wtorek, 5 kwietnia 2016

Wiosna

Powiem wam trochę o sobie.... Mhm, w sumie, jak się tak dobrze zastanowić, to ja bez przerwy mówię tutaj o sobie, choć nie zawsze wprost i nie zawsze w pierwszej osobie. I owszem, zdarza mi się taka myśl przelotna w głowie, żeby napisać jakąś prozę, krótką choćby, taką nie-o-sobie. Majaczą mi się w głowie różne sceny, fragmenty dialogów między osobami mną nie będącymi, jakieś intrygi niedociągnięte, tajemnice tajemnicze nawet dla mnie. Czasami, o zgrozo, zamarzy mi się być autorką tekstu komediowego, takiego, przy czytaniu którego ludzie będą śmiać się aż miło :). Nie powiem - mam takie majaczenia, jakieś loty do marzeń o karierze pisarki, odkrytej przypadkowo, wyciągniętej z czeluści internetu przez Kogoś-Kto-Się-Zna i docenia. Bądźmy jednak szczerzy - nawet jeśli teksty wychodzą mi zgrabne, to tylko takimi pozostaną tu na zawsze - zgrabne teksty na blogu internetowym. I wcale nie jest mi z tego powodu smutno... (powiedziała dyskretnie wycierając z oka łzę samotną, która wypłynęła na fali chwilowego, ale jakże silnego i dojmującego smutku; to z tego żalu, z tej prawdy oczywistej, że nigdy już, nigdy nie zostanie sławna...)


No więc wracając do mnie :).

Otóż ja jestem jakaś dziwna. Bo z jednej strony osoba ze mnie raczej (no raczej!) depresyjna, zdecydowanie bardziej intro niż ekstra, a z drugiej strony, moi drodzy czytający, dochodzę do wniosku, że naturę to ja mam raczej z tych ciepłych. Już wyjaśniam - obrazami (cóż, pomyślała, może sławnam już nie będę, ale przynajmniej niech ta garstka wie, że drzemie we mnie talent ogromny, talent prawdziwy, talent, który się marnuje!)

*początek obrazu*

Obraz mnie w naturze zimnej (od listopada do marca)
Gdyby mnie przeskanować jakimś magicznym skanerem w tej, określonej tutaj z grubsza, porze roku, to okazałoby się, że nie we mnie połowy życia. Trudno powiedzieć, dlaczego. Zamarzło? Schowało się w najcieplejszym kącie ciała? Odleciało do ciepłych krajów? Nie wiem. W każdym razie na pewno nie ma we mnie całego mojego życia - zostawiło mi tyle, żeby serce mogło krew pompować, żeby płuca mogły powietrze przerabiać i żeby ciało mogło działać w trybie podstawowym. Bez żadnych dodatków. Żyję więc tak tylko, żeby przejść jakoś przez te miesiące, skulona, owinięta szalikiem, w pięciu warstwach odzieży, a jedyną moją aktywnością jest wtedy ruch oburącz (naprzemiennie) podczas skrobania szyb w samochodzie.

a teraz dla kontrastu

Obraz mnie w naturze ciepłej (mniej więcej pozostałe miesiące w roku)
Wraca! Razem z ptakami, razem ze słońcem, dłuższym dniem, ciepłem i kwiatami - moje życie do mnie wraca! Mięśnie się prostują, piersi rosną, sylwetka nabiera wyglądu pewnej siebie - wyprostowane plecy, brzuch wciągnięty (dałabym sobie rękę obciąć, że nawet nogi się wydłużają). Znowu czuję się cała, pełniuteńka, zintegrowana sama ze sobą. Jak pasożyt jakiś wyciągam od słońca cały ten seksapil, całą tą promienność i idę przed siebie, wciągając bez pytania wiosenne powietrze w nozdrza (czy tylko mnie się tak wydaje, czy mój nos zmniejszył się nieco...?). Wsiadam do samochodu (zimą jego zwyczajność przytłacza, smuci i dołuje), który też jakby nabrał wigoru, gazu chętniej dodaje, w zakręty wchodzi gładko. Zakładam na nos (nie no, naprawdę - wygląda inaczej...) okulary przeciwsłoneczne i ruszam przed siebie. Moje życie mnie rozpiera, mam wrażenie, że wszyscy patrzą tylko na mnie. Nie spuszczam wzroku, nie kulę się w sobie - mam gdzieś, że się patrzą - choć widzę ich patrzenie i patrzenie to wcale niemiłe dla mnie nie jest (o proszę - pomyślała, jakie ładne zgrabne zdania potrafię pisać, takie z polotem, niesztampowe, ze słowami ładnie ułożonymi!). Niech się patrzą, jestem przecież wyjątkowa! Jestem piękna! Mam w sobie to coś! Przecież to widać!

*koniec obrazu*

Ech... tak wiem, że tak naprawdę nie zmieniło się we mnie nic. Nos wciąż taki sam, piersi nic a nic nie urosły, a nogi nie są dłuższe nawet o centymetr. Wiem, że tak naprawdę się nie patrzą. Ja tylko czuję się tak, jakby to wszystko naprawdę się działo. Ja wiem?.... jakby młodość jakaś nie wiadomo która z kolei. Takie mam wiosenne omamy, schizofrenię zieloną i obłąkanie kwieciste (brawo! - pomyślała - jakie zwinne te metafory, jakie pomysłowe połączenie słów, cóż za sztukateria!).

No więc, jestem jakaś dziwna. Bo z jednej strony osoba ze mnie raczej (no raczej!) depresyjna, zdecydowanie bardziej intro niż ekstra, a z drugiej strony, moi drodzy czytający, naturę to ja mam raczej z tych ciepłych. Jak wiosna :)

(szkoda jej było, że to już koniec tekstu - był zdecydowanie za krótki na to, żeby pokazać pełnię jej możliwości... może gdyby jednak pokusiła się o jakieś małe dziełko, jakąś książeczkę średnich rozmiarów - kto wie, może wtedy poczułaby się naprawdę spełniona? poruszyła nad klawiaturą dłońmi niczym pianista przed wielkim koncertem, pojeździła palcami po klawiszach raz w prawo, raz w lewo, sprawdziła, czy komputer jest wystarczająco naładowany, przeciągnęła się mocno i.... ale to już zupełnie inna historia)


Pozdrawiam serdecznie, kłaniam się nisko i idę przypudrować mój mały, wiosenny nosek ;)