niedziela, 30 marca 2014

rzut oka na mężczyznę

Mężczyzna

Lubię, kiedy śpiewa przy akompaniamencie fortepianu. Może na nim grać, ale nie musi. Może stać obok lub siedzieć na takim wysokim krześle, trzymać mikrofon i śpiewać. Nie może to być jednak byle jaki mężczyzna. Elton John na ten przykład odpada i bynajmniej nie ze względy na swoją orientację seksualną. Ona nie ma w przypadku mężczyzny z fortepianem żadnego znaczenia. Ja bardzo przepraszam sir Eltona, ale mi nie odpowiada zarówno jego aparycja zewnętrzna jak i głos, którym śpiewa. Mimo fortepianu. Mnie przy takim fortepianie bardziej pasuje na przykład Adam Levine śpiewający "Sad". Piękny, szczupły, wysoki i z soulowym zacięciem. Jak go słyszę, to nawet widzieć nie muszę, żeby się wzruszyć i zamarzyć, że tam, obok niego sobie siedzę i słucham. Jak mi zaśpiewa w złym dniu mojego cyklu albo w depresyjny dzień trafi, to i poryczeć się mogę. Elton John tak na mnie nie działa. Mimo fortepianu.

Nie lubię, kiedy jest byle jaki. Pan ByleJaki ubiera się bez polotu i koncepcji. Byle spodnie nie piły w kroku, nie tarzały się po ziemi i z tyłka nie spadały - jest dobrze. Bluzkę co rano obwąchuje - jak nie śmierdzi potem - znaczy, że się nadaje. Mówiąc bluzkę, mam na myśli t-shirta, w ciemnym kolorze, obszernego (pewnie o rozmiar za duży, ale za to brzuch się nie odznacza), może być z napisem z przodu lub bez. Taki i taki do dżinsów pasuje, a i z bluzą szarą się nie gryzie. Do tego buty w fasonie sportowo-wyjściowym, plecak i gotowe. No nie lubię. Nie ma on w sobie niczego interesującego, oko nie ma się na czym zaczepić. Spojrzę jedynie obojętnie i przejdę dalej.

Lubię, kiedy w spojrzeniu ma to coś. Nie jest to figielek, pożądanie czy podziw dla urody kobiecej.  Nie, nie o to mi chodzi. Myślę raczej o spojrzeniu, które mówi "jestem inteligentny, wiem, czego chcę, podobasz mi się, mogę z tobą spędzić trochę czasu, ale nie dam ci wejść sobie na głowę". To coś w spojrzeniu faceta powoduje, że wydaje się on silną, pewną siebie, ale jednocześnie serdeczną i szczerą osobą. Wspomniany wcześniej Pan ByleJaki nie umie tak patrzeć. Gdyby umiał, gdyby miał to coś w sobie, to by tak nie wyglądał. Bo to COŚ w spojrzeniu to nie tylko błysk w oku, ale całość faceta: jego wygląd, głos, brak plecaka i koszmarnej fryzury. Z takim mężczyzną mogłabyś rozmawiać bez końca i o wszystkim. Ma w sobie coś z kobiety - rozumie ciebie i nie boi się "babskich" tematów, ale jednocześnie jest stuprocentowym mężczyzną, przyjacielem, na którym zawsze możesz polegać. Ta subtelnie wysmakowana mieszanka kobiecych i męskich cech zdarza się niestety rzadko wśród samców rasy ludzkiej. A szkoda.

Nie lubię, kiedy daje się wodzić kobiecie za nos. Matce, babci, siostrze, żonie czy teściowej. Nie jest wtedy mężczyzną, ale synalkiem, wnusiem, braciszkiem, mężulkiem. Brrr, ohyda! Nie da się tego nijak strawić, nawet popicie sporą ilością wina nic nie pomoże. Ciągnie się toto, paprze, w gardle staje. Szukasz w nim faceta, człowieka jakiegoś, szukasz kształtu, choć jednej twardej części, jakiegoś oparcia czy cechy stałej, ale nijak w tej mamałydze nie możesz tego znaleźć. Zdania swojego nie ma. Nosi, co mu matka/żona/siostra kupi, kumpli do domu nie zaprosi, bo mu nie wolno, a poprosić o zgodę się boi. Woli święty spokój, obiad mieć ciepły na stole, skarpety wyprane.

Widziałaś, poznałaś innych? Nie wątpię, jest tych facetów cała masa, choć podobno kobiet jest więcej. Jedni są wysocy, drudzy niżsi. Ten lubi sobie wypić w nadmiarze, tamten na każdym kroku poucza o szkodliwości picia alkoholu. Ów ciągnie cię do ślubu, a owemu do żeniaczki się nie spieszy. Są typy sportowe, kanapowe, mięsożerne, wegetariańskie, smarujące twarz kremem i kremu unikające jak diabeł święconej wody. Jeden uścisk dłoni ma porządny, mocny i ciepły, inny chwyci zaledwie twoje palce u rąk, potrząsając nimi góra-dół. Są osobniki, które meczu żadnego nie opuszczą, wiecznie kanały sportowe oglądające. A tuż obok nich żyją typy książkowo-komputerowe, z nosem zawsze nisko, w okularach, nieczuli na sportowe emocje. Pewien procent umie tańczyć, śpiewać, gra na różnych instrumentach - pozostały ułamek ma ucho i stopy przez słonia nadepnięte i poczucia rytmu żadnego. Niektórzy lubią pakować na siłowni, inni wybierają rower, a jeszcze inni preferują rozrywki stacjonarne, jak gra komputerowa czy film.

Jest ich tylu, że trudno zliczyć. Mają swoje wady i swoje zalety. Raz są wkurzający, a raz potrzebni od zaraz. Różnią się kolorami włosów, oczu czy długością przyrodzenia - ale to to już normalnie, tak jak u ludzi... ;D


środa, 26 marca 2014

cena pewnej znajomości

Ja i pieniądz to nie jest dobry pomysł na związek. Bo choć jedno z nas chce bliskości, wielości doznań i bogactwa doświadczeń, to drugie jakby się lekko miga. Tą stroną, która chce i pragnie jestem ja. Po drugiej stronie stoją monety i banknoty. Proszę jednak nie myśleć, że pragnę ich i pożądam dla ich wyglądu błyszczącego, dla ubrania szeleszczącego czy dla kształtu ergonomicznego. Nie jestem w końcu taka pusta. Jak kogoś kocham, to oddaję się przede wszystkim temu, co mój wybranek nosi w sobie, ów potencjał, wartość nie zawsze mierzalną, dla każdego inną i mało oczywistą. Nie interesuje mnie, czy banknot jest cieplutki, prosto z bankomatu czy też fałdy nosi i ślady używania. To wszystko nic w porównaniu z tym, ile mogę w takim związku otrzymać.

Tylko dlaczego on mnie nie chce? Bo chyba mnie nie chce... Ech, pamiętam nasze pierwsze nieśmiałe spotkania - kiedy sobie o tym pomyślę, to dreszcz przyjemności przechodzi mi po plecach. Młoda wtedy jeszcze byłam, smarkula można powiedzieć. Nowe miasto, studia, ich koniec, pierwsza praca. Spotykaliśmy się regularnie, najintensywniej w początkach każdego miesiąca (nauczycielki tak mają...). Był delikatny, nie zmuszał mnie do niczego, nie namawiał. Kiedy widział moje wahanie, ową niepewność, czy mi wolno, czy aby nie chcę dla siebie za dużo - delikatnie, małymi kroczkami oswajał mnie ze sobą. Na początku zabierał mnie w miejsca mało zaludnione, żeby nie powiedzieć tanie. Nie chciał mnie szokować wysokimi cenami, mamić pięknymi tkaninami czy ciekawymi książkami. Mówił, że na wszystko przyjdzie czas, że nie muszę się spieszyć, że nikt nas nie goni. Ach, piękne to były czasy. Wydają się takie odległe.

Taki początek powinien wróżyć długą i bezproblemową przyszłość, prawda? Oj, wiem, że nigdy nie jest przez cały związek tak, jak na początku. Motylki w brzuchu mijają,  człowiek w końcu zaczyna spać po nocach, odczuwać głód. Wiem o tym. Miłość zmienia swoją postać, staje się bardziej dojrzała, spokojna, co nie oznacza jednak, że przestaje być miłością. Chyba miałam prawo oczekiwać, że z nami też tak będzie?
I owszem, z mojej strony mogę zaręczyć, że pragnienia nie zgasły, odczuwam je może nawet silniej niż na początku. Nie znudziły mnie nasze spotkania, wyprawy wspólne do sklepów, serfowanie po necie w poszukiwaniu okazji. Czasami zastanawiam się, czy on mnie aby nie zdradza? Czy pan pieniądz nie ma kogoś na boku? Wpada w początkach każdego miesiąca - to się nie zmieniło. I wtedy jest jakby sobą - odświeżony, gotowy, pociągający i niewymuszenie atrakcyjny. Tylko że potem z każdym dniem jest coraz gorzej. Znika na coraz dłuższe okresy czasu, wymyka mi się z rąk, ma wrażenie, że mnie unika. Snuję się wtedy po salonach sprzedaży, po księgarniach, sklepach z ciuchami, samotna i bezradna. Omijam je omiatając jedynie wzrokiem wystawy, bo wiem, że bez niego niewiele tu wskóram, a przeglądać ciuchów bez niego nie lubię. Jest mi smutno, tęsknię. Patrzę na innych, na ich reklamówki wypchane - niosą je na wierzchu, żeby swoim szczęściem jeszcze bardziej mnie dobić. Jakby nie mogli złożyć tego jakoś, no  nie wiem, schować gdzieś, albo zamówić dostawę do domu. Nienawidzę ich wtedy. I nienawidzę jego. Jak mógł mnie znowu tak zostawić? Po co przyłaził na początku miesiąca, skoro nie miał zamiaru być ze mną do jego końca?! Może przestraszył się, bo zaczęłam napomykać o rozmnażaniu? O powielaniu? Żeby nie zamrażać tego, co można zwielokrotnić? Pewnie uważał, że to za bardzo go ze mną zwiąże, że wtedy to już jakby ostatecznie. No ale przecież miłość się ostateczności chyba nie boi, nie? Nie chodziło mi przecież o nadmiar, bardziej o trwałym zaklepaniu tej dziury jakiejś, która wraca ciągle i nie daje się niczym skleić. Kobieta się we mnie odezwała,  ów instynkt, by zachować fason do końca, owa potrzeba, by nie obudzić się za późno i żeby nic mnie w życiu nie ominęło. Czy to tak wiele? Nie wiem.

Mówią, że pieniądz nie może dać mi szczęścia. Że to tylko tak na krótką metę, na pewno nie na całe życie. Może i racja. Może czas urwać tę i tak cienką i nadwyrężoną już nić, która nie tyle nas ze sobą łączy, ile wiąże. Jeszcze inni mądrzy mówią, że to tylko ja już tę nić trzymam, że on tylko tak dolatuje od czasu do czasu, pociąga z lekka, żeby uśpić moją czujność, podsycić pragnienia, żebym o nim jednak nie zapomniała. Bo on lubi za sznurek pociągać. Może...

Ostatnio z moim synem zastanawialiśmy się nad tym, dlaczego wszystko, co smaczne, przyjemne i pożądane z reguły jest niezdrowe?


niedziela, 9 marca 2014

raport z klatki




ZMIANA
1. fakt, że ktoś staje się inny lub coś staje się inne niż dotychczas;
2. zastąpienie czegoś czymś;
3. komplet pościeli, pokrowców, bielizny itp.;
4. czas pracy jednej grupy ludzi, po którym podejmuje pracę inna grupa ludzi,
5. pracownicy takiej grupy
(Słownik Języka Polskiego: sjp.pwn.pl)


W mojej klatce nastąpiła zmiana. Nie - wróć. Ja dokonałam zmiany w moje klatce. Przestałam się wpatrywać w otwarte wrota, zrobiłam krok do przodu. JA zrobiłam. Nie dlatego, że powiał wiatr w dobrym kierunku i popchnął w mnie ku wyjściu. Nie dlatego, że ktoś mnie postraszył, że jeśli się nie przesunę, to się na mnie zezłości. Nie poszłam za niczyją radą, nie zrobiłam nikomu na przekór, nie była to też chwila słabości czy działanie nieświadome. Nie wypiłam ani kieliszka, nie paliłam, nie ćpałam. Dokonałam wyboru. Postanowiłam. Zdecydowałam. Wzięłam odpowiedzialność za swoje życie. Rozpoczęłam ZMIANĘ. Tą z punktu drugiego definicji ze słownika. Zastąpiłam działanie dobrze mi znane, z jakiegoś powodu wygodne działaniem nowym. Zrobiłam krok KU wyjściu. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak wyzwalającym jest postanowić coś samodzielnie, powziąć decyzję dla kogoś, kto do tej pory, jak ta chorągiewka dygotał na wietrze w nadziei, że nie będzie tak źle. Kto przyzwyczaił się do zmiennego klimatu, trudnych do przewidzenia kierunków, z których i ku którym powieje wiatr przypadku. Taka chorągiewka może i odczuwa zimno, może nie zawsze podoba jej się widok i nie lubi moknąć na deszczu, ale też przyzwyczaiła się, że tak jest i pewnie tak już będzie, że takie jest jej bycie pisane i nie ma sensu rozmyślać nad swoim losem. JA dokonałam zmiany. Czuję, że powoli, bardzo powoli i z lękiem, ale staję się wiatrem. Uczę się nadawać kierunki chorągiewce mojego życia, decydować w ku czemu i z jaką siłą ma trzepotać. Moc. Siła. Decyzyjność. Wyprostowana sylwetka i głowa podniesiona do góry. STAJĘ SIĘ. 

To zadziwiające, jak wygląda świat z tego miejsca klatki. Myślałam, że jak się odsunę od ściany, to nie dam rady sama stać. Myślałam, że muszę się podpierać. Bałam się, że jak opuszczę swoje stanowisko bez pozwolenia, to na klatkę spadną gromy ludzkiej nieżyczliwości. Przewidywałam, że ludzie chcą mnie widzieć tam, gdzie widzieli mnie zawsze i że jeśli nie znajdą mnie pod kratkami klatki, tam gdzie zostawili mnie wczoraj, to zaczną namawiać mnie, abym wróciła, nie zaakceptują mojej nowej pozycji. Okazuje się, że wszystko to, co sobie myślałam było tylko i wyłącznie w mojej głowie. Przesunęłam się i nic się nie stało. Nie przewróciłam się ja, nie przewróciła się klatka, nikt na mnie nie krzyczał. Za to bliżej wyjścia więcej widać. Oj, dużo lepiej. I wcale się nie boję, nie mam ochoty zawracać, nie tęsknię za moją ścianką. Jestem gotowa na zmianę. Nie taką, która zrobi ze mnie innego człowieka, ale taką, która spowoduje, że w końcu będę sobą. Taką, jaką chcę i jaką  mogę być. 

Jestem gotowa. Komu się nie podoba, niech nie patrzy.


środa, 5 marca 2014

leksykon 5 marca 2014 roku

37 lat na karku
Naukowcy nie są zgodni co do tego, czy jest to dużo czy mało. Według biologów jest to już posunięte w czasie stadium starzenia się organizmu, zdecydowanie w dół niż w górę. Wszelkie funkcje organizmu człowieczego są w fazie zaniku, demencji, wyniszczania, zastania się, przykurczu, marszczenia, na świetnej drodze do reumatyzmu. Człowiek może jeszcze nie maleje, nie garbi się - jeśli tylko dba o siebie, ale nie ma co się oszukiwać, czasu nie da się zatrzymać. Przy dobrych rokowaniach nie jest to jeszcze połowa życia, ale jest to do połowy życia się zbliżanie. Innego zdania są psychologowie. Według nich będąc w wieku 37 lat można być jeszcze całkowicie młodym - wszystko zależy od tego, jak człowiek się czuje. Uważają oni, że wieku człowieka nie należy wypatrywać w metryce i sprawności fizycznej, ale w stanie ducha, podejściu do życia, optymizmie. Psychologowie uważają, że postawa optymistycznego patrzenia na świat może w sposób widoczny cofać efekty starzenia się człowieka, bez względu na jego wiek biologiczny. Dlatego też, w tym przypadku, nie jest wskazanym pytanie "ile masz lat?", a "na ile lat się czujesz?". Socjolodzy uważają, że pojęcie starości jest uzależnionym od wielu czynników. Są na przykład zawody, gdzie bycie 37- latkiem predestynuje daną osobę na pozycję emeryta (np: w modelingu), podczas, gdy w innych zawodach  może oznaczać dopiero początek dojrzałej kariery zawodowej (prawnik, lekarz i inne). Kobieta w tym wieku uważana bywa za kroczącą ku menopauzie, podczas gdy mężczyzna niespełna czterdziestoletni traktowany jest jako już nie głupi chłopiec, ale jeszcze nie "stary" - można by rzec "w rozkwicie".  Naukowcy są jednak zgodni, że zdecydowanie nie jest to wiek, w którym należy uznać, że na wszystko jest za późno. Mając 37 lat można jeszcze wiele w swoim życiu zmienić. To właśnie wtedy człowiek jest w stanie powiedzieć, czego naprawdę pragnie, co go ciekawi, jak chciałby pokierować swoim życiem.

Bezsilność
Są na świecie rzeczy, wobec których jesteśmy bezsilni. Można te rzeczy poznawać, nazywać, obserwować
i zapisywać wyniki tych obserwacji, ale nie możemy tych rzeczy zmienić. Nie jest to w naszej mocy, jesteśmy wobec nich bez siły. Przykładów można podać tutaj wiele. W kategorii tej bez wątpienia mieszczą się wszelkie zjawiska pogodowe. Śnieg, deszcz, upał, słońce, mgła, mróz, silny wiatr - możemy te zjawiska przeklinać, szczerze ich nienawidzić, ale nie możemy ich zmienić. Żadną miarą. One są, niewzruszone, pojawiają się bez naszej woli i poza naszą kontrolą. Możemy tylko pogodzić się z tym, jak dzisiaj jest na zewnątrz i odpowiednio się ubrać. Rzecz tak się ma nie tylko z pogodą. Żeby tylko wymienić głupotę ludzką, polityków, zbyt szybko jeżdżących kierowców, naszą przeszłość, rodzinę, mijający czas naszego życia. Nie mamy na to wpływu, choć niestety mogą one mieć wpływ na nas. Jakkolwiek by jednak tupać nóżką, ilekolwiek by litrów łez wylewać, jakąkolwiek by ilość guzów nabijać waląc głową w ścianę, to głupi wokół nas zawsze pozostaną głupimi (w naszej ocenie, rzecz jasna), nasza przeszłość pozostanie niezmienna, a deszcz jak padał, tak będzie padać.

Bezradność
Jednak, nawiązując do hasła powyżej, czy jesteśmy wobec tych różnych czynników, mniej lub bardziej dokuczliwych, bezradni? Czy nie możemy nic poradzić na to, aby, mimo powyższych niezmiennych, poprawić jakość naszego życia? Pada deszcz? Jesteś wobec tego bezsilny. Czy jednak możesz coś na to poradzić? Zdaje się, że tak. Możesz zostać w domu, żeby się nie zmoczyć, możesz wziąć parasol, jeśli już musisz wyjść, możesz też zamówić taksówkę, żeby w  miarę suchym dotrzeć tam, gdzie chcesz dotrzeć. Nie jesteś więc bezradny, jak się okazuje. Możesz albowiem coś na to poradzić. Spotykasz się z głupotą ludzką? No cóż, stoimy na stanowisku, że jesteś tutaj bezsilny. Człowieka nie zmienisz, jest jaki jest i takim pozostanie, póki sam nie zechce czegoś u siebie zmienić. Ale czy musisz na to bezradnie czekać? Nie, nie musisz. Możesz na przykład zerwać kontakt z taką osobą albo przynajmniej unikać jej tak, jak się da. Możesz udawać głuchego na jego słowa, ignorować. Masz głupiego szefa? Nie jesteś tutaj bezradny, choć wielu osobom wygodniej jest tak myśleć. Możesz pracę zmienić, a jeśli w niej pozostajesz, to nie łudź się - to jest twoja decyzja, twoje radzenie sobie z tą sytuacją. Jesteś tu bezsilny, ale nie jesteś bezradny. Nie jesteś.
Są osoby z tak zwaną wyuczoną bezradnością - im łatwiej jest myśleć, że nic nie mogą zmienić, że tak musi być, że muszą znosić swój przeklęty los. Siedzą tak, kiwają głowami w zadumie i cieszą się kiedy znajdzie się ktoś, kto pogłaszcze ich po głowie i przyklaśnie ich bezradności. Czują się wtedy tacy bardzo biedni, tacy warci uwagi innych, tacy godni pożałowania. W istocie - jest to postawa godna pożałowania. Ale ponieważ jesteśmy wobec niej bezsilni, zostawmy ją i odejdźmy na bezpieczną odległość.

Uczenie dzieci zabawy tematycznej przez dorosłych - ja bardzo przepraszam, ale to jest jakby oksymoron, nie będę komentować (choć nie zarzekam się, że nie napiszę kiedyś o tym dłuższego tekstu...).


Powyższe zestawienie pokazuje moje myśli dzisiaj. Nie przy okazji urodzin, raczej tak obok nich.


świeczki na torcie

Dzisiaj mam urodziny. Kończę 37 lat. I to by było na tyle...


sobota, 1 marca 2014

nerwowe rozmyślania

Dzisiaj mnie roznosi, od samego rana jestem chodzącą bombą zegarową. Nie wiem czemu - TEN dzień cyklu, stres przed powrotem do pracy, niezamykająca się buzia mojego syna, atakująca pytaniami, opowiadaniami, samymi ważnymi spostrzeżeniami od wczesnego rana? Tra ta ta ta tra ta ta - osłaniam głowę, uciekam w bezpieczne miejsce, szukam jakiegoś cichego, pustego schronu. Nie ma, nie mogę znaleźć, nie mogę uciec. Aaaaaa!!!! Szlag mnie zaraz trafi! Ktoś najwyraźniej chce zmusić mnie do wyciągnięcia broni, ucieczka nie przejdzie tak łatwo. Chcesz spokoju? Huknij jakąś bombą, wrzeszcz, niech się wszyscy odpieprzą choć na jedną godzinkę!!
Musicie wiedzieć, że w takim oto nastroju jestem, bo choć już wieczór za oknem, ja ciągle czuję wibrowanie ciała, ręce trzęsą się niecierpliwie na widok każdej przeszkody. W głowie kotłują się myśli złorzeczące na najmniejszy przejaw głupoty, bezmyślności, zbyt głośnej zabawy czy wiecznie źle mi się wciskających klawiszy w tym idiotycznym komputerze. Szlag niech wszystko trafi. Jak czuję się tak, jak dzisiaj, moje zmysły działają na zwiększonych obrotach. Słuch słyszy każdy niepotrzebny szmer, dźwięk przekraczający tolerowaną przeze mnie częstotliwość, głos zbyt niski, zbyt roześmiany czy zbytnie rozgadanie innego osobnika budzi we mnie odruch zakrywania uszu i chęć ucieczki. Wzrok dostrzega każą anomalię w otoczeniu, wszelkie krzywizny, odchyły, gest zbyt szeroki, wzrok zbyt wpatrzony we mnie czy ubiór zdecydowanie nie na miejscu, wybrany bez gustu budzi we mnie odrazę czystej postaci. Dotyk zbyt nachalny, za słaby, za mocny, za mokry, za suchy są nie do zniesienia. Smród wszelki, zapach za mocny, za słodki, za kwaśny czy zbyt pospolity budzą we mnie instynkt zabójcy. Cały świat generalnie źle się wtedy kręci.
I w takim oto nastroju, będąc z synem na spacerze (myślałam, że może to pomoże) minęłam pewne przedszkole. W przedszkolu tym zawsze, bo mijałam je niejednokrotnie, okna są pozawieszane różnorakimi ozdobami. Widać, że panie się starają, kalkują starannie, wycinają, przyklejają tak, żeby z zewnątrz i od wewnątrz było ładnie. Niektórzy tak lubią, pewnym osobom tak się podoba. Według nich przedszkole to miejsce, gdzie infantylizm musi wyłazić każą dziurą - jak jeże to w bucikach i z parasolką, jak bocian leci do nas na wiosnę,  to koniecznie z plecaczkiem na piórach. I dużo kolorów, tablic, gazetek, ozdóbek - niech dzieci oczopląsu dostaną, a nauczycielki z dumy pękają, że tak się napracowały.
Wyjdźmy jednak z tych dygresji i powróćmy do sceny, w której mijam z synem owo przedszkole. Syn okien nie zauważył, bo mknął dużo przede mną na rowerze. Ja natomiast, i owszem, na okienka sobie spojrzałam. No i mnie w tym dniu cyklu szlag trafił mały. Bo na oknach dumnie stoją przyklejone taśmą klejącą bałwany białe, śnieżki, jakieś sanki chyba - generalnie zima w pełni.
I zaraz po tym, jak minął mi mały wstrząs zwojów nerwów dziś i tak napiętych do granic możliwości,  to nie wiedziałam, co czuć dalej: załamać się, śmiać się głośno czy rzucić tę robotę w cholerę. Bo nie wiem, czy tkwienie w tak skostniałym, chodzącym utartymi od wieków ścieżkami towarzystwie nie zaszkodzi za bardzo mojej inteligencji. A jak mi też tak się stanie? Jeśli ja też będę uparcie uczyła dzieci, że są cztery pory roku, które wyglądają tak i tak, podczas gdy za oknem będzie coś zupełnie innego? Nie, muszę się przed tym bronić całą siłą mego zdrowego rozsądku. No bo proszę mi wyjaśnić - po co wciskać dzieciom obrazki śnieżne i bałwany białe, jeśli od jakiegoś czasu zima przestaje przypominać siebie z dawnych lat, bo klimat się po prostu zmienia? Jaką skuteczność będą miały nasze rozmowy z dziećmi, jeśli za przykład dobrego zachowania będziemy mu dawać jakiegoś chłopczyka pięknie uczesanego, mówiącego ładne słowa z bajeczki wymyślonej 50 lat temu, jeśli dla takiego pięciolatka bohaterem jest Scooby czy Luke Skywalker? Po cholerę co roku budować ludziki z kasztanów (to chyba nasze babki już robiły, co?) skoro o wiele ciekawsze rzeczy można odkryć w jesieni? Ale nie - tak zawsze było w uświęconym naszym systemie przedszkolnym i tak być musi. Koniec i kropka. Bo tak mówi starsza koleżanka po fachu, bo tak mówi pani dyrektor, bo tak mówi najmądrzejsza na świecie pani kurator. Pokłony i posłuszeństwo. Zimą mają być bałwany i śnieg, jesienią ludziki z kasztanów, wiosną koniecznie sadzenie kwiatów, a latem o morzu i górach. I tak rok w rok, od wielu wielu lat. Dzieci się zmieniają, czasy się zmieniają, zmieniają się zabawki, jakimi dzieci się bawią, zmienia się sposób, w jaki spędzają wolny czas, zmieniają się ich zainteresowania, ale to nie ma znaczenia, bo gazetka zawsze w przedszkolach była i zawsze ma być. I nie pytać po co! (Ja raz zapytałam i nie uzyskałam odpowiedzi....). Dość gadania, proszę wycinać jeżyka w bucikach!

I potem to już tak idzie. W szkole trzeba się uczyć tego, co trzeba i koniec. Bo tak. Nauczyciel ma zawsze rację, bo tak. Macie ubierać się tak i tak, bo TAK. Wkuwać, zapamiętywać i piąteczki zbierać, bo tak. A jak nie, to po sprawowaniu polecimy. Bo tak.

Nienawidzę, powtarzam NIENAWIDZĘ (i to bez względu na dzień cyklu mojego), jak ktoś każe innym robić coś, bo tak ma być i już. To jest dla mnie marnowanie czasu na rzeczy nieważne kosztem tych, które naprawdę maja znaczenie w rozwoju młodego człowieka. Już od przedszkola. Nie znoszę ubierania głupot w ciuszki Autorytetu, Doświadczenia i wszędobylskiego JaWiemLepiej. Głupota zawsze pozostanie głupotą, bez względu na to, w co się przyodzieje. I tego się trzymajmy i głupoty się wystrzegajmy. Amen.

Już mi trochę lepiej.... :)