piątek, 18 lipca 2014

spowiedź

Myślała, że to minie. Nie raz już przecież miała gorsze dni - coś ją pogryzło, pomęczyło i przechodziło. Nie należała do osób, które pozwalają, żeby byle smutek czy kłopot zwalał jej życie na łopatki. Nie. Raczej starała się problem w głowie bądź w rzeczywistości umniejszać, nie zauważać w przekonaniu, że jak nie będzie na niego zwracała uwagi, to się znudzi i sobie pójdzie. I z reguły odchodził, zostawiając czasami jakiś niemiły ślad w pamięci. Czemu więc teraz miałoby być inaczej? Tego nie wiedziała, ale w istocie coś było inaczej. Zaczęło się od kilku zdarzeń, które, nie wiedzieć czemu, nastąpiły po sobie w dość bliskich odstępach czasu. Pierwsze z nich prawie jej nie obeszło, nie dotyczyło jej bezpośrednio. Przy drugim zatrzymała się przez chwilę, ale krótko, tak tylko, żeby posłuchać. Trzecie zdarzenie spowodowało, że usiadła w drodze z pokoju do kuchni, żeby posłuchać, jak je opisują na kanale informacyjnym w telewizorze. Odechciało jej się pić. Po trzecim wydarzeniu nastąpiły jeszcze czwarte i piąte - im przyglądała się z uwagą, a w jej głowie, zupełni bez jej woli, zaczęły rodzić się pytania. I to było nowe. Nigdy nie dopuszczała do tego, żeby w głowie powstało pytanie, wiedziała, że pytanie oznacza szukanie odpowiedzi, a szukanie odpowiedzi to nic innego, jak dawanie uwagi problemowi. Nie tego chciała, chciała od problemów się uwalniać. Teraz PYTANIE się stało. Nie da się tego cofnąć - możesz się starać zapomnieć, nie myśleć o nim, zagłuszać i udawać, ale raz powstałe pytanie zostaje.
Nie trzeba było pytać...

Od pytania się zaczęło, a zacząć najlepiej od śniadania. Nie chciało jej się jeść. Pytanie zatykało jej przełyk i żołądek, nie potrafiła przełknąć nawet swoich najbardziej ulubionych potraw. Droga do i z pracy też nie była łatwa. Pytanie wyświetlało się na znakach drogowych niczym w kiepskiej jakości filmie, raz było światłem czerwonym, a raz zielonym. Przechodziło przez pasy, trąbiło na nią z agresją, a raz nawet zmieniło za nią bieg. Koszmar. O tym, że nie pozwalało jej spać  to nawet nie ma co wspominać - standard. Zaczęła się bać, każdy zacząłby się bać na jej miejscu. Dotarło do niej, że jeśli nic z tym nie zrobi, to jej życie szlag trafi. Nie sposób przecież żyć z takim PYTANIEM w głowie.

Tej soboty wstała po męczącej nocy i postanowiła, że następną noc prześpi już spokojnie. Wiedziała, a przynajmniej tak jej się wydawało, gdzie ma iść i z kim porozmawiać, żeby uzyskać odpowiedź. Ubrała się zwyczajnie - pomyślała, że w sytuacji, kiedy nie wiadomo, jak się ubrać, lepiej nie kombinować. Postanowiła, że pójdzie pieszo - spacer uspokajał, a poza tym bała się, że tym razem PYTANIE może zawładnąć pedałem gazu. Jak na każdym osiedlu w mieście, tak samo w pobliżu jej domu stał kościół. Nigdy tam nie była - nie uczęszczała, ani regularnie, ani od święta do święta. Liczyła, że w sobotę rano kościół będzie "czynny", ale nie zatłoczony. Otwarte wejście zdawało się potwierdzać jej hipotezę. Weszła do środka. Cicho. Chłodno. Ciemno. Gdzieniegdzie, w ławce siedziały bądź klęczały pojedyncze osoby ze wzrokiem zwróconym w stronę ołtarza. To ją ośmieliło - nikt nie patrzył na nią. Przeszła dalej. Mhm, ten charakterystyczny zapach. Co tak pachnie? Sacrum? Woda święcona? Kadzidło? Mury pozbawione porządnego wietrzenia przez długi, bardzo długi czas? Rozglądała się na boki, bo o ile pamięć ją nie myliła, to właśnie tam rozstawiane są w kościołach te małe domki, w których siedzą księża i czekają na wiernych. Jak one się nazywały? Tabernakulum? Nie, już sobie przypomina - to konfesjonał. Tak, szukała konfesjonału, najlepiej zajętego przez jakiegoś duchownego, z którym mogłaby pogadać. Zadać pytanie. Cholera, no ale co - ma klęknąć, mówić do tych kratek czy lepiej poprosić go na zewnątrz? Przecież nie chciała się wyspowiadać, nie szukała wybaczenia czy pokuty - pomyślała tylko, że ksiądz może znać odpowiedzi na pytania, które nie pozwalają jej normalnie spać. Szlag, że też nie przemyślała tego lepiej - wszystko przez to, że nie wysypia się jak należy. Trudno, ma to gdzieś, nie wróci do domu bez niczego,  nie po przekroczeniu tego progu.
Znalezienie konfesjonału nie było aż tak trudne - stały na prawo, trzy, jeden obok drugiego. W jednym siedział mężczyzna ubrany jak to księża mają w zwyczaju. Oprócz niego nie było tam nikogo, pewnie liczył na spokojny poranek. Wzięła głęboki oddech i podeszła tam, od strony kratkowanego okna. Konstrukcja konfesjonału nie dała jej dużego wyboru pozycji, mogła tylko uklęknąć, jeżeli chciała być słyszana i mówić możliwie najbliżej ucha słuchającego. Wiedziała, że istnieją jakieś formułki, które stosuje się przy takiej okazji i na pewno nie zaczyna się od "dzień dobry", ale w tym momencie nie miało to żadnego znaczenia. Była już tak blisko, że czuła zapach wody kolońskiej, jakiej rano po goleniu użył ksiądz, była na tyle blisko, że ją zauważył i przysunął głowę do kratek - sposób rozpoczęcia nie miał teraz dla niej żadnego znaczenia.
- Mam pytanie...
- Na wieki .... - powiedział ksiądz bez zastanowienia, zanim dotarło do niego, co powiedziała kobieta - Słucham - poprawił się.
- Czy ja mam prawo spokojnie żyć w swoim domu, w tym kraju? - powiedziała jednym tchem, nie przejmując się tym, jak brzmi to pytanie w uszach zaskoczonego księdza.
- Nie rozumiem - powiedział - dlaczego pytasz o coś takiego?
- Sporo się ostatnio wydarzyło. A ja nie chodzę do kościoła, nie wierzę. Myślałam, że dla innych to nie problem, że każdy może wierzyć bądź nie wierzyć w co lub kogo chce. Ale teraz nie jestem pewna. Wie pan... ksiądz... ja, jeśli będę miała dzieci, nie będę ich chrzciła - nie wierzę w chrzest. Moje dzieci nie będą chodziły na religię, nie będziemy uczestniczyć w żadnych kościelnych rytuałach. I ćwiczę jogę. I nie razi mnie ani nie rani moich uczuć to, że ktoś używa słowa Golgota w kontekście sztuki teatralnej. Nie przeszkadza mi krzyż w miejscu publicznym, ale też nie widzę powodu, żeby tam wisiał - powinien być chyba osobistą sprawą każdego, wisieć w domach. Uważam, że zapłodnienie in vitro czy aborcja to jest sprawa sumienia bądź portfela każdego człowieka. Nic do tego sąsiadce, lekarzowi czy księdzu. Tak uważam. W ogóle uważam, że wiara to sprawa bardzo wewnętrzna, osobista, taka w środku człowieka - jeśli ją widać czy słychać, to raczej w życiu tego człowieka, a nie na ambonie czy w sejmie. I razi mnie bogactwo kościołów. I jeśli okaże się, że moja córka lub syn jest homoseksualny, to mam zamiar to zrozumieć, uszanować i dalej kochać.  Dlatego pytam: czy ja mam prawo tutaj być?
Skończyła. Powiedziała TO na głos.
Ksiądz  poprawił się na krześle, głośno zaczerpnął powietrza jak osoba, która wie, że nie będzie łatwo.
- No cóż, sporo tego. Oczywiście, że masz prawo tutaj być, ALE....

Ona tego "ale" już nie słyszała. Odeszła, kiedy zaczerpywał powietrza. Nie chciała i nie potrzebowała słuchać, co ten człowiek w koloratce ma jej do powiedzenia. Bo niby po co? Dlaczego on lub ktokolwiek inny miałby jej pozwalać lub nie myśleć, czuć i żyć tak, jak chce, skoro nie łamie prawa, nie krzywdzi nikogo i nie namawia do złego? Nikt nie musiał jej już nic mówić. Usłyszała swoje pytanie i to jej wystarczyło. Opuściła zimne i ciche pomieszczenie z przekonaniem, że może spokojnie kłaść się dzisiaj spać.
BO MA PRAWO.

Życzę wszystkim spokojnych nocy.


czwartek, 3 lipca 2014

o my Gok!

Po przeczytaniu autobiografii Goka Wana, człowieka, który swoimi programami telewizyjnymi zalazł mi mocno, ale pozytywnie za skórę (i nie tylko), mam kilka pytań. Pytania owe są do wszystkich i do nikogo. Puszczone w przestrzeń jakby pustą, a jednak wypełnioną ludźmi. Mówiąc "ty" nie mam na myśli konkretnie ciebie, choć w sumie mógłbyś, mogłabyś być to ty. Ale ponieważ nie ma takiej pewności, nie piszę ciebie z wielkiej  litery. Choć pytania są wielkie. Dla mnie w większości kluczowe do zrozumienia tego, co działo się, dzieje bądź dziać będzie w moim życiu. Mam wrażenie, że gdybym znała na nie odpowiedź być może pewne nieprzyjemne rzeczy w moim życiu nigdy by mnie nie spotkały. Ale stały się. Pytanie brzmi: dlaczego?

LISTA MOICH PYTAŃ

Co komu przeszkadza drugi człowiek?
Co czyni nam drugi człowiek złego tym, że jest gruby, chudy, ma brzydkie zęby, jest niski, jest wysoki, chodzi krzywo, jest łysy, brzydki, ładny, bogaty, biedny, czarnoskóry, biały, żółty, wierzący, niewierzący, katolik, nie-katolik, idzie z tłumem, idzie wbrew tłumowi, ubiera się śmiesznie, inaczej, tak samo, odpowiednio do okazji, nieodpowiednio do okazji, jest brudny, jest czysty, je  mięso, nie je mięsa, zna "wielką" literaturę, nie czyta w ogóle, lubi prawicę, lubi lewicę, jest gejem, jest hetero, słucha techno, disco, pop, metalu, muzyki poważnej, nie słucha muzyki w ogóle
?
Dlaczego ktoś inny od nas wymaga komentarza?
Jakim prawem jedna osoba uderza drugą osobę?
Co czyni cię lepszym w twoim podstawowym składzie, że dajesz sobie prawo mieć innego w pogardzie?
W czym jesteś lepszy, że wyśmiewasz się z innych?
Dlaczego twój wygląd jest lepszy od innego?
Myślisz, że gdybym mogła, nie zmieniłabym się tak, żeby móc na siebie patrzeć w lustro z uśmiechem?
Jaką część swojego ciała zawdzięczasz sobie?
Dlaczego tylko przez taki drobiazg jak wygląd jedni na świecie skazani są na sukces, a inni na samotność?

Jest tych pytań więcej, kotłują się po głowie z niedowierzaniem nie znajdując odpowiedzi. Pojawiają się, chowają, ale póki co nie znikają. Czytam autobiografię fajnego faceta, szczerego, prawdziwego i jest mi smutno i przykro, gdy opowiada o złu, które go spotkało ze strony innych ludzi TYLKO dlatego, że wyglądał inaczej. Mogłabym tutaj rozwodzić się o wyższości intelektu nad wyglądem, o sile charakteru, mocy wiary we własne siły, ale PO CO? Co to da? W czym nastąpi zmiana? Jak pomoże to człowiekowi zmierzyć się z samotnością bycia innym, z bólem walki o uwagę, z tęsknotą za byciem szczęśliwym?


Gok Wan "Lata chude, lata tłuste. Moja autobiografia."