poniedziałek, 20 marca 2017

pozytywnie od A do Z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.




G

gitara i granie
No cóż, wirtuozem nigdy nie byłam, ale grałam sobie całkiem dobrze. Wyjaśnijmy sobie od razu, że nie grałam z nut, tylko akordy stosowałam, co w żaden sposób nie umniejszało przyjemności z akompaniowania sobie (i innym) do śpiewania. Zdarzyło mi się nawet ze słuchu akordy do piosenek dobierać, więc mogłam sobie przygrywać śpiewając najnowsze szlagiery ;)
W czasach nauki w liceum przeżywałam swoiste miesiące swojej świetności. Gitara towarzyszyła mi niemal wszędzie, a jeśli mi nie towarzyszyła, to chwytałam ją po powrocie do domu. Jako się między słowami już gdzieś tam rzekło, ominął mnie rozwojowy nastoletni bunt, w miejsce którego moje emocje oodane były sprawom wiary. Jakkolwiek by oceniać wpływ tego czasu i tych doświadczeń na moje późniejsze dzieje, wiele z momentów, jakie wtedy przeżyłam , były naprawdę dobre. Przerabiałam na przykład złe teksty piosenki "ze świata" na teksty niosące w świat ewangelię. Sporo tyc przeróbek zrobiłam, dzięki czemu mogłam śpiewać i grać to, co naprawdę mi się podobało. Grałam też na naszych spotkaniach, doskonaląc i urozmaicając różne spsosoby uderzania w struny. Do dzisiaj, jeśli ktoś da mi gitarę do ręki, potrafię odpowiednio ułożyć palce na strunach, tylko szybkość zmieniania akrodów już nie ta....


grzejnik
Wygląda na to, że pewne urządzenia domowe stają mi się bliskie z takiego czy innego powodu: najpierw pralka, teraz grzejnik. Nic na to nie poradzę - jak się nie umie szukać wśród ludzi, to się szuka, gdzie się da. Odkąd pamiętam po dzień dzisiejszy miejsce przy kaloryferze zimowo-jesienną porą jest dla mnie ważne. Lubię tam siadać, łączyć moje żebra z żeberkami grzejnkiowymi (nigdy nie miałam bliskiego kontaktu z kaloryferami nowoczesnymi, o gładkiej śliskiej powierzchni) i czuć, jak ciepło rozpływa się od pleców na całą górną część mojego ciała. Siedzę tam i najpewniej czytam jakąś książkę. Czasami wkładam sobie pod tyłek jakąś poduszkę - to taka mała rozpusta. Nie dosyć, że ciepło, to jeszcze miękko.. Siedzę tam tak długo, aż plecy zaczną mnie boleć niemiłosiernie od wciskających się w nie ostrych krawędzi grzejnika. Wstaję wtedy z jękiem, prostuję wszystkie kości i z dreszczem spowodowanym nagłym odcięciem od źródła ciepła mówię do Pana Ciepełko "siju, do następnego razu" ;)


granice
Temat zamierzam ogarnąć szeroko - bez granic, chciałoby się rzec 😉.
Ujęcie pierwsze - granica ciała
Moje ciało ma granice dość szczelne i blisko przylegające. Tak blisko, że nawet ja czasami nie mogę się za bardzo zbliżyć 😒. Nie lubię, jak ktoś mnie tyka bez mojej wyraźnej zgody (zgodą może być chociażby fakt, że oodaję np. uścisk). Niech no Myster paluszkiem swojej stopy dotknie nogi mojej w łóżku, jak leżymy... No momentalnie ciśnienie mi się podnosi i choć bardzo, bardzo próbuję nie przesadzać, to jednak po minucie wstrzymywania oddechu odsuwam nogę na bezpieczną odległość (która w łóżku jest nieco ograniczona). Podobnie w kolejkach wszelkich - nienawidzę, jak ktoś staje tak blisko swoim koszykiem, że ruszyć się nie można. Czy naprawdę trzeba się tak ciskać? Najgorzej, jak z przodu ktoś już stoi, z tyłu babsko rozpasa się ze swoim jestestwem i ucieczki nigdzie nie ma! Koszmar.  Uważam, że granice ciała każdego człowieka są święte (choć bez wątpienia różne) i nikt nie ma prawa bez pozwolenia ich przekraczać.
Ujęcie drugie - granica ciała w ujęciu drugim
Teraz o ciele, ale bez obecności ciała drugiego. Chodzi o przekraczanie możliwości ciała, przesuwanie linii jego oporu dalej i dalej, milimetr po milimetrze. Rozkoszą jest dla mnie oglądanie półnagich tancerzy. Patrzenie, jak w tańcu dokonują niemożliwego, wystawiając na zwątpienie nasze postrzeganie ciała ludzkiego. Są doskonali, niezmordowani, choć pewnie dokonali tego w bólu. Ale ten ból też mi się podoba, koncepcja czucia ciała mocno i bezwzględnie jest mi jakoś bliska. Napawa mnie poczuciem mocy, bycia silną i niezniszczalną. Wiem, moje przekraczanie granic ciała mego nie jest tak spektakularne, jak w tańcu pięknych mężczyzn i kobiet (choć wierzcie mi, było i jest to moim niespełnionym marzniem), ale mnie to wystarczy.
Ujęcie trzecie - geograficzne
W roku a.d. 2016 po raz pierwszy w moim czterdziestoletnim życiu przekroczyłam granice Polski. Tak, wiem..... I nie wstydzę się tego powiedzieć. 😏


gęba
Przeczytanie Ferdydurke Witolda Gombrowicza w czwartej klasie liceum było dla mnie czystą rozkoszą. Po tych wszystkich Chłopach, Mickiewiczach i Potopach wreszcie znalazłam w książce siebie, swoje spostrzeganie świata i innych ludzi. Pamiętam, że byłam tą książką zachwycona, idea gęby była jakby wyjęta z mojej głowy i ułożona w zwariowaną, ale cudowną fabułę. Nie będę się tu mądrzyć i rzucać szczegółami tekstu, bo niewiele już pamiętam. Ale ja tak mam z książkami: pamięć o ich treści konkretnej jest u mnie bardzo ulotna, długo natomiast pamiętam emocje, jakie dana książka we mnie wywołała. Ferdydurke była jak bratnia dusza, z którą mogłam pogadać, bo obydwie - i ona i ja - tak samo patrzyłyśmy na wszystko wokół. Ech, każdemu życzę takiej książki - odpowiednie słowa w odpowiednim czasie...
Koniec i tromba - kto czytał, ten trąba 😉


gramatyka
Kto jeszcze, tak jak ja, lubił gramatykę? Pamiętam, że książka do gramatyki (nie pamiętam, w której klasie konkretnie) była taka ładna, niezniszczona, zgrabna taka. Przyjemnie się ją otwierało. Rajcował mnie rozbiór zdania, części mowy, odmiany, czasy i inne frykasy. Ktoś jeszcze?


grzeczny
Jako osoba pracująca z dziećmi już ponad dekadę zgłaszam oficjalny wniosek, żeby wyrzucić ze słownika osób mających kontakty z dziećmi słowo "grzeczny, grzeczna, grzeczni" oraz ich formy z zaprzeczeniem. Za używanie ich w w/w kontaktach stosowałabym kary: od uwagi w dzienniczku począwszy na wizycie w gabinecie skończywszy. A jeśli to nie przejdzie, to postuluję, aby zaczęto używać wyżej wspomniane określenia również w stosunku do dorosłych, tak, żeby nie tylko małoletni, ale również ci 18+ mogli odczuć na własnej skórze to niczego nie mówiące, niczego nie wnoszące i bezmyślnie nadużywane słowo.
Oświadczam oto tutaj, że czuję odrazę do tego słowa (choć miłośniczką słów i wyrazów jestem nieuleczalną) i jeśli zdarzy się mojej gębie to słowo na świat wydać, od razu czuję, że dałam się sponiewierać i uległam pokusie upraszczania, oczekiwania i upupiania. Każde takie nadużycie traktuję jako słuszną nauczkę i robię wszystko, aby zapomnieć, że to słowo na "gie" w ogóle istnieje.
podpisano RR


guma do skakania
Ha, już was słyszę - was wszystkich z mojego pokolenia! Wiem - też graliście (choć szczerze mówiąc nie pamiętam chłopaków, którzy by skakali.... Jest tam jakiś?). Fajnie było, prawda? Kurczę, wystarczył kawałek gumy.... Tfu, wróć! No jak tak można?! Kawałek gumy??? Nie, nie nie - to nie mógł być zwykły kawałek gumy! Najlepszą gume w całej klasie miała Monika J. - była długa i odpowiednio elastyczna (guma, nie Monika). Nie było nic gorszego od za krótkiej i takiej sznurkowatej, nie uciągającej się gumy. Jako się rzekło - Monika miała najlepszą. Co przerwę wychodziłyśmy na dwór i kontynuowałyśmy w miejscu, w którym przerwałyśmy na poprzedniej przerwie. Najczęściej grałyśmy w trójkąta - trzy stały, trzy skakały. Czy ja już wspominałam, że najlepiej było być w drużynie Moniki J.? Była z nas najwyższa, więc pokonywanie gumy było dla niej pestką, z kolei, jeśli była wśród stojących w gumie, to jej uda były naszym brzuszkiem, a jej brzuszek naszymi paszkami. Spróbuj takie wysokości pokonać! Słowem - najlepiej było być w drużynie Moniki.
A niech ten cały świat z jego postępem szlag trafi - nikt już w gumę nie skacze.... Szkoda, fajnie było.


c.d.n....

wtorek, 7 marca 2017

pozytywnie od a do Z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.




F

farbowanie
Chodzi oczywiście o włosy, farbowanie włosów. Jeju, jak ja pragnęłam zafarbować sobie włosy na rudo! To była jakoś tak pierwsza - druga klasa liceum. Wyobrażałam sobie, jak moje długie włosy (tak, był taki czas w moim życiu, kiedy miałam długie włosy 😃) połyskują w słońcu, pięknie się mieniąc rudym blaskiem. Cóż jednak, kiedy dane mi było, miast buntu i kolorów we włosach, przeżywać w tym czasie uniesienia duchowe, którym podobno farbowanie włosów zaszkodzić może. Pókim wierzyłam ludziom, którzy włosów trefić nie kazali (tak, Emilio - istnieje takie SŁOWO 😏), włosy bez połysku żadnego utrudniały mi proces samoakceptacji...
...............Potem było różnie..................
A potem to już włosom moim żyć nie dawałam. Zaczęłam oczywiście od wymarzonych rudości, co farbowanie zmieniając odcień. Potem, krok za krokiem, przesuwałam się - nomen omen - w ciemną stronę, kończąc z granatową czernią na głowie. Potem znowu było rudawo, bo żaden fryzjer nie chciał mi blondu zrobić twierdząc nieprofesjonalnie, że mi w blond hair nie będzie dobrze. Że za blado, że za mało wyraźnie i takie tam. W końcu Dawid z Konina (swoją drogą polecam) powiedział, że owszem, czemu nie. I tak mi zostało do dzisiaj. 😀

Odkryłam, że ikonki można wstawiać, więc się nie dziwcie, że tak ich tutaj pełno 😉



flet
Jest tutaj, bo kiedyś na nim grałam. Ot co.


fałdy
Ręka do góry, kto nigdy nie poświęcił im ani minutki swojej uwagi. Tak nigdy nigdy. Ręka do góry, kto nie wie, o jakie fałdy chodzi... No? Przyznajcie się. Bo jeśli wyjdzie na to, że tylko ja jestem taka dziwna, to trochę się samotna poczuję. Ale tylko trochę - zawsze przecież mam swoje fałdy 😋.
Chodzi oczywiście o fałdy na brzuchu. Proszę się nie śmiać. Tak, był taki czas beztroski, kiedy nie było ważne, ile się waży, w co się wchodzi, a w co nie, jakie się ma proporcje. Zakłócenia pojawiać się zaczęły w ósmej klasie szkoły podstawowej, kiedy to zaczęłyśmy porównywać między sobą (my, dziewczyny z klasy VIII b) prostotę naszych nóg. Ile między nimi szpar, jak się stanie na baczność, ile można pokazać, a co schować. Potem był jako taki spokój, po czym w liceum się zaczęło! Narzekać zaczęły wokół. jakie to grube są, jakie kilogramy muszą zrzucić, na jaką dietę przeszły i ile zrzuciły, jakie mają FAŁDY na brzuchu.... Że co? Wróć - co mają na brzuchu? Fałdy? Mój boże! A czy ja też mam fałdy brzuchowate? MAM?!?!
Ha, jasne, że miałam. Wielkie fałdziska, które gapiły się na mnie w lustrze swoim łypiącym spod fałd pępkiem. Fałdy face-to-face, fałdy z profilu (od tyłka strony nie patrzyłam, bo mi to do głowy w sumie nie przyszło...). Nawet jak się ubrałam, wielkim swetrem przykryłam okolice brzuszne, to nadal CZUŁAM, że tam są, fałdziska wstrętne. Tak mi te fałdy skórne wlazły między pofałdowania w mózgu, że o niczym innym już myśleć nie mogłam. Wszyscy naokoło się odchudzali, odchudzałam się więc i ja... ale to już inna historia. I choć wydawać się to może śmieszne i niedorzeczne, to fałdy zasługują na tę odrobinę miejsca w moim alfabecie.



fryzjer
Pozornie znowu wracamy do tematu włosów, ale tylko pozornie. Bo dla mnie fryzjer (i coś czuję, że nie tylko dla mnie) to coś znacznie więcej, niż tylko kwestia włosów.
Po pierwsze - umówny się - fryzjer jest bardzo ważny. Nie jest łatwo znaleźć kogoś w tym fachu, kto będzie rozumiał twoje potrzeby, kto będzie wiedział, co robi i od kogo wychodząc będziesz się czuł(a) dobrze. Nie jest prosto znaleźć kogoś, kto nie potraktuje twoich włosów tak samo, jak tysiąc poprzednich, prawda? U mnie różnie bywało - czasami człowiek chował się między blokami, przytrzymując kaptur na głowie, żeby z płaczem szybko rozmiękczyć i usunąć skorupę lakieru z włosów, po czym szukał szybko kogoś, kto coś z TYM zrobi. Ale to w sumie rzadko... Z reguły po prostu nie wracałam już do takiego fryzjera i szukałam następnego. Teraz mam swojego ulubionego i trzymam się go z nadzieją, że gdzieś nie wyjedzie i mnie nie zostawi.
Tylko, że ja nie o tym chciałam... Chciałam tylko napisać, że uwielbiam chodzić do fryzjera również ze względu na atmosferę panującą w salonach. I to już bez względu na jakość umiejętności fryzjera - atmosfera jest wszędzie. Kocham te suszarki (ich szum, ciepełko od nich płynące), te fryzjerki przez suszarki przekrzykujące się z klientką. Uwielbiam zapachy szamponów, odżywek, lakierów. Mogłabym się godzinami gapić, jak fryzjerzy tworzą fryzurę, te ich szczoty wielkie, papiloty, nożyczki, sreberka. A kiedy jest moja kolej i kiedy zaczynają mi we włosach grzebać, czesać, obcinać, głaskać, sprawdzać, czy równo, i jeszcze jak mnie suszarką potraktują... mmmm, sama przyjemność 😏




c.d.n....