niedziela, 23 sierpnia 2015

nowa praca w subiektywie

Pierwszy tydzień za mną...

Ocena ilości stresu przed pierwszym dniem pracy w skali od 1 do 10? Zdecydowanie 20. Wieczór przed owym poniedziałkiem, kiedy miałam zacząć, obfitował w łzy i ból brzucha przepełnionego strachem. Przed wszystkim. Przed nie wiadomo czym. Jeśli podzielić ludzi na tych, którzy boją się zmian i tych, którzy zmieniają swoje życie bez mrugnięcia okiem, to ja jestem wzorcowym przykładem tych pierwszych.

Pierwszy dzień. Poziom stresu zdecydowanie zmalał. Okazało się, że ludzie w ogólności mili, że nie tylko ja zaczynam pracę w tej szkole. W skali od 1 do 10 poziom stresu szacuję na jakieś 6. Jest dobrze.

Mężczyźni w pracy? SĄ!!! Kochani moi, są faceci! Nareszcie pracuję gdzieś, gdzie można minąć płeć przeciwną na korytarzu. Piękne moje kobiety, kocham was i uwielbiam, ale kiedy jest nas za dużo w jednym miejscu i nie równoważy tego najmniejsza ilość testosteronu, to sosik hormonalny zaczyna być szkodliwy dla zdrowia psychicznego. Jestem pewna, że każda z was przyzna mi rację ;)

Średnia wieku kadry? Oceniam na jakieś plus minus 30. Większość ludzi jest młoda, obawiam się, że nieco średnią wieku podwyższam ;)

Czas dojazdu? Około 30 minut w jedną stronę, korków póki co nie ma, zobaczymy, jak się sprawa będzie przedstawiała po zakończeniu wakacji...

Ilość godzin spędzonych już z dziećmi? Łącznie sześć, dwa dni adaptacyjne, po trzy godziny w każdym. I powiem wam szczerze, że jak przyszły dzieciaki, to w końcu poczułam, że jestem tam, gdzie powinnam być. Mam klasę dzieci najmłodszych, a więc tych, co skończyli już 6 lat i tych, którzy skończą te lata niebawem. Rewir więc nie jest mi obcy, właśnie takie dzieci wypuściłam w czerwcu w świat.

Ilość dzieci w klasie? 16, słownie szesnaście. Dla osoby pracującej w placówce państwowej jest to ilość raczej kosmiczna, mało realna. Większość dziewczynek.

Co jest fajne? Mhm, no cóż - to, że nie muszę zmieniać obuwia. Tak, wiem, szczegół i głupota, jednak jest jakaś różnica między pracą w kapciach a pracą w butach...
Co jeszcze? To, że sama odpowiadam za swoją pracę. Klasa jest moja, sala jest moja, plany są moje, decyzje, pomysły, ustalenia z klasą. Nie ma pięciu innych osób, które wejdą do klasy z butami i stwierdzą ot po prostu, że to i to jest źle: źle stoi, źle wisi, dzieci źle siedzą, źle myją ręce, źle jedzą. A kij wam w oko normalnie!

Poziom stresu teraz? Ciągle jakieś 5, no może 4. W końcu tak czy siak, ciągle jestem świeżynką w edukacji wczesnoszkolnej. To tak, jakby zaczynać od początku, kiedy napisanie planu miesięcznego zajmowało mi pół miesiąca, kiedy nie byłam pewna żadnej mojej decyzji, a milion pytań kłębiło mi się po głowie. Z drugiej strony to jakby druga młodość, czyż nie? ;)

Czy jestem zadowolona z decyzji, jaka podjęłam parę miesięcy temu. Tak.



niedziela, 16 sierpnia 2015

gorące książki

No i co ja mam teraz ze sobą zrobić? W tym świecie na wskroś rzeczywistym, z jego meblami, samochodami, ludźmi, moim adresem, balkonem, podłogą, fotelem.... Jak ja mam tu być? Cholera znowu to samo - za każdym razem, kiedy ONA się kończy. Powinni ostrzegać, wielkimi literami i bardzo dotkliwie, tak jak na paczkach papierosów, "czytanie grozi całkowitym pochłonięciem - przeczytanie do końca może spowodować poczucie pustki". No nie piszą, człowiek książkę kupuje czy pożycza, czyta, zaczyna mu się podobać, zaczyna pragnąć jej więcej i więcej, a ona z ostatnią stroną kończy się i zostawia na głodzie kolejnych liter, wyrazów i zdań.

Proszę mi wybaczyć żałośnie patetyczny ton i płacz publiczny. usprawiedliwia mnie to, że dzisiaj w nocy skończyłam książkę, do której się bardzo przywiązałam, a ona, w swym niedużym rozmiarze po prostu dobiegła końca. Zdarzyło mi się to drugi raz tego lata. Owszem, książek było więcej, ale te dwie z nich zadały mi ów ból końca fabuły. A jeszcze tyle można by dla mnie w nich napisać!

No dobrze kobieto, weź się w garść, dziesięć głębokich oddechów i spróbuj chronologicznie, w miarę możliwości pozbawiając słowa lamentów. 

Książkę "Wszystko, co lśni" Eleanor Catton pierwszy raz zobaczyłam w Empiku. Wzięłam, o nieszczęsna, do ręki, przewróciłam kilka stron i poczułam, że chciałabym ją przeczytać. Drugi raz mi się to zdarzyło, że książka zainteresowała mnie swoimi kartkami i dwa razy trafiłam w dziesiątkę. Książkę kupiłam przez internet, bo tam zawsze jest taniej (w Empiku to ja książki tylko oglądam) i postawiłam kobyłę (prawie 1000 stron) na półce. Musiała poczekać na swoją kolej, wszystkie moje książki zawsze muszą czekać. Pierwszy raz nie spełnił moich oczekiwań, po prostu zaczęłam czytać w złym czasie i po kilku kartkach odłożyłam na półkę. Czekała tam na pewno z pół roku, jak nie więcej, z zakładką oskarżycielsko zerkającą na mnie z kartek. I niech tam na razie stoi, wrócimy do niej w odpowiednim czasie...

Udając, że zakładki nie widzę, przeczytałam książkę Jaume Cabre "Jaśnie Pan". Spodziewałam się ciekawej lektury, ktoś, kto napisał "Wyznaję" nie mógł popełnić przecież jakiejś szmiry. I nie popełnił, choć książkę określiłabym jako przyzwoitą. Czytało się dobrze, z emocjami sympatii dla jednych bohaterów i nienawiścią  czy obrzydzeniem do drugich. I choć nie mam nic tej książce do zarzucenia, to jedno jest pewne - jej koniec nie sprawił mi żadnego bólu egzystencjalnego. On miał dopiero nadejść...

I tu akcja wraca do "Wszystko, co lśni". Wzięłam książkę ponownie do ręki, usiadłam w fotelu i zaczęłam czytać od nowa... Słuchajcie, dla mnie to jest właśnie mistrzostwo pisania. Nigdy nie przestało mnie zadziwiać, jak człowiek może napisać książkę tak cudownie, że innych wciska w miejsce, na którym właśnie siedzi. Nie będę pisać o czym jest - musicie sami przeczytać. Powiem tylko, że nic w tej książce nie jest oczywiste, nie jest sztampowe, nic nie kończy się tam definitywnie, każda postać jest inna charakterystyczna, choć jest ich tam sporo. Nie ma głównego bohatera, każdy ma tam swój czas. Nie ma z gruntu złego czy dobrego, choć są tacy, których zaczynasz uwielbiać za to na przykład, jak inteligentnie i chytrze prowadzi sprawę sądową swoich klientów. Jest tam też miłość, ale nikt jej tam tak nie nazywa, czujesz ją, ale nikt ci jej na tacy nie podaje, jest piękna, ale w tak brzydkich okolicznościach się pojawia, choć nikt nie pisze, że się pojawiła naprawdę. A kiedy czytasz dialog kończący książkę, to myślisz sobie "jejku, jakie to piękne", choć to wcale nie piękne jest, tylko smutne i nie wiadomo, czy do czegoś dobrego prowadzi. No książka jak życie - nic nie jest czarne i białe. Musicie przeczytać tę książkę, błagam was - musi ją poznać jak najwięcej ludzi, nie może się zmarnować, nie może pójść w zapomnienie. Mam jeden egzemplarz, chętnie pożyczę, jakby co :).

Później popełniłam błąd poświęcając więcej niż jedną godzinę książce "Blondynka w Londynie" - na szczęście była wypożyczona i na szczęście mogłam ja oddać. Jeśli ktoś chce posłuchać, jak zmieniło się życie pani Pawlikowskiej kilkadziesiąt razy z rzędu mniej więcej w tych samych słowach, to proszę bardzo, niech sobie przeczyta. Ale jeśli ktoś myśli, że książka jest o Londynie,to niech poszuka innej albo poczyta sobie o tym mieście w necie. No dla mnie żenada i naciąganie ludzi.
Fajnie za to czytało mi się książkę "Ameryka po kawałku" Marka Wałkuskiego  - sporo ciekawych faktów na temat Amerykanów i ich życia podanych w przyjemny sposób. Polecam.

Po tych "światowych" książkach dostałam informację, że w paczkomacie czeka na mnie przesyłka, a dokładnie 3 książki. Zaczęłam od "Bingo" Marcina Szczygielskiego. Zanim jednak o książce, to muszę wam coś wyznać - ja tego autora kocham. Trafił do mojego serca czytelniczego i póki co nie zdradził tej miłości ani jednym słowem. Przeczytałam każdą jego książkę przeznaczoną do czytelnika dorosłego i kocham go, kocham, kocham. Potrafi napisać piękną powieść, długą i bardzo dokładną, potrafi napisać komedią, przy której śmieję się w głos ocierając łzy z oczu, potrafi mnie podniecić opisami aktów seksualnych, potrafi zaciekawić, zaintrygować, wzruszyć. Jego książki kupuję w ciemno. Książka "Bingo" podsyciła tylko i utrwaliła moje uczucie do tego pisarza. Owszem, kaliber książki totalnie odmienny od "Wszystko, co lśni", bo i czasy w niej inne i tematyka nie ta sama. Ale mimo to, kiedy wczoraj, a właściwie dzisiaj w nocy skończyłam ją czytać, noc wydała mi się ciemniejsza, cisza strasznie cicha, a ręce nie wiedziały, co z sobą zrobić. No tak weszłam w świat bohaterów, tak się z nimi zżyłam... Zamieszkałam z nimi w ich luksusowej dzielnicy, jeździłam z nimi ulicami Warszawy, podglądałam z nimi sąsiadów z naprzeciwka, złościłam się, bałam z nimi i odczuwałam ulgę. A teraz ich już nie ma. No smutno mi. Bardzo polecam wam wszystkie książki pana Marcina.

Teraz czeka na mnie "Te chwile" Herbjorg Wassmo. Tak się ucieszyłam, gdy przeczytałam, że wydali w Polsce jej trzecią książkę. "Księga Diny" i "Stulecie" dają mi pewność, że nie zawiodę się na tej pozycji. No i mam jeszcze biograficzną "Cesarzowa wdowa Dixi" - kupiłam ją po wysłuchaniu w radiu wywiadu z autorką tej książki, zapowiada się ciekawie.

No nic, zostawiam was, czas zmierzyć się z rzeczywistością, jakiś obiad zrobić, coś przeprać i przeprasować.... Nie lubię.

Acha - tytuły, które polecam z czystym sumieniem wyłuszczyłam wam na grubo :)