sobota, 29 września 2012

grzech pierworodny

To mogło być tak...

Dawno, dawno temu też żyli na świecie ludzie. Niby podobnie jak teraz, ale jednak zupełnie inaczej. Ludzie różnili się między sobą - podobnie ja teraz, ale jednak jakoś inaczej. Dla nikogo bowiem nie było to dziwne. Każdy wyglądał, jak wyglądał i już. Jasne, podobnie jak dzisiaj, każdy miał głowę, dwie ręce, dwie nogi, brzuch, szyję, stopy, twarz. U niektórych kończyny działały lepiej, u innych gorzej. Tak samo było z głową - niektórym łatwiej przychodził zrozumienie czegoś, niektórym trudniej. Normalne. Właśnie, dla nich to była NORMALNOŚĆ. Oczywistość. Taki jest świat - myśleli - tak i tak funkcjonuje. Ja jestem wyższy od sąsiadki, ale za to niższy od sąsiada. Tak po prostu jest.

No bo tak przecież jest, prawda? Są blondyni i bruneci, rudzi albo łysi. Można mieć oczy niebieskie, brązowe, zielone. Ludzie są różnie zbudowani, kobiety i mężczyźni stanowią piękną i ciekawą mozaikę różnych typów, sylwetek, stylów ubierania się i czesania.

Wtedy nikogo to nie raziło, nikt się nad tym nie zastanawiał ani nie analizował.

Ludzie dbali o swoje ciała. Kochali i akceptowali swoje krągłości, "płaskości", wielkości i małości. No bo czemu miałoby być inaczej? Nikt nie tracił czasu na myślenie, że można siebie nie lubić czy chcieć zmienić. Mieli wodę, mydło, balsamy do ciała, szampony do włosów. Myli się tak często, jak często czuli potrzebę. Nikomu nie przyszło do głowy, że jest jakiś system, według którego należy się myć. Słuchali, co ciało do nich mówi: swędzi, piecze, zabrudziło się? Czas się umyć, nawilżyć, wyprać ubranie i założyć czyste. Nie było smrodu - jak miałby powstać, skoro był dla człowieka nieprzyjemny i człowiek po prostu do niego nie dopuszczał?

Dawnej ludzie jedli to, co im służyło i smakowało, odstawiali pokarmy, po których czuli się źle (oczywiście dla każdego człowieka ten zestaw był inny i nikomu to nie przeszkadzało). Przemieszczali się z miejsca na miejsce w sposób, dla nich najwygodniejszy albo najprzyjemniejszy. Jedni woleli rowery, inni chodzili pieszo, a jeszcze inni lubili jeździć swoim samochodem.

Po prostu - dawno, dawno temu człowiek akceptował siebie i swoje życie.

...........

Aż pewnego dnia jeden z nich ogłosił, że jego brzuch wygląda lepiej, bo jest płaski...

środa, 26 września 2012

kiepski nastrój

Oto jestem. Święcie przekonana, że doszłam tutaj zupełnie przypadkowo. Nieświadomie. Nie zdecydowałam o tym, tak mnie przywiało. Albo pchnęło. A może przypłynęłam na falach - przypływ i odpływ, przypływ i odpływ, w jedną i drugą, do przodu, do tyłu. Aż do teraz. Czy chciałam być właśnie tutaj? Nie wiem. Czy miałam jakiś plan, choćby słabo skonkretyzowany, na swoje życie? No nie bardzo. Miałam marzenia. Jakieś wyobrażenia siebie w przyszłości, do których to wyobrażeń nawet się nie zbliżyłam. Takie jakieś to smutne, jak się nad tym zastanowić...

czwartek, 20 września 2012

śmierć lalki

Sprawdzamy działanie laleczki:
1. Ubiór? No cóż, zapiszmy na plus, że jest czysty. Sama konwencja, łącznie z biżuterią może wywołać małe pretensje, ale trudno - jakieś koszty trzeba ponieść.
2. Uśmiech? Brak. Ale to nieważne, kiwnęła głową na zgodę, a to najważniejsze. Uśmiechać się nie musi, choć dobrze by było. Nie jej zadowolenie jest tutaj najważniejsze.
3. Nogi, ręce, głowa - wszystkie stawy poruszają się prawidłowo. Słuch, wzrok - nie licząc okularów - w normie.
Podsumowując: lalka gotowa jest do pełnienia swojej funkcji - być przy NIM, czy jej się to podoba czy nie. ON byłby bardzo niezadowolony, gdyby stawiała opór, drążyłby tak długo, aż nasza marionetka wyraziłaby zgodę. Musiała to zrobić.

Lalka trochę strzela focha, trudno. ON sprawia wrażenie, jakby nie wiedział o co jej chodzi, jakby już zapomniał, że marionetka zgodziła się z dużymi oporami. Być może faceci tak mają, a być może akurat w tej sytuacji ON chce tak mieć. Nieważne, już za późno, żeby się wycofać. Lalka robi wszystko, by znieczulić głowę, własne myśli i pragnienia, swoje poglądy - jeśli uda jej się to, to jakoś przetrwa. Spotkanie nie będzie przecież trwało wiecznie. MUSI dać radę.

Tylko czemu chce jej się płakać...?

Wizyta przebiega bez większych zakłóceń, lalka spełnia swoją rolę. Siedzi, kiedy każą siedzieć, pije i je, kiedy zawołają do stołu (mogłaby jednak jeść więcej i wykazać nieco entuzjazmu dla kulinarnego mistrzostwa gospodyni - no cóż, nie można mieć wszystkiego). Trochę próbuje się chować, na szczęście jednak nie stawia oporu, kiedy każą jej wyjść. Ubiera się na komendę, idzie tam, gdzie ją zawiozą - lepiej jej nie pytać, czy ma ochotę, jeszcze zacznie filozofować, utrudniać, marudzić. Tego ON nie chce słuchać, nie chce widzieć, nie chce wiedzieć... Gospodyni zarządziła, reszta się podporządkowuje. Marionetka też. I dobrze jej - dała sobie założyć sznurki, to teraz ciągną za nie według ich potrzeb.

Cholera, gdyby tylko jeszcze nie chciało jej się płakać...

Lalka nic nie mówi, chyba, że ją zapytają - grzecznie odpowiada. Ale mało pytają, raczej się do niej nie zwracają - niech siedzi i spełnia swoją rolę bycia przy NIM. Właściwie mogłoby jej tam nie być, wizyta wyglądałaby w sumie tak samo. Ale co ludzie by powiedzieli, gdyby jej nie było, co gospodyni by sobie pomyślała, jeszcze by się obraziła, gniew swój okazała. A tego ON nie chce, więc jego lalka musi być z NIM. Przecież MU się to należy, prawda?

Niestety, na JEGO nieszczęście marionetka potrafi płakać. Czuje. I myśli. I postanowiła, że to był ostatni raz. Nigdy więcej. Sznurki precz! Strach wynocha! Już nikt nie będzie jej za nic pociągał, nikt do niczego takiego nie będzie jej zmuszał. Koniec z tym. Ona umie krzyczeć, słyszysz? KONIEC Z TYM!

wtorek, 11 września 2012

usprawiedliwienie

Wysoki Sądzie, szanowni przysięgli.

Na swoją obronę mam tylko to, że jestem jaka jestem. A jaka jestem? Pewnie każdy z państwa miałby inną na mój temat opinię, w jednych być może wzbudziłam sympatię, w innych natomiast uczucia wręcz przeciwne. Normalne. Ale zadaniem sądu nie jest badanie opinii, sympatii czy antypatii. Sąd zainteresowany jest faktami, niezbitymi dowodami oraz literą prawa.

Fakt nr 1 - lubię pisać. Sprawia mi to przyjemność, często wyobrażam sobie, jak opisałabym to, co widzę, to, co słyszę czy to, co czuję. Nierzadko układam w głowie zdania - raz są fikcją, raz zwierzeniem - bawię się słowami, szukam, dobieram, czasami rymuję, oczerniam, świntuszę, z przyjemnością bywam wulgarna. W świecie słów nie ma dla mnie granic, cenzura nie istnieje. Czy dlatego piszę bloga? Tak, dlatego. Bo lubię pisać.

Ponadto pisanie bloga łączy się również z Faktem nr 2. Mianowicie mam w sobie coś w ekshibicjonizmu. Lubię występować. Grać przed publicznością. Nie jest zbyt popularnym przyznawać się do tego i szczerze mówiąc nie czuję się zbyt komfortowo wyznając to teraz. Ale takie są fakty, a przed Sądem nie należy ich ukrywać. Potrzebna mi świadomość, choćby nawet mylna - nieważne - że ktoś to czyta. Pisanie do komputera zostawia zawsze we mnie taki żal, że nikt tego nie przeczyta. A przecież czasem ładnie mi się te słowa ułożą, metafora czasami zaskakująca wpadnie do głowy. Lubię pisać, chcę to wystawiać. Tak mam.

Przejdźmy do faktu trzeciego, żeby nie przedłużać niepotrzebnie. Otóż w mojej głowie dzieją się różne rzeczy, przegadałam je z niejedną osobą, przerobiłam, przemyślałam, skonsultowałam i tak dalej. Ciągle się w mojej psychice i ciele coś dzieje i znowu - nie są to rzeczy, o których w naszej kulturze polskiej mówi się głośno. Tylko że ja nie potrafię ciągle pisać pomimo, obok tych rzeczy. Niejednokrotnie to one właśnie stają się tematem mojego słów szukania, bo są mi, co tu dużo mówić, bliskie. Mam je oceniać? Zdarza się. Mam je wygładzać, stroić? Po co? Mam je ukrywać? Może by się i dało, ale ja nie potrafię.

I jeszcze ostatni fakt, ważny z punktu widzenia linii oskarżenia. Jestem osoba pracującą. Stykam się w pracy z ludźmi, codziennie i często. Poznaję ich, oni poznają mnie - wszystko na płaszczyźnie zawodowej, czasami też prywatnej.

A co w mojej sprawie mówi prawo? Wysoki Sądzie, pracuję legalnie, mam umowę o pracę, pisanie bloga nie jest w naszym kraju przestępstwem, a mój ekshibicjonizm nie czyni nikomu krzywdy. W mojej ocenie -
i myślę, że Wysoki Sąd się z tym zgodzi - nie łamię prawa.

Wysoki Sądzie, wnoszę o unieważnienie oskarżenia. Jasnym jest, że fakty pierwszy, drugi, trzeci i czwarty (choćby podlegały różnym ocenom) nie dyskwalifikują mnie jako osoby piszącej. Piszącej to, na co ma ochotę. Ja zdecydowałam - będę pisać, bo mam takie prawo. Decyzja należy do innych - czy będą to czytać czy nie.

To wszystko, co mam do powiedzenia. Dziękuję.

poniedziałek, 3 września 2012

koniec wakacji

Najpierw średnio przespana noc - nie wiem, dlaczego. Nie czułam jakichś stresów czy niepokoju, które powodowałby bezsenność. Nieważne.

Potem wczesne przebudzenie na rozkaz budzika.

Poranna toaleta (naprawdę staram się ograniczyć poranne "pindrowanie się", nie jestem jednak w stanie zrezygnować z tych kilku podstawowych dla mnie czynności: mycie: głowa, ciało, zęby, twarz - niekoniecznie w tej kolejności, makijaż, czasami żel na włosy, czasami nie i tyle), tabletka, żeby się w ogóle chciało, śniadanie do torby i wychodzę.

Jazda samochodem - szkoda, ze tak krótko, ciągle cierpię na niemożność wysłuchania fajnej piosenki do końca. Cyk - gaszę samochód, wychodzę. Otwieram zamki: jeden, drugi, trzeci i czwarty (to znaczy zwykle tak jest, bo dzisiaj ktoś mnie ubiegł i mam do otwarcia jeden zamek w drzwiach). Wchodzę do pracy.

Kawa, gadu gadu - wiadomo.

Przychodzą kolejne dzieci. Nowe. Trzyletnie. Są też starsze, ale te nie są już nowe, takim łatwiej. Tym, które zaczynają już tak łatwo nie jest, przynajmniej nie wszystkim.

Szybka identyfikacja. Imiona już znam. Teraz tak: ona woli, żeby jej nie dotykać za bardzo, kiedy płacze, on natomiast nie czuje się pewnie, kiedy nie ma mnie przy nim. Z kolei druga dziewczynka cały czas mówi tylko o tym, że chce wrócić do domu, do mamy. Płacze. Przytula się. Ale bawić się nie chce, chce do mamy. Rozumiem. O, a z kolei chłopca w czerwonej bluzce jest wszędzie pełno. Nie ma zasad, nie ma rzeczy niemożliwych, chcę to, co chcę i już. Podobnie zresztą ma kolejne dziecko, z tym, że ono w dodatku jest niesamowicie uparte. Ono nie chce. Nie zrobi. Nie pójdzie. Nie, nie, nie, bo nie.

Co chwila krótki ogląd sytuacji. Brakuje rąk. Brakuje sił. Brakuje ciszy, porządku, systemu jakiegoś, który by pomógł to wszystko poukładać. Mojego systemu, bo nikt tego za mnie nie zrobi. Uch! ten chce siku, tamten wali zabawką w stół, ów piszczy na cały głos, bo go to bawi, a owa się podłącza. Jeden chce zabawkę, którą bawi się drugi, więc wali go, bo po dobroci nie chce oddać. Trzeba by zareagować, ale jakieś dziecko znowu płacze i potrzebuje przytulenia. A jeszcze gdzieś tam w ubikacji stoi inne dziecko i czeka, aż go ktoś przebierze, bo popuściło nieco. Zdarza się.

Każde inne, każde ważne. Chcę, aby każde z tych dzieci poczuło się tu dobrze. Ciężka sprawa, ciężka robota, ale uda się. Czemu miałoby się nie udać? Tylko rąk brakuje, wszystkiego za dużo na raz.

Koniec pracy, wychodzę. Głodna, spragniona, cała mokra. Serio, istne wariactwo. W sklepie zapominam kupić śledzi mężowi, chociaż są na liście. Jakoś tak. Wchodzę do domu. Kawy! Wody! Kawałka chleba jakiegoś! Chcę usiąść, nie nie, proszę niczego nie włączać, niech będzie cicho. O tak jest dobrze. Trochę tylko odpocznę, bo potem muszę iść po syna do przedszkola.

A jutro zaczynam znowu.