poniedziałek, 29 października 2012

samo życie

dzieciństwo, wiek: 5 lat

Uwielbiam bawić się w błocie. Ostatnio stworzyłem na placu zabaw piekną, wielką jak nie wiem co kałużę błotną. To znaczy ona nie była błotna od samego początku, no co ty! To JA ją taką stworzyłem! Ha! Nabierałem w garści tyle piasku ile się dało i wrzucałem do kałuży. Żeby mi grudki nie powstały to mieszałem ją patykiem od czasu do czasu. Dużo tego piasku wsypałem i mieszałem. Tak dużo, że ze zwykłej kałuży zrobiła się wielka kałuża błotna. To był taki mój eksperyment, wiecie - co się stanie jeśli kałużę zmiesza się z piaskiem. I już wiem, robi się błoto. Chciałem sypać tego piasku jeszcze więcej, ale pani już wołała nas na zbiórkę i musiałem pędzić do przedszkola. Łoooo, ale błotne rękawiczki i buty! Sypie się z nich, jak nimi potrząsnę. Nie ma co, zabrałem sporo tej błotnej kałuży ze sobą! I spodnie też, ja cie! Dużo piasku! Pani się trochę denerwuje, że piaskownicę w szatni zrobimy. No jak, piaskownicę w szatni? Przecież się nie da! :D

25 lat później

"Jezu, dziecko, jak ty wyglądasz!!?? Zabacz, zobacz, jak wyglądają twoje ubrania, całe w piachu. Kto to będzie prał? Za tobą nadążyć nie można, ja na te ubrania to majątek z matką wydam, tylko nie wiem, po co! No czego się marzesz? Tu nie ma co płakać, tylko trzeba uważać na to, gdzie się bawisz. Tyle razy ci powtarzam, nie wolno bawić się w błocie ani w kałużach. Nie dosyć, że można sie przeziębić, to jeszcze ubrania niszczysz. Dzień w dzień prać trzeba. Jak będziesz takim brudasem, to powiem twojej pani, żeby w ogóle nie pozwalała ci bawić się na placu zabaw. Och, dziecko, dziecko... No co ty zakładasz?! Te brudy daj mi do worka, ubierz zapasowe rzeczy! Przecież nie będziesz szedł do domu jak te półtorej nieszczęścia. Jeszcze ludzie pomyślą, że w brudzie dziecko wychowujemy!"

Co się stało przez te 25 lat?

Nie wiem. Może zapomniał, jak się bawił, kiedy był mały? Może podczas dorastania komórki odpowiedzialne za pamiętanie przyjemności dzieciństwa umierają? Tak, to by tłumaczyło dużo więcej przypadków zachowań dorosłych.

A może zmądrzał przez te lata? Na pewno wiele osób zgodzi się ze stwierdzeniem, że małe dziecko jest głupiutkie, nie wie, co robi, a stawanie się dorosłym niweluje przyczyny i skutki bezmyślnych zachowań. Może z wiekem człowiek mądrzeje?

Jest też możliwym, że nabrał przekonania, że, jako osobnik dorosły, wie najlepiej. Zna się na wszystkim, potrafi odróżnić dobre zachowanie od złego, zna ogólnie obowiązujące zasady i uważa je za słuszne. Dziecko ma być czyste i już. Błoto nie nadaje się do zabawy i już. Trzeba bawić się ładnie i już. I już ja ci pokażę, co to znaczy ładnie. Bo choć nie jestem już dzieckiem i sam się nie bawię, to WIEM LEPIEJ.

A może jemu przestało się chcieć. No wiecie, prać, kupować, wstydzić się za brudne dziecko. Chciałby mieć święty spokój, a brudne dziecko spokoju mu nie daje.

Nie wiem, nie znam odpowiedzi. Ale wiecie co? Nie lubię takich dorosłych.


sobota, 27 października 2012

Szarość

O w mordę jeża - skończyłam czytać książkę, a nadal łaknę tych słów, treści, wydarzeń, które czytałam z zapartym tchem. Czytałam cała. Moje ciało, mięśnie, wyobraźnia, pragnienia, tęsknota, marzenia - wszystko we mnie używało sobie do syta podczas czytania. To niesamowite, dawno nie czytała TAKIEJ książki. Owszem, było ich w moim życiu sporo, trafiały się lepsze i gorsze, były takie, których treść śniła mi się po nocach i takie, których nie dałam rady przeczytać do końca - tak były ciężkie i niedostępne dla mnie, że odpuszczałam. Nad niejednym tomem rozpływałam się w zachwytach: ach, jaką wspaniałą książkę znalazłam! Każdą chwilę wykorzystywałam na przeczytanie kolejnej linijki.

Ale z Greyem było inaczej, jest inaczej. Szlag! Waliła we mnie mocno, bez zahamowań. Nawet teraz, kiedy piszę o niej, czuję TO. Pragnę TEGO. Czy ja jestem nienormalna?

Ktoś, kiedyś, bardzo dawno temu, powiedział, że Renata chciałaby mieć męża, który będzie ją bił i raz na 3 lata napomykał, że ją kocha. Mhm, nie wiem, nie przypominam sobie, dlaczego ten ktoś wysnuł taki wniosek, ale w istocie mogę sobie wyobrazić, że miał takie prawo. Ciężko mi idzie w życiu z czułością (jedynym wyjątkiem jest tu mój syn - jemu nie boję się powiedzieć, że go kocham, a on nie boi się tego powiedzieć mnie), zdecydowanie preferuje mocniejsze doznania. Sucho, twardo, pewnie, zdecydowanie, mocno - te słowa są najbliższe mojej potrzebie (lub jej braku) czułości czy bliskości. To znam, tego się nie boję, to wybieram - unikam jak pies jeża (mhm, znowu jeż...) miękkości, słabości, pytania, czy wolno. Tak wolę. I teraz ta książka - "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Odlot, masakra i odlot. Moje pragnienie. Nie, nie chodzi o bicie - niech by ktoś spróbował mnie uderzyć, nie miałby drugiej okazji. Co to, to nie. Ale cała reszta. Moc, pełnia bliskich mi odczuć, na każdej stronie - czytam i krzyczę o więcej, tak mi dobrze z tym, jak się czuję, tak mi miękko czytać obrazy z moich pragnień. Pragnień, które zdążyłam już jako tako schować, żeby nie bolały nie spełnione. I ta książka, jak pobudka: "hej, jesteśmy tutaj, czujesz? z nikim nie jest ci tak dobrze jak z nami i nigdy nie będzie! czemu zrezygnowałaś? teraz zostały ci tylko książki, co?" Fuck, to boli! I nic się nie da się z tym już zrobić. Smutne.


Czekam na drugi i trzeci tom. I na razie wolę nie myśleć, co będzie potem.


piątek, 12 października 2012

co by było gdyby...

Mam ostatnio sporo różnych przemyśleń dotyczących mojej pracy i całej tej otoczki wokół niej. Żeby ulżyć sobie nieco, puszczam oto wodze fantazji i piszę, co by było, gdybym miała swoje własne przedszkole.

W moim przedszkolu dzieci miałyby dużo czasu na zabawę. W sali byłyby miejsca, prowizorycznie od siebie oddzielone, w których grupka dzieci mogłaby "zaszyć się" w świecie własnej fantazji, zabawy, pomysłów. Te miejsca byłyby na tyle duże, żeby kilkoro dzieci czuło się tam swobodnie, a jednocześnie na tyle małe, żeby dawały poczucie odcięcia, schowania się, tajemnicy. Co by tam było? Zabawki, rzecz jasna, surowce naturalne, jak wanienka z wodą czy z piaskiem, wielka sofa z poduchami, książki, materiały do działania plastycznego. Panowałby tam pewien ascetyzm, nie znoszę przepychu, pstrokacizny, plastiku i wystawek. Zasada mało, a mądrze by tam panowała.

W moim przedszkolu nie byłoby tak zwanych gazetek. Moim zdaniem ten relikt przeszłości żyje do dzisiaj tylko dlatego, że nikt nie pomyślał, że to jest zupełnie niepotrzebne, nie pełni żadnej funkcji. Żadnej. Wisiałyby w salach puste tablice, które dzieci mogłyby wykorzystywać do własnych celów. Przyczepiałyby tam co chciały albo na plastelinkę albo na magnez - żadnych szpilek czy pinezek "na wysokości oczu dziecka". To tylko niepotrzebne zagrożenie i zabawa osób dorosłych w szukanie zaginionej szpilki, co właśnie spadła. Bez sensu, a ja chciałabym w moim przedszkolu eliminować bezsensy.

W moim przedszkolu nie byłoby ważne to, żeby w sali i w szatni był porządek, ale to, żeby dzieci samodzielnie i pewnie te dwie przestrzenie wykorzystywały. Co znaczy to jakże rozbudowane, a mało zrozumiałe zdanie? Na przykład to, że ważniejsze byłoby to, żeby dziecko samo się rozebrało i potem odnalazło swoje rzeczy chcąc się ubrać, niż żeby miało idealnie ułożone ubranie przez mamę czy nauczycielkę. W cenie byłaby możliwość przesuwania sobie mebli, stolików, pozostawiania budowli na następny dzień niż porządek w sali. Tak po prostu.

Wartość mojego przedszkola nie byłaby mierzona ilością zdobytych dyplomów, pucharów, wyjazdów, konkursów, projektów, imprez, ładnie zaśpiewanych piosenek czy wyrecytowanych wierszyków. NIE. Wartością byłaby samodzielność dzieci, empatia, pomysłowość, zabawa, umiejętność radzenia sobie w przeróżnych sytuacjach społecznych, możliwość odpoczęcia, odizolowania się, przygotowanie do szkoły (w rozsądnym tego słowa znaczeniu).

Moje przedszkole omijaliby szerokim łukiem ci rodzice, którzy zapatrzeni w swoje dzieci pragną, żeby wyrosły z nich geniusze przepełnieni wiedzą, wiecznie chwaleni i "wystawiani". Nie lubiliby mojej placówki ci, którzy życzą sobie odbierać dzieci czyste, zmęczone natłokiem zajęć, najlepiej z pracą domową. Tak samo rodzice, którzy oczekują od przedszkola, żeby wychowało ich dziecko, wszystko za nich zrobiło i to jeszcze tak, jak oni sobie życzą - tacy rodzice w życiu nie zapisaliby dziecka do mojego przedszkola.

Rodzice moich wychowanków mieliby w nas pomoc w radzeniu sobie z problemami. Wiedzieliby, że nie jest istotne to, czy dziecko mówi wierszyk na przedstawieniu, ale to, jak radzi sobie z ubieraniem butów. Nie oczekiwaliby od nas, żeby ich dziecko brało udział w tysiącach projektów, ale żeby potrafiło zadbać o swoje potrzeby.

Nie, nie - proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. Nie unikałabym wszelkich imprez, konkursów czy wystaw. Chodzi tylko o to, że priorytety byłyby ułożone zupełnie inaczej niż bywa w mojej pracy. W nie moim przedszkolu.

Mogłabym jeszcze pisać i pisać. Może jeszcze kiedyś w tej sprawie coś nakreślę, może nie - się zobaczy.

A gdybym miała własną szkołę..... Ech, za mała jestem na to wszystko :(



piątek, 5 października 2012

autobiografia

Nie pamiętam, jak to było, kiedy byłam zupełnie mała. Urodziłam się, to pewne, zakładam, że byłam karmiona, przewijana, ubierana, czesana, myta, zaopatrywana w zabawki (mało - dużo, znaczenia nie ma). Posłano mnie do szkoły - to już pamiętam. W podstawówce zaznałam pozycji prymuski, kujonki, tej, co nigdy nie ściąga, zawsze wszystko umie, głośno czyta fragment podręcznika na lekcji biologii, pisze temat na tablicy na historii. Bardzo dobre stopnie, wzorowe zachowanie - to mnie określało, tym byłam i to mnie trzymało w pionie. Wystarczyły mi porażki w życiu rodzinnym, w szkole musiałam być najlepsza.
W liceum moja pozycja zmieniła się, byłam teraz średnia. Ale nic to, znalazłam coś innego - śpiew, gra na gitarze, zakrywanie swej kobiecości, negowanie potrzeb podobania się, nakrywanie głowy do modlitwy, pisanie słów do piosenek wielbiących Boga. Znalazłam drugą rodzinę. Była wymagająca, surowa, bezwzględna w respektowaniu zasad. Ale dawała poczucie bezpieczeństwa, ułudę radości wspólnej wiary i społeczności. Na jakieś trzy lata wystarczyło.
Na trzy lata...
Koniec szkoły średniej. Dostałam się na studia, o których (teraz to wiem) nie miałam zielonego pojęcia. Ale to nie było ważne. Wtedy już nic nie było ważne poza NIĄ. Pani A. przejęła kontrolę nad moim życiem, moimi myślami, nad moim ciałem, hormonami, żołądkiem, jelitami, kobiecością, seksualnością. Dużo wzięła, a właściwie dużo jej dałam. Ale znajdźcie mi człowieka, który za cenę poczucia siły, sprawstwa, samoakceptacji nie zapłaciłby wszystkim co ma. Ja płaciłam uczciwie, zgodnie z umową. ONA tylko udawała, że wywiązuje się ze swojej części naszego paktu, tworzyła złudzenie, kłamała, że jest tak, jak myślałam, że jest.
Mocujemy się do dziś. Raz ONA jest silniejsza, raz jakby ja.

........................................

Nie pamiętam, jak to było, kiedy byłam zupełnie mała.... Ale chyba nikt mi nie powiedział, że mogę być taka, jaka jestem. Chyba nikt nie dał mi do zrozumienia, że jestem kimś ważnym, bez względu, bez warunków i potrzeby płacenia czymkolwiek. Chyba nikt nie szeptał mi do małego uszka, że mnie kocha, tuląc mocno do piersi.

Ale to nic. Później w moim życiu spotkałam bardzo wielu cudownych ludzi, którzy w taki czy inny sposób dali mi do zrozumienia to, czego zabrakło mi na początku. Jak byłam mała... Nigdy nie będę w stanie im podziękować tak, jak na  to zasługują.

I jeszcze książka. To nieprawdopodobne, że po dwudziestu latach poszukiwań, rozmów, łez i rezygnacji znalazła mnie książka, która naprawdę do mnie przemówiła. Powiedziała mi, że mogę BYĆ. Powiedziała, że NICZYM nie muszę płacić, żeby być szczęśliwą. Powiedziała, że moje ciało jest piękne takie, jakie jest, bo jest jedyne, niepowtarzalne i MOJE.

Postanowiłam w to uwierzyć.

inaczej

Ten krótki tekst ze świata ploteczek trochę odzwierciedla moje myśli w ostatnim czasie, dlatego go tutaj umieszczam :)

http://www.pudelek.pl/artykul/43689/kobiety_chca_wygladac_jak_chlopcy_z_niedowaga/