niedziela, 29 stycznia 2017

między prawym a lewym oczkiem

tyk tyk, wkładam przeciągam, wyciągam, spuszczam, tyk, tyk, wkładam, przeciągam, wyciągam, spuszczam... Robię sobie szalik na drutach, w paski kolorowe, jeden rząd prawo, drugi rząd lewo - taki warkoczyk wychodzi. Nie powiem, lubię tę robotę, uspokaja mnie, sprawia mi prostą przyjemność. Winko sobie w tym czasie popijam, wafelki chałwowe wcinam i przerabiam rząd za rządem.
Robienie na drutach powoduje pewne rozluźnienie w mojej głowie - myśli zaczynają wypływać, przetaczją się pod czaszką między zwojami, z łatwością przeskakując z tematu na temat. A że generalnie jestem osobą masochistycznie mielącą myśli, patrzę na nie, jak tak sobie płyną, karzę im się chwilkę zatrzymać i przyglądam im się ciekawie....

Wczoraj dotarło do mnie, że jest koniec semestru, a ja nie wiem, jakie oceny na koniec I półrocza ma mój syn, że o ocenie z zachowania nie wspomnę. Zabijcie mnie - nie wiem. Czy ja jestem złą matką? - myślę przechodząc do następnego rzędu - czy ja aby nie powinnam wiedzieć, z jakimi ocenami kończy semestr w IV klasie mój pierworodny i jedyny? Mhm, jak się dobrze zastanowić, to jest to dość naturalna konsekwencja mojego podejścia do edukacji w ogóle. Odkąd świadomie o tym myślę, to uważam, że nie średnia ocen na świadectwie, nie opinia nauczycieli o twoim zachowaniu świadczy o tym, jakim jesteś i będziesz człowiekiem. To nawet naturalne, że skoro tak myślę, to nie rzucam się do karteczki ze spisem not za każdy przedmiot, nie wypytuję Juniora, jakich ocen mogę się spodziewać na jego "świadectwie" - po prostu. Nie zamierzam robić obchodu po rodzinie i po znajomych i z dumą pokazywać ocen mojego syna, jakby były moimi i przeze mnie zdobytymi. Czy to źle czy dobrze? Po co się w ogóle nad tym zastanawiać? Komu to potrzebne? Co to da?
Sorry, babciu, nie mam pojęcia jakie oceny ma Twój wnuk na koniec semestru ;)

Dobra, był czerwony, to teraz dołożę żółtego....

Są pewne rzeczy, na które mam ewidentną alergię. Powodują u mnie dreszcze złości, opuchnięcie porów z powodu zirytowania i zaczerwienienie powiek od zaciskania, żeby drganie zatrzymać. Takim alergenem są na przykład ulotki w mojej skrzynce. Zawsze kiedy je znajduję bierze mnie ochota, żeby napisać nie wiem do kogo, żeby sobie darował i omijał moją skrzynkę. Ja i tak ich nie czytam, z automatu zgniatam w dłoni i wyrzucam do pojemnika pod skrzynką.... Szkoda papieru, szkoda pieniędzy, szkoda pracy ludzi - to u mnie nie działa...

Fuck, chyba opuściłam oczko.. Muszę je przeliczyć. 2,4,6,8,10....., 52,54,56,58,60. Jest! Wszystko  w porządku!

Nie znoszę stron typu "twórcze dziecko", "twórczość malucha" i tak dalej. Z reguły pod tego typu hasłem znajduję albowiem szablony, przykłady, teksty typu "jak krok po kroku".... No nie wiem... Szablon i twórczość? Przepis, jak zrobić cudnie wyglądającą sówkię z gazety, kapsli, płyt CD i innych nietypowych materiałów - i twórczość? Pięknie wyglądająca, wymuskana, zrobiona pod linijkę laurka i twórczość? Nie znoszę, kiedy dorośli nazywają twórczością dzieci wystawę prac wyglądających niemal identycznie, zrobionych wg instrukcji. Chcesz znać moje zdanie? To służy tylko i wyłącznie dorosłym, ich potrzebie pokazania się, pochwalenia przed innymi, zrobienia zdjęcia i wstawienia na facebooka. Brrr...

Łał, wygląda na to, że do jutra szalik będzie gotowy. Nooo, jeszcze ze dwa-trzy kolory i będę kończyć. No proszę, jak ładnie mi poszło :)

Jejku, jak ja bym sobie coś kupiła! Jakieś cienie wypasione! Albo podkład! Ten fajny taki, w sztyfcie, podobno trwa na twarzy cały dzień i ma naturalne wykończenie. Jutuberki zagramaniczne się nim zachwycały onegdaj, teraz w Polsce też zbiera dobre recenzje. UUUUUU, jak mnie się chce czegoś nowego..! Wchodzę sobie na strony internetowe, oglądam, napalam się i pokornie zamykam. Kobieto - mówię sobie - kobieto ty głupia! Masz podkład? No mam.... W porządku jest? No w porządku.... A cienie jakieś masz? Mam... Są ok? Nooo, nie są najgorsze, ale te z Zoevy są lepsze... Ok, jeśli chcesz, to sobie kup, stówę wydasz, ale to będzie twoje stówa... I znowu wchodzę na stronę internetową, znowu oglądam i znowu zamykam... Wiem, że mi w końcu minie, już nie raz tak miałam. Niby niczego nie potrzebuję, a ciągnie mnie jak ćmę do ognia...

Jak skończę szalik, to zrobię sobie etui na telefon ;)

Szkoda, że nie mam ferii, jak nauzyciele w szkołach państwowych. Jutro muszę rano wstać i szorować do pracy na 8 godzin... Z drugiej strony to nie jest tak źle - jak człowiek wstaje rano, musi się wynurzyć z łóżka, ubrać, odszykować - to lepiej się czuje. Prawda?

Dobra, koniec na dzisiaj - od tego wina oczka zaczynają do mnie mrugać z druta, a to nie wróży dobrze mojemu szalikowi. Najwyżej ubiorę go we wtorek...

Kłaniam się :)


niedziela, 15 stycznia 2017

dobre owoce

Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą  do was w odzieniu owczym, wewnątrz zaś są wilkami drapieżnymi.
Po ich owocach poznacie ich. Czyż zbierają winogrona z cierni albo z ostu figi?
Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, ale złe drzewo wydaje złe owoce.
Nie może dobre drzewo rodzić złych owoców, ani złe drzewo rodzić dobrych owoców.
Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, wycina się i rzuca w ogień.
Tak więc po owocach ich poznacie.

Mateusza 7; 15-20


15 stycznia 2017 roku
25. finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy

Na niedzielę czekam zawsze cały tydzień. Jest to jedyny dzień w tygodniu, kiedy mogę spać tak długo, jak tylko dusza moja niewyspana zapragnie. W inne dni tygodnia telefon budzi mnie bezwzględnie, nie zwracając uwagi na moje mniej lub bardziej uparte "drzemki" wciskanie. 
Dzisiaj było inaczej. Chcąc nie chcąc (bardziej nie chcąc) wynurzyłam się z pieleszy wcześniej niż zwykle w niedzielę, coby zdążyć na krótki pokaz Aikido, w którym to Myster i Junior mieli wziąć udział. Postanowiłam wspiąć się na te wyżyny poświęcenia i jako przykładna żona i matka być obecną na tymże pokazie. 
Jak już się wstanie to nie jest tak źle. Sanki wzięliśmy, bo napadało i ruszyliśmy do szkoły, gdzie miała być prezentacja. Czas imprezy nie był oczywiście przypadkowy - wszystko było częścią atrakcji przygotowanych w osiedlowej szkole podstawowej z okazji kolejnego finału WOŚP. Sanki zaparkowaliśmy, chłopaki poszli do szatni się w kimona przebrać, a ja usiadłam na ławce w holu szkoły, coby nie stać, skoro można usiąść, a przy okazji żeby sobie popatrzeć, co się w szkole dzieje. 

Pozwólcie na małą retrospekcję. 
Na wprost, pod ścianą, można było kupić książki. Obok mnie, po prawej stronie na jednym ze stołów siedziały panie i malowały chętnym dzieciom buzie, obok nich można było usiąść przy stole i własnoręcznie ozdobić lukrem serce z piernika. W centralnej części holu, na scenie, swój pożałowania godny popis dawał zespół Nemesis - poziom wykonywania przez nich piosenek wolę przemilczeć. Do szkoły cały czas dochodzili ludzie: kobiety, mężczyźni, dzieci, młodzież. Uczniowie szkoły chodzili z puszkami WOŚPu i zbierali pieniądze. Wszyscy (albo niemal wszyscy) nosili przyklejone na piersiach czerwone serduszka.

Kiedy tak siedziałam na tej ławce pod ścianą, pojawił mi się w głowie cytat z biblii "po owocach ich poznacie" i zaraz pod nim wielkie pytanie: czy to może być złe? Akcja, która sprawia, że uczniom chce się w niedzielę przyjść do szkoły, żeby zbierać pieniądze? Akcja, która sprawia, że całe (lub prawie całe) rodziny zbierają się w niedzielę rano, żeby przyjść, zobaczyć i pomóc? Czy złe drzewo, że zostanę przy symbolice biblijnej, może zrodzić dobry owoc uśmiechniętych ludzi, którzy za darmo, w dniu wolnym od pracy, zupełnie dobrowolnie i z dumą dają z siebie coś dla innych? Czy fundacja, która pomaga przez cały rok, w sposób stały, ciągły i w miejscach dostępnych dla wszystkich, może być owocem zła?
Pomyślałam sobie o wielu sezonowych akcjach dobra: o zbieraniu żywności tylko przed świętami zimowymi i wiosennymi, o rozdawaniu odzieży, kiedy robi się zimno, o robieniu programów telewizyjnych i zbieraniu pieniędzy na jedno konkretne dziecko... I myślę sobie: tak, to też jest dobre, ale to są tylko zrywy, krótkie, jednorazowe albo o bardzo ograniczonym zasięgu akcje. Nie dla wszystkich, nie dla mnie na przykład, jeśli zdarzy się, że będę bardzo chora i trafię do publicznego szpitala. Nie dla dzieci i młodzieży, która stanie oko w oko z umierającym człowiekiem i któremu będzie trzeba szybko i bez wahania pomóc. Nie dla dziecka tej pani w ciąży z parteru, która pewnie urodzi zdrowe dziecko, ale nigdy nic nie wiadomo...
Jak, do cholery, pytam głośno: JAK to możliwe, żeby fundacja, która działa na tak szeroką skalę i każdego dnia, CZY ona może być owocem zła? 

Takie miałam myśli, siedząc na ławce pod ścianą w osiedlowej szkle podstawowej...