka, jak reszta księżniczek od tego sprzedawcy.

Wu, mogę być kim tylko zechcę. Urodziłam się taka, a nie inna i pewnych rzeczy w swoim wyglądzie zmienić nie mogę, za to te, na które mam wpływ będę aranżowała tak, jak mi się podoba. I - niech Czytający będą mi świadkiem - jeśli zechcę być księżniczką, to nią będę.


rys. Kamil - mój syn :)



niedziela, 4 sierpnia 2019

powrót do przeszłości

Pani Ewo, chciałabym umieć pisać tak, jak Pani. Wiem, że jest to niemożliwe i to nie tylko dlatego, że ma Pani ogromny talent, ale też dlatego, że moje doświadczenie życiowe jest diametralnie inne od tego, jaki był i jest Pani udziałem. Dorastałyśmy w różnych czasach, miejscach, na próżno szukać w naszych rodzinach jakichkolwiek podobieństw. Nawet pseudonimu swojego nie miałam, podczas gdy w Pani rodzinie każdy miał swoje własne, rodzinne imię. Pisząc zastanawiam się, z jakimi odczuciami skończyła Pani Feluniego, ostatnią książkę o swojej rodzinie. Czy więcej jest w Pani smutku, tęsknoty za ukochanymi czy raczej wspominając Łapkę, mamę i Piotrusia odczuwa Pani spokój połączony z nostalgią?

Książka Frascati przyciągnęła mój wzrok w bibliotece, kiedy szukałam na półkach czegoś do poczytania. I choć czytałam już tą książkę parę lat temu, to pomyślałam, że przeczytam ją jeszcze raz. Teraz jestem przecież już nieco inna, trochę inaczej patrzę na różne rzeczy i trochę więcej wiem. W domu dość szybko otworzyłam tą książkę i znowu przepadłam. Mimo, iż opowiada Pani o - w sumie - smutnych, naznaczonych wojną, chorobą psychiczną i tajemnicami przeszłości dziejach swojej rodziny, to weszłam w ten świat z jakąś chorą przyjemnością. Wtuliłam się w kąt pod fortepianem w Waszym pokoju i obserwowałam Wasze życie z ekscytacją, jaką pewnie odczuwają nieuleczalni podglądacze. Czasami nawet Pani zazdrościłam... Rozmów z Łapką, bliskości, jaką miała Pani z ojcem. Zabaw z Piotrusiem, Waszej godnej pozazdroszczenia swobody, z jaką posługiwaliście się słowami. Och, ile bym dała, żeby tak jak Pani znaleźć w starym bucie zdjęcia z przeszłości rodziców, stare dokumenty, wspomnienia, adresy... Zazdrościłam Pani tej podróży w przeszłość, wchodzenia we wciąż stojące budynki, które były świadkami życia Pani rodziców.
Bałam się za to o Panią, kiedy Łapka umarł i została Pani sama z mamą i bratem. Nie wiem, czy dałabym radę udźwignąć psychiczną chorobę bliskich mi osób z taką siłą. Nagłe odloty Pani mamy, kiedy wydawało się jej, że jest gdzie indziej i kiedy indziej. Próby samobójcze Piotrusia, wieści o tym, jak jest traktowany w zamkniętym zakładzie w Tworkach... 
Zaraz po Frascati znalazłam w bibliotece Feluniego, później jeszcze raz przeczytałam Goldiego - jedyną z tych trzech książek, którą mam w moich skromnym zbiorze książek. To była trudna i zarazem piękna podróż. Smutna i zarazem przyjemnie otulająca. Podróż wymagająca skupienia, a jednocześnie rozluźniająca. 

Chciałabym kiedyś pójść na Frascati - czytałam w Wikipedii, że jeszcze coś tam jest. Może nadal stoi tam kamienica, w której mieszkaliście? Chciałabym usiąść na ławce, która była ulubioną ławką Pani mamy, ale coś czuję, że tej ławki to już raczej tam nie ma. 
Chciałabym przeczytać te książki jeszcze raz...
Chciałabym umieć i móc napisać podobną książkę o mojej rodzinie...






czwartek, 25 lipca 2019

żaden tytuł nie przychodzi mi do głowy

W tekście używać będę formy żeńskiej, bo jest to bliższe mojemu doświadczeniu i tak mi jest po prostu łatwiej. Mam jednak świadomość, że sprawa w tekście poruszona dotyczy także chłopców i mężczyzn - chcę, żebyście wiedzieli, że o tym wiem. 


Wyobraź sobie, że powoli, z każdym dniem, odkrywała w sobie niesamowitą siłę. Do tej pory czuła, że jest taka sobie, bardziej nijaka, niż jakaś. Często odczuwała lęk - przychodził nie wiadomo skąd i nie wiadomo dlaczego, zupełnie jakby bez kontekstu. Zamykała się w pokoju i czuła, że do niczego to wszystko nie prowadzi. A teraz? Teraz jest jakoś inaczej, czuje to wyraźnie? Niby jest jej mniej, a jednak jakby siła jej wewnętrzna rosła odwrotnie proporcjonalnie do jej masy. Tego, co widać jest mniej, za to tego, czego oni nie widzą, a ona fizycznie doświadcza - to rośnie w siłę. Niesamowite, prawda? Nagle poczuła, że ma w sobie moc, że nic nie jest w stanie stanąć na przeszkodzie jej pragnieniom. Kto by pomyślał, że to takie proste?! Wkładasz ubrania w coraz mniejszym rozmiarze i widzisz na własne oczy, że jesteś coraz mocniejsza. Niepokonana. Niezależna. Gotowa stawić czoła całemu światu. Teraz już ma cel, nie czuje pustki, kiedy siedzi sama w pokoju, już nie jest nijaka, o nie! Jest bardzo konkretna, bardzo zdecydowana. Jej kontury nie rozmywają się w mało wyraźną plamę bez charakteru. Teraz ma bardzo jasno, widocznie i ostro zarysowane granice, jej ciało jest zbite, mocne, skupione. Przez te granice inni nie przejdą tak łatwo, nie ma do niej łatwego dostępu, ale dzięki temu wie, że wszystko w jej życiu zależy tylko od niej. Nareszcie!


A może jest inaczej. Może wcale nie chodzi jej o to, żeby być wyraźniejszą. Może wręcz przeciwnie - tak bardzo przerażają ją ludzie, że robi wszystko, żeby być jak najmniej widoczną. Szczególnie dla mężczyzn. To stawanie się kobietą, ich spojrzenia, rozmowy o seksie. Nie wie, dlaczego, ale jak przechodziła obok grupy chłopaków czy mężczyzn na osiedlu, to miała wrażenie, że gapią się na nią niebezpiecznie. Nie, nie jak na ładną kobietę, ale jak na obiekt, z którym można uprawiać seks. Nigdy nikt jej niczego takiego nie powiedział, nie była zaczepiana, ciągle jednak - może to jakieś przekleństwo nad nią wisiało, może kara za jakieś jej przewinienia - ciągle czuła strach przechodząc obok facetów czy faceta. Musiała coś z tym zrobić, z tym ciałem, które przyciągało spojrzenia. Kiedy okazało się, że może z powrotem zamienić je na ciało dziewczynki, bez dużych piersi i widocznych bioder, nie wahała się ani chwili. Była gotowa na każde poświęcenie, byle by tylko na nią nie patrzyli. Teraz już się nie boi. A nawet jeśli czasami przejdzie jej po brzuchu jakiś trach czy niepewność, to zaraz przypomina sobie, jak wygląda, oddycha z ulgą i śmieje się z samej siebie, że taka głupia myśl przyszła jej do głowy. Na ciebie? - mówi wtedy sama do siebie - Naprawdę myślałaś, że gapią się na CIEBIE?


Istnieje też możliwość, że musi być najlepsza. Jeśli nie jest najlepsza, grunt usuwa się jej spod nóg. W czym? We wszystkim, w niczym, nieważne w czym. Musi być z przodu, odznaczona, wyróżniona, najlepsza. Jest to dla niej diabelnie ważne, choć raczej nie mówi o tym głośno. Chce być najlepsza, ale nie chce, by inni uważali, że się przed nimi chwali, że się afiszuje. W skromności, w zaskoczeniu, że znowu jej tak dobrze poszło, też musi być najlepsza. Nie umie inaczej. Zdarzyło jej się parę razy doświadczyć klęski, drugiego, a nawet trzeciego miejsca. W takich momentach miała wrażenie, że staje się nikim, zerem, że nie ma w niej niczego wartościowego, ze zawiodła nieokreślonych wszystkich. To nie było dla niej dobre, niszczyło wszystko, co zbudowała i musiała zaczynać od początku. Na szczęście w którymś momencie odkryła KONTROLĘ. To było to. Kontrolując była najlepsza. Nie tracąc kontroli nie traciła poczucia władzy. Kontrola trzymała ją na podium, stale na pierwszym miejscu. Wystarczyło się nie poddawać, kompromisy były wykluczone, odpuszczanie nie wchodziło w grę. To tak, jakby ciągle dostawała od kogoś pochwały, była na najwyższym poziomie, a reszta klasy była daleko, daleko w tyle. Mogła spokojnie spać wykonawszy swoje obowiązki tak, jak należało.


Pewnie gdzieś tam na świecie jest jeszcze on i ona, którzy czują inaczej, szukają czegoś innego. Pewnie tak. Każdy z nich ma oczywiście chwile "słabości", złe dni, ciemne i puste. To jednak nie szkodzi, bo każda, każdy z nich ma gdzie wrócić. Każda, każdy z nich już zna to miejsce, gdzie jest w miarę bezpiecznie, kąty są znajome, zdarzenia przewidywalne i nie ma się czego bać.


Teraz, Czytelniczko, Czytelniku - wyobraź sobie, że jesteś kimś z rodziny tej osoby. Może rodzicem, może rodzeństwem. A może jesteś jej najbliższą przyjaciółką, mężem, żoną, partnerem. Wyobraź sobie, że ta osoba jest dla ciebie ważna. I co, myślisz, że talerz z zupą tu pomoże? Naprawdę uważasz, że to, czego ona potrzebuje, to słyszeć, jak bardzo jest chuda i powinna jeść? Chcesz wejść do jej świata przekupując kawałkiem ciasta? A może zdarzyło ci się powiedzieć, że jest głupia, bo żeby wyglądać jak modelka robi z siebie szkaradztwo?
Wiem, wierzę, że miałaś/miałeś bardzo dobre zamiary, ale...

Pomyśl jeszcze raz...

Nie, anoreksja nie wynika z chęci wyglądania jak modelka. Nie, wpychanie jedzenia na siłę nie pomoże. Nie pomoże też zachęcanie, proszenie, zaklinanie, krzyczenie czy robienie z siebie ofiary  nieposłusznej córki/przyjaciółki/żony/męża.... Przykro mi. To się nie uda. To tak nie działa.

Co działa? Obawiam się, że nie jestem pewna. Może zapytaj, co jej to daje, dlaczego tam jest jej lepiej, niż tutaj. A potem spróbuj pomóc jej poszukać tego, czego potrzebuje w miłości do samego siebie. Jeśli chcesz... Bo wiesz, to będą długie, bardzo długie poszukiwana.



Bardzo chciałam to napisać. Czuje potrzebę włączenia się. To mój pierwszy krok. Dziękuję za przeczytanie :)



sobota, 25 maja 2019

w najnowszym numerze

Rady Pani Ady

Masz problem? Potrzebujesz pomocy, rady, wskazówek? Napisz do naszej redakcji, a nasza specjalistka od wszelkich spraw ludzkich, Adrianna Edwajs, na pewno nie zostawi Ciebie bez odpowiedzi. 

Dzisiaj przytaczamy list od Czytelniczki, która prosiła o anonimowość.

Pani Ado, piszę, bo sumienie zaczyna gryźć mnie tak mocno, że nie daję już powoli rady. Sprawa, którą chcę poruszyć jest natury delikatnej, z oczywistych więc względów nie poruszam jej ani w obecności mojego męża, ani w obecności koleżanek z pracy. Chcę zaznaczyć, że ja i mój mąż tworzymy szczęśliwy związek, mamy dwójkę wspaniałych dzieci i nie chcę, żeby sprawa, z którą się borykam w jakikolwiek sposób naruszyła ten układ. 
Pani Ado, moim problemem są książki, w których głównymi bohaterami są agresywni, pozbawieni uczuć mężczyźni. Zaczęło się od książek o panu Greju, którą to czytając poczułam niepokojące podniecenie. Oczywiście nie powiedziałam o tym mojemu mężowi, co się działo w mojej głowie w niej pozostało. Po przeczytaniu trzech części poczułam pustkę, tęsknotę jakby, więc zaczęłam szukać innych książek z męskim bohaterem, który nie cofa się przed niczym, jeśli chce zdobyć kobietę. Nie interesują mnie ckliwe romanse, prawdziwe miłości i opisy romantycznych pocałunków. Szukam przemocy, siły i dzikiego seksu. To jest jak uzależnienie. Potrafię obudzić się w środku nocy, wymknąć się z łóżka i czytać do samego rana. Mój mąż niczego nie podejrzewa, fantazje, które dzieją się w mojej  głowie są oczywiście poza jego zasięgiem. Jeśli pyta Pani o nasze pożycie, to jest ono - że tak to ujmę - w normie, satysfakcjonuje nas oboje. Pani Ado czy ja jestem zboczona? Czy to co robię jest zdradą? Czy powinnam powiedzieć o tym mężowi? Ostatnio zaczyna mi się pogarszać, bo oprócz książek szukam seriali, w których psychopaci (mężczyźni oczywiście) są gotowi do każdej zbrodni i każdego okrucieństwa w imię chorej miłości. Zaczynam podejrzewać, że może coś zaczyna się dziać z moją głową, że może potrzebuję pomocy specjalisty? Dlatego piszę do Pani, czuję, że Pani może mi pomóc, że wie Pani, co powinna zrobić kobieta w moim położeniu. 
Z niecierpliwością czekam na odpowiedź.
Krystyna z B.


Pani Krystyno, dziękuję, że zaufała Pani mi i naszej redakcji. Wykazała się Pani ogromną odwagą pisząc do nas w sprawie tak delikatnej i - jak się domyślam - bardzo dla Pani trudnej. Wydaje mi się, że szukając książek z okrutnym, agresywnym i władczym bohaterem, szuka Pani tak naprawdę urozmaicenia swojego pożycia seksualnego. Swoje pożycie z małżonkiem ocenia Pani jako w normie. Czy nie czuje się Pani nim nieco znudzona? Czy seks przynosi Pani satysfakcję tak silną, jakiej Pani naprawdę potrzebuje? Rekompensowanie sobie nudy w łóżku książkami i serialami jest dosyć powszechne wśród kobiet, które bojąc się urazić swojego partnera, nie mówią mu, że potrzebują zmiany. Czy tak jest w Pani przypadku?
Krystyno (pozwolisz, że będę się do Ciebie zwracać po imieniu?), porozmawiaj ze swoim mężem. Kobiety też mają prawa do satysfakcjonującego pożycia, a nuda w oczywisty sposób temu nie sprzyja. Nie bój się powiedzieć mężowi, czego potrzebujesz. Kto wie, może on też potrzebuje zmiany?
Krysiu (pozwolisz, że będę tak do Ciebie mówić?), kobiety zwykło się uczyć, że najważniejsze jest zaspokojenie swojego męża. Coraz odważniej jednak odkrywamy, że nasza przyjemność też jest ważna. Twoja, Krysiu, też. Powodzenia!
Ada



Czytelniczka, której list został wydrukowany w numerze, dostanie od nas zestaw kosmetyków Czysta przyjemność. Gratulujemy!


piątek, 8 lutego 2019

tydzień świra

Całe szczęście, że słońce świeci. Gdyby do tego wszystkiego jeszcze pochmurność mnie otaczała, zwariowałabym. Od poniedziałku tkwię na opiece nad dzieckiem chorym. Junior się rozchorował, jak na niego dość spektakularnie. Już nie pamiętam, kiedy był chory, a kiedy był TAK chory, to już w ogóle.

Ta opieka nie działa na mnie dobrze.

Patrzenie na Juniora totalnie pozbawionego jakichkolwiek sił odbiera siły również i mnie. Moja lękliwa część w takich chwilach po prostu rozkwita. A jak mu nigdy nie przejdzie? Co ja zrobię, jeśli do poniedziałku nie wyzdrowieje? Nie chcę być dłużej na opiece! A jak w nocy się obudzi i będzie mnie potrzebował? Nie, nie mogę wyjść z pokoju, muszę tu siedzieć i być blisko - na wszelki wypadek. Dam radę bez spania, przecież to żadna sztuka. Nie, nie wolno mi zasnąć.... I tak dalej, coś w ten deseń. Godzina za godziną, dzień za dniem - dzień świstaka normalnie.

Siedzenie w domu bardzo służy za to mojemu niskiemu poczuciu własnej wartości (NPWW). Rośnie skubane, karmione moim poczuciem bycia bezużyteczną. Przecież powinnam być w pracy. Nie mogę tak po prostu nie pracować i zmuszać tym samym innych, żeby pracowali za mnie. Przecież nic mi nie jest! A jak poradzą sobie lepiej teraz, kiedy mnie tam nie ma niż wtedy, kiedy bym w pracy była? Jeśli okaże się, że jestem niepotrzebna?! Zbędna??!! NPWW rośnie w siłę, rozgaszcza się we mnie widząc, że nikt mu nic nie zrobi. A co! Niech się trochę pognębi! Ja tu posiedzę, kawę dobrą wypiję i trochę sobie popatrzę.

A teraz niespodzianka! W środę do chorego Juniora dołączył ze swoją chorobą Myster! Tadaaam! Fajnie, nie? Teraz tylko ja i Psica jesteśmy w tym domu zdrowe. I choć sytuacja wydaje się dość dramatyczna, to nie pozwólmy, żeby te minusy przysłoniły nam pewne plusy. Fakt, że Myster jest w domu umożliwił mi wyjście do biblioteki - Juniora bałam się zostawiać samego w stanie, w którym niczego nie da się przewidzieć. Mogłam też pojechać do empiku odebrać zamówione dla Juniora podręczniki. Ba! wybrałam się nawet do fryzjerki w klatce obok i powiedziałam, że ma być jeszcze krócej. Na głowie znaczy ;). Czyż to nie luksus? Móc wyjść z domu, gdzie wirus wirusa wirusem pogania? Zainteresowanych informuję, że ja trzymam się dobrze - nie zachorowałam i nie zamierzam chorować. Zdaje się, że Psica ma podobne plany.

Innym plusem tego tygodnia jest to, że wyrabiam się w dzwonieniu do innych ludzi. Konkretnie na infolinię. Infolinię "InPostu", jeśli chodzi o ścisłość. Od poniedziałku zarówno dzielnie, jak i bezskutecznie walczę o to, żeby jakiś kurier wyjął z paczkomatu paczkę, którą tam nadałam i puścił ją w świat (a konkretnie do Warszawy, gdzie czeka kobieta, która kupiła ode mnie puder). Aaaaa!!! Co za beznadzieja. Zaczynam wierzyć w to, że ten puder będzie tam tkwił w nieskończoność, że nie dostanie go ani Warszawianka, ani ja. Jak grochem o ścianę. Biedne kobiety po drugiej stronie linii piszą kolejne ponaglenia, wysłuchują z wyuczoną uprzejmością moich coraz bardziej zniecierpliwionych słów - i nic się nie zmienia. Dzisiaj znowu zadzwonię. Niedługo pyknie mi tydzień tego wydzwaniania - może by to jakoś uczcić? Pójdę pod paczkomat i wypiję za jego zdrowie - niech mu mrozy straszne nie będą. Szlag!

W bibliotece udało mi się dorwać książkę, której czytanie od pierwszej strony wzbudza we mnie ekscytację, zaciekawienie i daje mi wielką przyjemność. To "Uporczywe echo. Sztetl Konin. Poszukiwanie."  Theo Richmonda. Nie miałam pojęcia, że istnieje książka mówiąca o losie ludności żydowskiej, która mieszkała w Koninie. I to spora książka. Napisana tak, że chce się czytać. Łał! To ja po Lublinach i Łodziach jeździłam nie wiedząc, że w moja rodzinna miejscowość kryje w sobie takie historie. Zamierzam to przeoczenie naprawić - najpóźniej w te wakacje wybiorę się do starej części Konina i pójdę tam, gdzie - jak pisze autor - (...)jedna z pierwszych gmin żydowskich w Polsce zapuściła korzenie, rozkwitała i w minionym wieku zginęła (...). Nie mogę się doczekać.

I to tyle z frontu. Z pokoju Juniora dobiega mnie regularne kaszlenie - znaczy, że żyje. Myster w ciszy patrzy się w monitor komputera - znaczy nie jest z nim tak źle ;). Psica śpi tutaj, obok mnie, przyjemnie mnie ogrzewając. Jakoś to będzie. Pozdrawiam :)





piątek, 18 stycznia 2019

#StopNienawisci

Joanna Ostrowska "Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w trakcie II wojny światowej".
R.M. Romero "Lalkarz z Krakowa".
Heather Morris "Tatuażysta z Auschwitz".
Ka-Tzenik 135633 "Dom lalek".
David Grosman "Patrz pod: Miłość".

W podręcznikach do historii napisane jest, że w czasie II wojny światowej Polacy walczyli bohatersko, z poświęceniem, z miłości do ojczyzny i cześć ich pamięci.

Na różnych przemówieniach w związku z tą czy tamtą rocznicą tej czy innej bitwy czy wojny prezydenci, premierzy i inni ministrowie głoszą chwałę polskich żołnierzy, którzy z poświęceniem, bohatersko stawiali czoło wrogom naszej ojczyzny. Starsze osoby, siedzące w pierwszych rzędach nazywa się bohaterami, oddaje się im cześć, obwiesza medalami.

Powstanie Warszawskie wspomina się urządzając widowisko. Ot, ludzie przebierają się za powstańców i odtwarzają wydarzenia tamtego sierpnia. Taka zabawa w wojnę, żeby uczcić i nie zapomnieć.

W jakimś przedszkolu dzieci zostały przebrane za żołnierzy, uzbrojono je chyba w jakieś atrapy broni i tak odwalone klepały apel z okazji odzyskania przez Polskę niepodległości.

Każda uzbrojona chwila z naszej przeszłości, każde wysadzenie, każdy mord, przemoc, nienawiść, poniżanie człowieka przez człowieka są w naszym kraju przypominane, gloryfikowane, oddaje się im pokłon, dekoruje się je wieńcami, stawia się im pomniki.

Nie rozumiem.

To tak, jakby wojna była czymś, co nadaje sens życiu człowieka. Tak jakby tylko dzięki wojnie można było zostać bohaterem. Młodym ludziom mówi się niemal, że wojna uszlachetnia, że obudziła w nas odwagę do czynów godnych corocznego czczenia. Mówi się im, że był (jest?) ktoś taki, jak wróg, który ma w sobie wszystko, co złe. Nie każe się młodym ludziom o tym zapomnieć, tak jakby ten wróg tylko gdzieś tam usnął na jakiś czas, zniknął na chwilę . Nie pozwala się tym młodym ludziom zapomnieć, że CI Niemcy, właśnie, tak - ci sami, co tak niedaleko nas mieszkają, że to właśnie oni byli tymi złymi, podczas gdy my jesteśmy tymi dobrymi.

Nie rozumiem. Dlaczego nikt nie mówi głośno, że wojna to zło? Dlaczego nie głosi się przed pomnikami, że nienawiść prowadzi do wojny? Dlaczego nie maszeruje się ulicami z hasłami szacunku, tolerancji, wdzięczności za życie - tak żeby wyparły pamięć wojny, bohaterstwa, cmentarzy? Dlaczego nie mówi się o tym, że jeśli będziemy dzielić się na lepszych i gorszych, to wojna może się powtórzyć? Że dopóki będziemy mówili, że jesteśmy my i są jacyś oni, to będziemy usprawiedliwiać wszelką nienawiść? Dlaczego nie mówi się młodym ludziom, że wojna to wielkie gówno i że musimy zrobić wszystko, żeby o takim traktowaniu drugiego człowieka zapomnieć?

Nie rozumiem. Po co nam ta chora pamięć? Po co bije się tyle medali? Dlaczego o wojnie mówi się w wielkich, wzniosłych słowach? Jak to możliwe, że wojna gromadzi prezydentów, premierów i innych ministrów w jednym miejscu, jakby była kimś ważnym?

Znalazłam w necie opinię nauczycieli Anny Dzierzgowskiej i dr Pawła Laskowskiego. Podkreślają oni: „O tym, jak niewychowawcze - i jak sprzeczne z zasadą wychowywania w duchu pokoju - jest bezrefleksyjne wpajanie szczególnego podziwu dla żołnierzy, chyba nie trzeba przekonywać”.

Post ten zaczęłam od kilku tytułów książek, które w ostatnim czasie przeczytałam. Są o ludziach, którzy żyli w czasie wojny. 
O kobietach, które zmuszano do prostytuowania się w burdelach dla żołnierzy. Po wojnie ludzie golili  tym kobietom głowy na łyso i gnali z wyzwiskami przez ulice. Bo nie pasowały do obrazu bohaterki. 
O miłości w obozie koncentracyjnym. Żeby móc się spotkać na osobności, trzeba było przekupić strażnika. A żeby mieć coś na łapówkę , trzeba były kombinować. A później trzeba było spojrzeć sobie w lustrze w oczy...
O życiu w getcie, miejscu, gdzie spędzono ludzi wbrew ich woli i kazano mieszkać na małym metrażu z obcymi ludźmi. Gdzie w każdej chwili mógł wpaść żołnierz i w ramach łapanki zabrać w przerażające nieznane. Gdzie ludzie chowali kawałek chleba, żeby móc się podzielić nim z kimś z rodziny.
O życiu po wojnie, kiedy niby pokój i wolność, ale jednak człowiek czuje się osaczony. Boi się. Nie może spać. Opycha się kolacją, bo zaznał głodu - aż do otyłości. O życiu, gdzie tajemnice, zmowa milczenia paraliżują i nie pozwalają niczym się cieszyć.
O strachu.
Głodzie.
Śmierci.
Uciekaniu.
Ukrywaniu się.
O wojnie.

Przeczytaj jedną z tych książek. Albo inną. Musimy przestać chwalić się wojnami i bohaterami, musimy okazać młodym ludziom miłość, tolerancję, piękno i różnorodność świata.
Żeby już nigdy więcej....