sobota, 2 grudnia 2017

pozytywnie od A do Z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.



U

Uprzejmie informuję, że hasła na "U", jakie przychodziły mi do głowy nie zainspirowały mnie w żaden sposób, znudziły zanim pisać zaczęłam, więc daruję sobie tę samogłoskę.



W

włosy
Z hasłem tym cofam się w dość odległą przeszłość. Nie chcę pisać o włosach moich współczesnych - byłoby to nudne i w sumie nie ma nad czym się rozwodzić. Za to włosy moje w czasach dawnych, za lat moich nastoletnich - to dopiero jest historia! 😄
Kiedyś usłyszałam, że brzydkim dziewczynom, jak już bardzo chcesz powiedzieć komplement, to powiedz, że mają ładne oczy i (lub) włosy. No cóż.... jeśli słyszałam jakiś komplement, to właśnie taki 😕 - zdarza się. Włosy... miałam długie, naturalnie w kolorze takim nijakim (ni to blond, ni to szarość...) i kręcące się na końcach. Nie muszę chyba wspominać, że marzyłam o prostych, pięknie kasztanowych, prawda? Nie farbowałam ich chyba do czasu 4. klasy liceum - religia mi nie pozwalała... Zdarza się.
Wszystko to byłabym w stanie jakoś przeżyć, gdyby nie deszczowe lub wilgotne dni. Wystarczyło trochę wody w powietrzu lub z nieba, a moje włosy zaczynały żyć własnym życiem. Zaczynały puszyć się od nasady po same końce, ich objętość rosła co najmniej dwukrotnie i nienawidziłam ich wtedy całą swoją nastoletnią duszą. W mojej głowie głowa moja była wtedy wielka, chciałam się schować przed światem i tęskniłam za moimi wymarzonymi, prostymi i pięknie kasztanowymi. Zdarza się....


wartości
Moje są dla mnie najważniejsze 😇. Trzymam się ich i jak trzeba to walczę w ich imieniu.


właściwe
Słowo, które obok innych jeszcze sobie podobnych, sprawia, że włącza się we mnie czujność i podejrzliwość. No bo jak można stwierdzić z całą pewnością, że coś jest właściwe? Owszem, coś może być właściwe, ale jedynie z czyjejś perspektywy, z perspektywy czyjegoś doświadczenia, wiary, wartości, podejścia do sprawy. Jeśli czytam, że to i to jest jedynie właściwe, to zawsze rodzi się we mnie pytanie: skąd to wiadomo? Jeśli ktoś mi mówi, że tak trzeba, to pytam dlaczego? Co to znaczy, że ta książka jest właściwa, że to podejście jest właściwe, że takie, a nie inne zachowanie jest właściwe? Kto tak twierdzi? Inny człowiek? No cóż, właściwie nie mam już w takim razie nic do dodania.


widoczek
Sis, no powiedz, że robiło się kiedyś widoczki. Jak pytam czasami ludzi tutaj, w Poznaniu, to nie wiedzą, o czym mówię. Pamiętasz? Najważniejszą sprawą i połową sukcesu było znalezienie dobrego kawałka szkła - musiał być jasny i prosty. Tak, tak - kiedyś na dworze można było znaleźć, wziąć do ręki i użyć do zabawy kawałki szkła! Takie szkło było obiektem zazdrości, a szczęśliwy znalazca mógł czuć się wyróżniony przez los.
Jak już miałaś szkło, przystępowałaś do szukania elementów zdobniczych: sreberka i złotka po cukierkach, płatki kwiatów lub całe kwiatki nawet, trawa, liście - wszystko, co udało się znaleźć. Kiedyś dzieciom wolno było łazić po trawach, zrywać, podnosić z ziemi...
Kolejnym etapem było zrobienie z tego wszystkiego widoczku właśnie. Człowiek znajdywał jakieś dobre miejsce pokryte ziemią, wykopywał rękami głęboki dół i pięknie uklepywał dno tego dołu (tak, tak - kiedyś dzieci mogły grzebać w czarnej ziemi gołymi rękami). Na tym dnie z zebranych skarbów układał widoczek - kompozycję według własnego pomysłu i przykrywał ją szczelnie szkłem. Taki widoczek zakopywało się potem i pokazywało tylko tym, którzy w naszej ocenie byli tego warci. Do dzisiaj pamiętam to fajne uczucie odkopywania widoczku - trzeba było usunąć całą ziemię ze szkła, żeby ukazać całe piękno obrazu.


wzruszanie się
Nie lubię. Unikam wszelkich filmów, które grożą wzruszeniem się. W sytuacjach życiowych wzruszam się rzadko i z ogromnym trudem. Czasami aż mi głupio, że taka niewzruszona jestem 😉.


Wilki
Zobacz, tańczą policjanci,
facet z teczką trochę krwawi,
tu jest ławka, zdejmij bluzkę,
wypalimy całą trawę...

Do dzisiaj, jak mi się przypomni i w głowie zagra, stare piosenki Wilków zabierają mnie w sentymentalną podróż w miejsca, w których byłam, kiedy słuchałam ich w liceum. Płyty "Wilki" i "Przedmieścia" - ciągle reaguję tak samo, choć daaaawno nie słuchałam. W sumie.... muszę sobie chyba zapodać 😕


c.d.n....


niedziela, 29 października 2017

znad grobu, czyli coroczny mój post listopadowy

Ło, ale wieje! Dobrze, że wzięłam czapkę, już widzę, jakby mi było zimno, gdybym wystąpiła bez czapki i kaptura!

Stanęła nad grobem i od razu poczuła się jak idiotka.

Co ja tutaj robię. Przejechałam 100 km, żeby tak tutaj stanąć? 

- Nie mam żadnego znicza, w tym sklepie przy bramie same jakieś takie wieśniackie były. Wielkie i takie z krzyżami. Nie podobały mi się. Wiem, powinnam mieć znicz, ale naprawdę, nie kupię ci takiego badziewia.

Zauważyła, że skrzynka pod ławką nie jest zamknięta na kłódkę. Spróbowała otworzyć. Pierwsza myśl była błędna - szafka nie otwiera się od frontu. Dopieo później podniosła siedzenie ławki do góry i wieko podniosło się bez problemu.

Dobra, to może bym wytarła ten grób, jak już tak tutaj stoję...

Znalazła jakąś szmatkę. Po rozłożeniu okazało się, że to podkoszulek.

- To twój? Wygląda, jakby był twój. Tylko nie myśl sobie, że sprzątam, żeby się tobie przypodobać. Tak, wiem - mama mówiła mi, że lubiłeś za życia, jak wszystko było posprzątane, ugotowane i uprane. Tak, tak - człowiek poznaje bliskich całe życie, a nawet już po ich śmierci. Nie wiedziałam, że taki byłeś, skąd miałam wiedzieć. Ułożyłam sobie twój idealny obraz po tej całej wyprawie do Lublina, a tu taka niespodzianka!
Także wiesz - nie sprzątam dlatego, że lubiłeś, jak kobiety wokół ciebie sprzątały. Sprzątam, bo zimno tu cholernie, a ja nawet znicza nie mam, więc nie będę tak stała jak ta sierota.

Dobra, podkoszulek może i ładny i biały, ale wciąga słabo.... Co my tu jeszcze mamy...? O, grabki. Fajnie. Zagrabię tu wokół, bo nadeptałam, jak myłam.

Stwierdziła, że będzie chodziła po brzegach nagrobka, żeby nie deptać po tym, co pograbiła. Oczywiście nanosiła piachu na ten nagrobek, jak tak po nim łaziła. Na szczęście w schowku była zmiotka - pozamiatała więc po sobie, depcząc po tym, co tak ładnie zgrabiła.

- Szlag!

Wzięła grabki i - depcząc tym razem przed grabiami - zagrabiła raz jeszcze.

Ok, nie jest najgorzej. Tylko ten znicza brak... Tak chyba nie bardzo...

Postanowiła wrócić do sklepu. Na wszelki wypadek obejrzała się za siebie, żeby zapamiętać, gdzie jest jego grób, bo - umówmy się - trafiła tam przez przypadek.
W sklepie omiotła wzrokiem wielkie katolickie znicze - po moim trupie! - i postanowiła kupić ten dziwny wynalazek. Wkłada się do środka dwie wielkie baterie i lampka świeci niczym świeca prawdziwa. Nawet promień się porusza!

- Baterie do tego można u Państwa kupić?

Można było. Za bezcen. Dwie wielkie baterie i sztuczna świeczka. Pani baterie włożyła na czuja, sprawdziła czy działa, a że nie działało, to baterie wyjęła i włożyła odwrotnie, niż poprzednio. Zadziałało.

Nie jest źle - pomyślała - lepsze to niż te wielkie badziewia.

Wróciła nad grób, wyjęła lampeczkę z pudełka, przesunęła przełącznik i znicz zapłonął. Z dumą postawiła lampkę na grobie, popatrzyła na nią z różnych perspektyw i stwierdziła, że naprawdę fajnie to wygląda.

- A wiesz, że być może dzisiaj w nocy będziemy przestawiać zegarki przedostatni raz? Jacyś politycy, chyba z PSL, są za tym, żeby zostawić zegarki na czasie letnim i już ich nie ruszać. W sumie - niezły pomysł. Pamiętam, że to ty mnie nauczyłeś, że zegarki przesuwa się w ostatnie weekendy października i marca. Zaskoczyło mnie to - do tamtej pory myślałam, że te terminy przychodzą zawsze z zaskoczenia i że wszyscy ludzie zawsze są zdziwieni, że to już.
Tiaaaa.....
Nie, nie pójdę na grób taty. Nie w tym roku. W tym roku zrozumiałam, że to był zły człowiek i nie mam zamiaru tam do niego iść. Wystarczy tego wyciskania łez nad jego ciałem, za bardzo go teraz nie lubię. Ciebie lubię. Mimo tych kobiet, co ci sprzątać i gotować musiały. Za Lublin cię lubię, bo dzięki tobie tam pojechałam. Za ten Lublin masz u mnie dużego plusa. Tata niczego mi nie pokazał ani niczego nie dał. Nie licząc tego syfu w życiu. Nie idę tam i już.

Postała jeszcze chwilę. Nie za długo, bo naprawdę porządnie wiało.

Dobra, idę już.

I poszła.


P.S. Lampeczka przetrwała całą noc, mimo wichury i deszczu.




sobota, 21 października 2017

od A do Z pozytywnie

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.



T

tatuaż
Dzisiaj (21 października 2017 roku naszej ery) dałam zrobić sobie na ramieniu trzeci tatuaż i pewnie dlatego zaczynam od tego hasła. Pierwszy tatuaż zrobiłam jakoś po 30-tce. Było to w kwietniu, szłam tam cała w strachu, ale też podekscytowana. Tatuaż robił mi dość bliski znajomy z czasów liceum (bliskim znajomym był wtedy, teraz jest to raczej znajomy dość daleki, ale z zachowaną obustronną sympatią :)). Zibi wykaligrafował mi na ramieniu napis "I will go my way". Maksyma ta leżała tam osamotniona dość długo, bo - tak pi razy drzwi - jakieś 5-6 lat (może dłużej, może krócej). Dopiero w tym roku, w lipcu, zakwitł pod nią kwiatek - zrobiony przez Jagodę. Kwiatek ma mi przypominać, że kwiaty nie konkurują z nikim obok siebie, one po prostu kwitną. Taki botaniczny motyw bardzo mi się spodobał, czułam pod skórą, że kiedyś coś sobie jeszcze dotatuuję, żeby więcej życia na tej mojej ręce było. I oto jest - naprawdę spontanicznie, naprawdę bez wielkich planów i czekania na termin. Zdarzył się "Walk in" w Matuszka Tattoo, zdarzyła się Emilia, która zapytała Idziemy? i zdarzył się jakiś niespotykany we mnie odruch spontaniczny. Pojechałyśmy i zrobiłam sobie trzeci tatuaż - piękna, różowo-pomarańczowo-czerwona gałązka listków w wykonaniu Ewy Dobrochny.
Ja dziecko - normalnie cieszę się jak dziecko :).


teatr,taniec
Ja chyba już wspominałam o tym przy okazji innych haseł - że jestem potencjalną gwiazdą scen teatralnych, prawda? Że zamrożony jest w moim ciele talent aktorski? Że gdybym tylko chciała, to tańczyłabym z największymi? Taaak...., chyba wspominałam 😉.


telefon
Inaczej się nie dało. Trzeba było zapisać się i stanąć w przysłowiowej kolejce, czekać latami i latami, żeby mieć w końcu telefon stacjonarny w domu. Kto miał telefon, ten miał w moim odczuciu FAJNIE. Uważałam, że miał wszystko, czego do szczęścia potrzeba. Ja, jak chciałam gdzieś zadzwonić, to musiałam iść do klatki w innym bloku - tam, między parterem a pierwszym piętrem był automat telefoniczny. Wrzucało się 5 gr i można było rozmawiać. Zazdrościłam tym, którzy mieszkali w tej klatce, mogli się czuć niemal tak, jakby mieli telefon w domu.
Kiedyś telefon to był naprawdę luksus. W ilóż to marzeniach moich był telefon, zabawka najlepiej imitująca aparat telefoniczny była na wagę złota. Świat z telefonem to był jakiś inny, lepszy świat. Pani na poczcie, sekretarka w biurze - czujecie ten klimat? Prestiżowi tych zawodów dorównywał chyba tylko ten kasjerki przy kasie - miała taką fajną, dużą kasę, z głośnymi przyciskami....


telewizor
Generalnie musi grać, żebym zasnęła. Jasne, jeśli spędzam noc gdzieś, gdzie nie jest to możliwe, to staram się znaleźć jakieś działające radio, a jeśli takowego nie ma, zawsze mam przygotowany zestaw ratunkowy: telefon ze słuchawkami. Podsumowując: w ciszy zasypia mi się najtrudniej.
Preferuję jednak odbiornik telewizyjny. Myster już się przyzwyczaił.... do spania z korkami w uszach ;).


tabletki
Nie może ich zabraknąć w moim alfabecie. Pamiętam ten pierwszy raz.... Było to dawno, dawno temu, uczęszczałam jeszcze do Szkoły Podstawowej nr 12 w Koninie. Pamiętam jak dziś: szafka stała pod oknem, usiadłam sobie na podłodze, szafkę otworzyłam i zażyłam swoją pierwszą Pyralginę na ból głowy. To był cud! Cud nad cudy, cudowny cud w cudowny sposób w moim mało cudownym życiu. Ból głowy odszedł, zniknął, normalnie jak ręką odjął.... Nie mogłam uwierzyć, że jest to w ogóle możliwe. A jednak.
Takich doświadczeń się nie zapomina. Wracam do niego czasami pamięcią, zwłaszcza w momentach, kiedy kolejna pigułka nie zadziała, a ból rozsadza mi mózgowincę. Chciałabym wtedy móc przeżyć ten pierwszy raz jeszcze raz... 😉


thompson
To był mój pierwszy, tak duży i poważny zakup. Kupiłam sobie mini-wieżę marki Thomspon. No co?! Była ładna, srebrna cała, miała ładne niebieskie głośniki, można je było rozstawić, bo były na kabelki. I pilota miała! Oglądałam, myślałam - siostra oczywiście była ze mną, takich zakupów nie robi się bez dobrego doradcy. Dość powiedzieć, że wieżę w końcu zakupiłam (za gotówkę - babcia miała jakiś rzut pieniędzy i rozdała wnukom po równo - chyba.... 😉).
I teraz tak: nie pamiętam, jak ją doniosłam do domu, nie pamiętam, jak ją rozstawiłam, nastawiłam, zaprogramowałam i uruchomiłam. Pamiętam, że generalnie byłam zadowolona, nawet budzik radiowy sobie nastawiałam i budziła mnie co rano.
Pamiętam też jak ze zgrozą odkryłam, że jeden głośnik nie działa! Że dźwięk jest MONO! Zapakowałam sprzęt do pudła i udałam się do serwisu (dobrze, że Konin niewielki, bo trochę ten sprzęt ważył, a jak się później okazało, trochę musiałam się z nim nachodzić...). Chodziłam tak jeszcze kilka razy - za każdym razem z tym samym: jeden głośnik nie działał i już.  W końcu panowie powiedzieli mi, że bez sensu, żebym tak chodziła - ten jeden głośnik gra, tylko ciszej! Nic więcej nie da się zobić!
Wieży już dawno nie ma, teraz na naszej półce dogorywa już inny sprzęt. Nic jednak na to nie poradzę, że jeśli zdarzy się, że o niej pomyślę, to ZAWSZE w kotekście niedziałającego jednego głośnika. Zdarza się.



c.d.n....

niedziela, 15 października 2017

pozytywnie od A do Zy

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.



R

Rene
Taką ksywkę miałam w liceum. Źródła nietrudno się domyślić - kto oglądał w tamtych czasach serial "Allo, Allo" dobrze wie, o czym mowa. I choć główny bohater, Rene właśnie (pewnie pisownia imienia jest błędna, ale trudno), był mężczyzną i to na dodatek wyjątkowo nieatrakcyjnym (choć powodzenie u kobiet miał 😅), to bardzo lubiłam tą ksywkę. Teraz już nikt tak do mnie nie mówi - trochę szkoda :).


Renia
Tak z kolei mówiła do mnie babcia T. Może były jeszcze inne osoby zdrabniające tak moje imię, ale to w jej wykonaniu wbiło mi się w pamięć. I teraz uwaga: uprasza się wszelkie osoby, które napotkam na swojej drodze życiowej, aby pod żadnym pozorem, nigdy, przenigdy tak na mnie nie mówiły. Bardzo proszę 😒.


RR
Moje inicjały. 😼


religia
Moje pierwsze wspomnienia to przystanek autobusowy, ciemność, zima i kożuch pani Zosi, naszej sąsiadki. Ponieważ ja i jej syn chodziliśmy razem do klasy, to zdarzało się, że byliśmy zaprowadzani na zajęcia przez jednego z naszych rodziców. Były to czasy, kiedy zajęcia religii odbywały się poza murami szkoły - my musieliśmy jeździć do Międzylesia, autobusem MPK, popołudniu, po zajęciach. Później już jeździliśmy sami - kiedy było ciepło, to rowerami (Pelikan koloru morskiego, zakupiony po komunii 😄). Pamiętam siostrę Anatolię, niebieskie pismo święte stojące na półce i obrazki - kolorowanki, które wklejaliśmy do zeszytów.
W szkole średniej na religię już nie chodziłam (patrz: protestantyzm). Trochę na początku próbowałyśmy (ja i K.B.) nawracać pana od religii, ale że się nic nie dało zrobić, to zrezygnowałyśmy. Miałyśmy okienko 😇.
Teraz na religię nie chodzi mój syn. Też ma okienko 😉.



S, Ś

spunk
Pippi wymyśliła to słowo. Nie wiadomo, co ono znaczy, choć zdaniem dziewczynki istnieje na pewno.


sympatia
Pamiętacie to sympatyczne słowo? Sympatia to była osoba, najczęściej płci przeciwnej (nie słyszałam w podstawówce o parach o tej samej płci...), z którą się "chodziło". Ech, fajne to były czasy... Głupiutkie to takie było, urocze i niewinne, choć z perspektywy małolata sprawa była poważna na śmierć i życie. Czy dzisiaj ktoś jeszcze tak mówi - sympatia?


samochód
No dobra, spójrzmy prawdzie w oczy. Jak do tej pory przyszło mi prowadzić samochody, którym do luksusu daleko. Pierwszym, moim dziewiczym, był zielony matiz w wersji podstawowej. Podstawowej, znaczy bez niczego, co mogłoby kierowcy choć minimalnie ułatwić prowadzenie samochodu. Podstawowej czytaj: bez klimatyzacji, bez ogrzewania tylnej szyby i z lusterkami ustawianymi ręcznie (trzeba wyjść, ustawić, wejść, sprawdzić, czy dobrze, znowu wyjść i skorygować). Plusem tej maszyny było to, że zaparkować dało się ją niemal wszędzie 😈.

W końcu familijnie uznaliśmy, że czas na zmianę, na większą zmianę. Taką z klimatyzacją i ogrzewaną tylną szybą. Taką de luxe...

Tiaaaa.... Jak by tu wam ten luksus opisać. W sumie, chyba wystarczy jeden wyraz - Stilo. Fiat Stilo 😂. Fakt - jest większy, bo to model kombi. Fakt - ma coś w rodzaju klimatyzacji. Ależ oczywiście - szyba tylna jest ogrzewana, a przednie szyby otwiera się na guziczek. Szkoda tylko, że jakiś nieznanego pochodzenia defekt powoduje, że od czasu do czasu muszę go restarować - inaczej drzwi nie zamknę (lub nie otworzę - w zależności od okoliczności). Muszę więc akumulator odłączyć, policzyć do dziesięciu i akumulator podłączyć. Fajnie, nie? A jak żarówka w świetle mijania padnie, to mechanicy klną na sam mój widok 😇 - tak przyjaźnie się żaróweczki w samochodzie wymienia. No i jak włączam kierunkowskaz, to wajcha przy kierownicy odskakuje konsekwentnie, tak, że  muszę ją trzymać, jeśli chcę, żeby kierowca za mną wiedział, że zamierzam skręcić.

Nie, no ale tak w ogóle to samochód pierwsza klasa! 😉


śpiewanie
Był czas, kiedy śpiewałam dużo i nawet publicznie - solo, w duecie i w chórze. Teraz też śpiewam dużo, ale już sama dla siebie (nie licząc tych rzadkich chwil, kiedy śpiewam uczniom nową piosenkę). Śpiewam w samochodzie - to wiadomo. Nucę sobie podczas różnych czynności - tak, jak każdy. Śpiewam sobie w domu - to jednak najrzadziej. Generalnie lubię śpiewać, a że w tonację  nawet wchodzę zgrabnie, to przyjemnie mi się siebie słucha ;). Taka to ze mnie jednoosobowa, zachwycona sobą publiczność :).



c.d.n....


niedziela, 20 sierpnia 2017

POZYTYWNIE OD a DO z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.



P
mały zgrzyt w moim "poukładaniu" zgrzyta - wyrazów na 'p' mam sporo i niby powinny być chronologicznie, ale.... nie będą :)

portret
Jeśli za człowieka kulturalnego uznać osobę, która bywa, zna się na najwyższych lotach sztuce (cokolwiek taką sztuką wysoką jest i ktokolwiek uznał ją za taką), która a to opera, a to teatr, wystawa, koncert, ą i ę - to NIE, nie jestem osobą kulturalną. Na większości tej wysokiej wielkości dziełach muz różnych się nie znam, nie bywam, nie czuję. Bywa. Jest jednak coś, co mnie rusza i zaciekawia prawie zawsze - portrety. Uwielbiam ludzkie twarze, szczególnie te na fotografiach. Nie zachwyca mnie przyroda, konie (brrr!), wieś spokojna, abstrakcja czy wojenna akcja. Lubię portrety.


protestantyzm
Mam taki wątek w swoim doświadczeniu. Była rezygnacja z "oferty" kościoła katolickiego, chrzest przez zanurzenie w wodzie, przewartościowanie życia... Były nabożeństwa, nakrywanie głowy, codzienne czytanie Biblii. Byli wspaniali młodzi ludzie, z którymi przeżyłam milion naprawdę fajnych chwil. Trwało to jakieś... nie wiem, niespełna 4 lata. Tak - miałam takie doświadczenia w swojej przeszłości...


pieczenie
... ciast oczywiście. Bo jak piecze mnie coś na skórze, to nie lubię. Robienie ciast sprawia mi przyjemność. Bo czegoż tu nie lubić (że zacytuję klasyka Joey'a z "Przyjaciół")? Łączenie składników? Good! Oblizywanie miski, garnka i łychy? Good! Patrzenie, jak rośnie? Good! Obserwowanie, jak znika w paszczach jedzących z apetytem znajomków? Good!
I od razu odpowiadając na niezadane pytanie: nie, nie piekę często. Robię to natomiast z wielką przyjemnością :).


pianino
Sama nie mogę w to uwierzyć, że kiedyś grałam na tym instrumencie. Teraz przy pianinie ogarnęłoby mnie uczucie przerażenia jak, załóżmy, wtedy, gdyby ktoś kazał mi na przykład zabić kurę 😨.
To było w Wyższej Szkole Zawodowej w Koninie, taka dziwna kobieta (nadpobudliwa, nieprzewidywalna, rażąco ufarbowana na głowie...) próbowała nas nauczyć grać na pianinie i na flecie. I grałam. Całkiem nieźle nawet.... grałam.


plastiki
Jako "młodsza" nastolatka miałam niewielkie pragnienia: mieć dekatyzowaną katanę na wiosnę, komplet czapka - szalik w różowym kolorze i z paskami-rażówami na zimę i plastiki na korku na lato. Przy dobrych prądach katana mogła być też na jesień. Osoby mniej więcej w moim wieku wiedzą, o czym mowa - innym nie będę tłumaczyć, bo nie da się słowami oddać tego klimatu. A szkoda.
Tematem tej części posta są właśnie owe plastiki. JA NIE MOGĘ! To był szał, kiczowaty krzyk mody, obiekt westchnień większości kobiet - od małych po dorosłe. Śniłam o takich. Zrobione to to było z gumy chyba, całość była jakby ażurowa, czubek był pełny (pełen?), a całość dopełniał obcasik, tak zwana kaczuszka. Chodziły w nich najładniejsze dziewczyny w klasie, ja też chciałam. Czułam, że jeśli tylko mama mi je kupi, jeśli tylko założę je na stopy, jeśli pójdę w nich do szkoły, mój świat zmieni się na lepsze, wszystko zmieni się na lepsze! Że będę piękniejsza! Modniejsza! I piękniejsza! Tak bardzo chciałam być piękniejsza! W plastikach! 
...............................................
Mama kupiła w końcu plastiki, mnie i mojej siostrze... Ale takie gorsze. Miały inny obcas, niższy, były białe i w ogóle.... daleko im było do tamtych.


Tak, tak! Kamienie w obcasie, żeby stukały!


prawo jazdy
Kurs zaczęłam po trzydziestce. Uczył mnie Marcin (pozdrawiam! :)), przystojny, młody człowiek, który opieprzał za wszystko i konsekwentnie. Nie narzekam - przypominam, że ja byłam po trzydziestce, a on był młody i przystojny ;). I - co ciekawe - mimo tych walorów naprawdę dobrze uczył.
Zdałam za czwartym razem i chyba, jako jedna z niewielu, za każdym razem nie zdałam ze słusznych powodów :). Za każdym razem z innego. W końcu nadszedł wczesny, lutowy, sobotni poranek, kiedy to na ulicach mało jeszcze innych pojazdów, a parkingi są puste i zdałam :). Piękne uczucie.
Jak tylko opuściłam Wydział Komunikacji ze świeżutkim prawem jazdy, wsiadłam do zielonego matiza zaparkowanego w okolicy i dowiozłam bladego ze strachu męża do domu ;).
Od tej pory rola kierowcy w naszej rodzinie należy do mnie, nie podlega to nigdy dyskusji i rozważaniom. Uwielbiam prowadzić samochód i oczywiście na ulicy w danym momencie jestem zawsze najlepszym kierowcą. 😇


Pippi
Jest kilka takich książek, których czytanie synowi (ciągle mamy ten zwyczaj wieczorami) sprawia mi dziką przyjemność. Wśród nich jest książka Astrid Lindgren o Pippi (nie każcie mi pisać jej nazwiska). To dziewczę wygrywa na całym froncie. Uwielbiam, kiedy daje w kość dorosłym i temu wszystkiemu, co sobą prezentują: zasadom, regułom, czystym sukienkom, dobremu wychowaniu, konwenansom, tabliczce schorzenia.. yyyy.... to znaczy mnożenia. Tradycyjnie rozumiane wychowywanie zostało jej oszczędzone, w związku z czym na kartach książki spotykamy wolnego, szczęśliwego, odważnego i niesamowicie silnego człowieka (z koniem i małpką zresztą...). Książka dla wszystkich.
Pippi, jesteś dla mnie wzorem i bardzo, bardzo cię lubię :)


przedszkola
Jako dziecko nie uczęszczałam. Jako dorosła pracowałam w trzech, zajęło mi to w sumie jakieś 12 - 13 lat życia (kto by liczył dokładnie).


przekonanie
Jak do czegoś jestem przekonana, to bardzo trudno jest mi zmienić zdanie. Uparta jestem wtedy jak osioł, upieram się przy swoim, robię po swojemu i nie umiem inaczej. Jeśli mam wizję czegoś, to nie ma sensu przekonywać mnie, że moja wizja jest zła. Próżny trud, bez sensu zupełnie. Trzeba poczekać, aż zacznę wizję swoją realizować. Jak nie wyjdzie - odpuszczę 😉.


parasol
Nie lubię i nie noszę ze sobą. Nawet jak leje albo na lanie się zapowiada - nie biorę, bo wiem, że i tak nie rozłożę. Nie wiem czemu.


parkowanie
Generalnie idzie mi dobrze. W 99% przypadków parkuję przodem, a wyjeżdżam tyłem. Czasami odwrotnie 😈.


paczkomaty
Uważam te szafeczki za jeden z najlepszych wynalazków naszych czasów. Korzystam z nich, jeśli tylko jest taka możliwość, nawet, jeśli trzeba trochę dopłacić. Lubię tą drogą zarówno wysyłać, jak i odbierać przesyłki. Kto nie próbował jeszcze, niechaj spróbuje :)


pentatonix
Pentatonika – skala złożona z pięciu stopni, zbudowana w obrębie oktawy. Słowo pentatonika 
pochodzi z języka greckiego i oznacza właśnie pięć dźwięków. Przykładem pentatoniki mogą być dźwięki pięciu kolejnych, czarnych klawiszy fortepianu (Wikipedia)

Pięcioro młodych ludzi, pięć pięknych głosów i jakieś nieuchwytne coś, co sprawia, że mogę ich słuchać, słuchać i słuchać.... I oglądać, i oglądać i oglądać.... Nie ma co gadać po próżnicy, bo gadanie o muzyce jest bezcelowe, przynajmniej w moim odczuciu. Kogo interesuje, o kim i o czym mowa, a jeszcze tego nie wie, odsyłam do strony Pentatonix na YouTube.


porządek
Porządek w domu musiał być. [KURTYNA]
Teraz jestem w moim domu, na moich zasadach. Lubię względny porządek w moich rzeczach - lubię, kiedy są tam tylko te przedmioty, które używam. Wyrzucam bądź oddaję wszelkie nieużytki.
Nieco czasu zajęło mi zrozumienie, pogodzenie się i zaakceptowanie faktu, że moi współlokatorzy, mimo, że więzami krwi bądź przysięgą małżeńską ze mną powiązani, mają zgoła inny od mojego stosunek do porządku w ich otoczeniu. I teraz, po 16 latach życia z jednym i po 10 latach życia z drugim mogę uczciwie powiedzieć: ICH PRAWO 😁.


pisanie
Piszę, bo:
- lubię,
- stanowi to dla mnie wyzwanie,
- tak jest mi łatwiej komunikować się,
- lubię słowa i wyrazy...


pies
Wiadomość z tych wszystkich najnowsza: od miesiąca mieszka z nami pies. Suczka. Psotka. Ze schroniska. Ma około 1 roku i po początkowym odegraniu skromnego i cichego pieska zaczyna pokazywać swoją prawdziwą naturę 😉. Na ten czas nie napiszę więcej - taki pies wymaga oddzielnego posta :). Póki co wystarczy powiedzieć, że zagęszczenie na metr kwadratowy w naszym mieszkaniu wzrosło, dzięki czemu jest cieplej, czasami głośniej i więcej się dzieje 😀.


c.d.n....

sobota, 15 lipca 2017

projekt "samo-podróżowanie" część 2.

15 lipca 2017

Dzisiaj chciałam odkryć jak najwięcej miejsc związanych z życiem ludności żydowskiej w Lublinie. Sprawa wydawała się prosta - w internecie jest pełno przewodników po miejscach bytności Żydów w tym mieście przed i w czasie II wojny światowej. Wystarczy zaznaczyć sobie te miejsca na mapie i wyruszyć. No, chyba, że się jest w Lublinie...

Od razu zaznaczam, że nie podróżowałam wiele, nie mam szerokiego porównania z innymi miastami. Moje wypowiedzi nie będą miały wartości historycznej (choć zamierzam pogłębić moją wiedzę w tym temacie), będą tylko i wyłącznie zapisem moich wrażeń. Rzekłam :)

Na czym to ja.... ach! na Lublinie. Lublin to piękne miasto, tak, jak pisałam wcześniej, zauroczyło mnie po całości. Mam wrażenie, że to miasto żyje sobie spokojnie, nie przejmując się turystami, konwencjami czy zasadami zagospodarowywania przestrzeni. Żeby nie zaciemnić tematu za bardzo, wypowiem się w czytelnych akapitach.

akapit 1
Tego miasta nikt nie remontuje. Nie widziałam ani jednego budynku, który kryłby się za rusztowaniami i wielkimi reklamami. Za to budynków walących się widziałam spoooro. Przykładowo:



ulica Kowalska była jedną z ulic należących do getta żydowskiego w czasie wojny






Ulica Rybna - przepiękna. Tego klimatu nie da się opowiedzieć.






akapit 2.
Nikt się tutaj za bardzo nie przejmuje oznakowywaniem ciekawych miejsc. Mnóstwo z tego, co dzisiaj zobaczyłam, zobaczyłam przypadkiem. Tutaj trzeba mieć się na baczności, nigdy nie wiesz, czy w krzakach nie kryje się jakaś ciekawa tablica czy pozostałość z przeszłości. Nie ma w tym nic złego oczywiście, ale co się nałaziłam i naszukałam, to się nałaziłam ;). Niektóre moje zdobycze:

Latarnia na zdjęciu poniżej - cały czas się świeci


Wiecie, jak się naszukałam tego miejsca? 


Po miejscu, gdzie stały kiedyś synagogi zostały te dwie tablice. Zarośnięte,
w cieniu - mijałam je sto razy i nie zauważyłam. 





Takie sobie tablice na ziemi można spotkać od czasu do czasu. Tę tutaj oczywiście też
minęłam parę razy, zanim ją zauważyłam...



znalezione przypadkiem

Na bloku, gdzieś w zaułku - znowu przypadek.


akapit 3.
Wielu ulic, o których wspominają "przewodniki", po prostu już nie ma. Przykład? Ulica Szeroka, na której kwitło życie handlowo - towarzyskie Żydów przed wojną. Szukam na mapie i szukam - nie ma. Dopiero jak pokopałam głębiej, dowiedziałam się, że na miejscu tej ulicy jest teraz plac, który mam dosłownie pod nosem. Jedynie malutki kamień przypomina o tym, że kiedyś było tutaj inaczej. Malutki, maluteńki....

Tutaj ul. Szeroka widnieje jako żywa....


akapit 4.
Okazało się, że miejsce, w którym się zatrzymałam na noclegi znajduje się na terenie byłego getta żydowskiego....


akapit 5.
Oczywiście zobaczyłam kilka miejsc "oczywistych". Byłam w zamku (rzut beretem od mojego hotelu), który przed i w czasie wojny pełnił funkcję więzienia. Po wojnie przed tym zamkiem (niemal w miejscu, gdzie teraz jestem i piszę) leżały trupy osób zabitych przez Niemców (widziałam zdjęcia i film na YouTube). Niektórych skazanych mordowano na miejscu, niektórych wysyłano np. na Majdanek.

Jedynie baszta się zachowała, reszta jest odbudową. Byłam tam na górze :)


Doszłam do cmentarza żydowskiego - ten jest "nowy", ciągle odbywają się tutaj pochówki.










Podejrzałam zza siatki stary szpital żydowski.






Pomnik ofiar getta... Najbardziej zaskoczyły mnie i poruszyły kamyki, które ktoś tam zostawił.









I jeszcze na koniec budynek, który mieszkańcy nazywają domem pod zegarem. To tutaj w czasie wojny stacjonowało gestapo. Podobno słowo "zegar" w tamtym czasie wywoływało w ludziach strach. Nie dziwię się.


jest zegar....

To wszystko na dzisiaj, jestem naprawdę zmęczona. Jutro wracam do domu. To była piękna podróż, po prostu piękna.

Pozdrawiam, dobrych snów :)


P.S. Brama Grodzka, nazywana też kiedyś Żydowską. Ona wyznaczała granicę między Starym Miastem a dzielnicą żydowską.



Zmykam.




piątek, 14 lipca 2017

projekt "samo-podróżowanie"

14 lipca 2017 roku

Od paru lat chodziła za mną myśl, żeby gdzieś wyjechać w pojedynkę. Bez rodziny, spakować parę rzeczy, wsiąść do pociągu i pojechać. Wyobrażałam sobie, że taki czas dobrze mi zrobi, że tego potrzebuję, Długo była to tylko myśl, nie należę do osób odważnych, taki wyjazd był przyjemny, kiedy odbywałam go w głowie - podjąć decyzję, że jadę i już - długo było poza moim zasięgiem.

A teraz jestem tutaj, w Lublinie. Sama. Przyjechałam wczoraj. Z opóźnieniem, bo takowe miał pociąg, którym jechałam. Pomińmy może milczeniem ową 8-godzinną jazdę, wystarczy powiedzieć, że w tym czasie przeklęłam pkp i tory, na których stoi, kilkadziesiąt razy.
Dlaczego Lublin? Bo tutaj żył mój pradziadek, tutaj urodził się mój dziadek. Wiedziałam, że ten pierwszy był więziony na Majdanku, znałam adres, pod jakim mieszkali - byłam tego wszystkiego bardzo ciekawa. Bardzo żałuję, że obydwaj już nie żyją - mam do nich mnóstwo pytań...

Pierwsze wrażenie? Mój boże, to miasto się wali! Jedna wielka melina! Strach samemu po ulicach chodzić! Proszę jednak pamiętać, że byłam po wyczerpującej podróży, czułam się lepka od dusznej atmosfery przedziału, ogłupiona, bo nie wiedziałam, gdzie jest odpowiedni przystanek....

Dzisiaj rano wstałam z nowymi siłami. W planach miałam Majdanek i ul. Wspólną, na której mieszkali moi dziadkowie.


Majdanek.
Ja mam tak, że zupełnie inaczej patrzę na miejsca, kiedy wyobrażam sobie, że tutaj był ktoś z mojej rodziny. Oczywiście nie znałam pradziadka, choć on - o ile się nie mylę - zdążył mnie jeszcze zobaczyć. Chodziłam po tych barakach, oglądałam łaźnię, komory gazowe, piece krematoryjne, prycze, na których spali i wyobrażałam sobie, jak to jest, kiedy prowadzą cię do takiego miejsca, każą rozebrać się do naga, oblewają cię na zmianę zimną i gorącą wodą i nie wiesz, czy wyjdziesz stąd żywy. Myślałam o strachu, którego z całą pewnością nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Rozstrzeliwanie, wieszanie na szubienicach, umieranie z wycieńczenia - nie umiem sobie wyobrazić, jak to jest żyć tam, spać na najwyższej z trzech pryczy i twarzą niemal dotykać drewnianego stropu...

Co mnie zdziwiło na samym początku to to, że obóz jest tak wielki. Nie wiedziałam, że obozy zajmowały takie olbrzymie obszary!

Wyszłam stamtąd z myślą, że takie miejsca, nie wiedzieć czemu, traktowane są trochę jak sensacja, jako pretekst do myślenia o Niemcach "ale byli okrutni", a o więźniach "ale byli biedni". A ja sobie myślę, że co się stało to się nie odstanie, nie wróci czasu czczenie ofiar, gloryfikowanie przelanej krwi, pokazywanie okrucieństwa oprawców. Moim zdaniem takie miejsca powinny mieć tylko jedno przesłanie: strzeż się nienawiści, szanuj drugiego człowieka - wszystko to stało się, bo jedni uważali siebie za lepszych od innych.


"Biały domek" - przedwojenny dom rakarza miejskiego. W czasie okupacji
kwatera lekarza SS, następnie dom kierownika obozu więźniarskiego - Antona Thumanna.

Przez te otworki strażnik mógł obserwować zagazowywane osoby.
Znajdowały się w drzwiach.

Te kratki były w pomieszczeniu, w którym kat odkręcał kurki z gazem.
To też "okienko" do oglądania.

natryski

W tych "wannach" więźniowie musieli się zanurzyć po natrysku - były
one wypełnione środkiem dezynfekującym.


Podpis pod plakatem:
"Niemiecki plakat z czasu okupacji. Propaganda hitlerowska była elementem
prześladowania Żydów".


Buty.





Ulica Wspólna
Adres pradziadka i dziadka znałam z dokumentów, które na szczęście przetrwały. Dziadek mieszkał na Wspólnej 96, a na akcie zgonu pradziadka widniało, że mieszkał na Wspólnej 108. Szłam tam z bijącym sercem - uwielbiam takie podróże w czasie. Zaopatrzona w papierową mapę (przeklinam Google maps!) przemierzyłam sporą część Lublina, żeby dotrzeć na miejsce. Od razu zdziwił mnie charakter tej dzielnicy. Stały tam malutkie domki, żeby nie powiedzieć budki, altanki, każdy miał malutką działkę - niemal na szerokość owego domku. Naprawdę w takim miejscu mieszkał mój dziadek? Numery konsekwentnie i logicznie się zmniejszały (najwidoczniej weszłam na ulicę od jej końca). Wspólna 112, 110, 106.... Hej, jak to 106? Cofnęłam się, przecież tutaj powinien być dom mojego pradziadka, mieszkał pod numerem 108! To, co zobaczyłam skojarzyło mi się z wejściem do zaczarowanego ogrodu. Niska furtka zarośnięta winogronem. Nie ma tabliczki z numerem. To, co stoi między numerem 110 a 106 trudno nazwać domem - rozwalająca się budka, zamknięta na cztery spusty. Roślinność rozgościła się tutaj wedle własnej woli. To mnie dotknęło. Poczułam to miejsce mocno. Czy pradziadek żył w tak złych warunkach czy po prostu tak to wygląda teraz, po jakichś 50 latach? Tak bym chciała porozmawiać z dziadkiem.... Czy odwiedzał tu swojego tatę? Czy pradziadek mieszkał tu sam? Musiało być mu tutaj smutno....
Powiem wam, że to było niesamowite, bardzo się cieszę, że to zobaczyłam. To jak jakaś magia - nie wiem, jak to wyjaśnić...

Ulica Wspólna 108. Za tą furtką stoi "dom" mojego pradziadka.

Trudno było tam zajrzeć. Próbowałam nawet otworzyć, ale było zamknięte.

Reklamę jednak włożyli :)


Winogrona nad furtką.

Wejście do zaczarowanego ogrodu :)


Z innej strony. To ta rudera z czerwonym dachem...

Parę numerów dalej była Wspólna 96 - tam mieszkał mój dziadek (i zapewne pradziadek, kiedy był młodszy). Ku mojemu zaskoczeniu była tam jakaś kobieta, zajmowała się kwiatami w ogrodzie. Głupio mi było zapytać, czy jest z rodziny, zwłaszcza, że jest to bardzo mało prawdopodobne. Ze względu na to, że miejsce jest zamieszkane, wygląda zgoła inaczej, niż poprzednie. Nie wiem, czy dom, który tam stoi jest tym, w którym mieszkał dziadek. Wygląda raczej na nowszy. Tak czy siak - działka tak samo ciasna, jak wszystkie na tej ulicy.




Tutaj ogród jest przepiękny. Z tyłu stoi biały dom, co do którego mam wątpliwości,
czy jest tym samym, w którym mieszkał dziadek.

Dziadek opowiadał mi kiedyś, że widział ze swojego domu Majdanek. Nie wiem, czy dobrze to zapamiętałam - czy chodziło mu o to, że widział sam obóz czy że widział dym z krematorium... Dzisiaj z tego miejsca nie ma szans, żeby zobaczyć Majdanek, ale też miasto wygląda inaczej, niż w czasie wojny... Ze starych map Lublina, które widziałam na wystawie w obozie można wyczytać, że faktycznie dzielnica, w której mieszkali dziadkowie była blisko Majdanka. I znowu nie mam już kogo zapytać....

I tak, dzisiaj była podróż sentymentalna.... Widziałam też inne miejsca, ale o tym nie teraz. Generalnie Lublin mnie zachwycił, kupił mnie całą. Człowiek idzie sobie spokojnie do Lidla i po drodze mija kawał historii. Tutaj stare miesza się z nowym, ruchliwa ulica i centrum handlowe znajdują się w bliskim sąsiedztwie ze starym żydowskim cmentarzem. Podoba mi się tutaj.









Idę do Lidla, patrzę pod nogi, a tutaj....


Tutaj jakby nikt się nie przejmuje walącymi się, starymi budynkami, co mnie akurat
bardzo się podoba....

ul. Grodzka 11



Furtka przy starym cmentarzy żydowskim. Cmentarz jest zamknięty, nie można tam wejść. Całość
otoczona jest wysokim murem, widać tylko bardzo gęste drzewa. Cmentarz zajmuje sporo miejsca.


Pozdrawiam z Lublina, śpijcie dobrze :)