niedziela, 16 kwietnia 2017

pozytywnie od A do Z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.




J

języki obce
Języków obcych trzeba się uczyć. Tak mówią. Kto wie, może mają rację. Nie wiem, się zobaczy.
Ja w moim życiu z językiem innym, niż polski mam do czynienia od czwartej klasy ośmioklasowej szkoły podstawowej (oczywiście nie tej, co ma nastać, ale tej, co była 😉).

język rosyjski
Książki dostaliśmy wcześniej - pamiętam, bo w wakacje przeglądałam podręcznik do języka rosyjskiego z wielkim zaciekawieniem. Nie mogłam się doczekać, kiedy będziemy uczyć się tych nowych liter i pamiętam, jak niesamowitym wydawało mi się mówić w innym języku (swoją drogą, to ciekawe, jak szkoła potrafi sponiewierać czasami tą ciekawość dziecięcą...). W sumie nie mam żadnych złych wspomnień związanych z nauką rosyjskiego. Uczyła go nas pani Biernacka, zdaje się, że rodowita Rosjanka (zajeżdżała, i owszem). Powieki miała zawsze pomalowane na zielono i była duuuuża. Jeśli zdarzyło jej się nie pomalować oczu z jakiegoś powodu, to chodziła po szkole w wielkich okularach przeciwsłonecznych. W szkole był specjalny pokój przyjaźni polsko-radzieckiej. Człowiek czuł się wybrańcem, kiedy został wybrany do grupy sprzątającej tenże. Siedziałyśmy tam w czasie lekcji (YES!), gadałyśmy, kurze ścierałyśmy. Pamiętam figurki (np: małe leninki), jakieś medale, książki, obrazki - na bogato było.
Prenumerowaliśmy "Картинки", czasopismo dla dzieci. Przychodziło do nas regularnie, pewnie z samego ZSRR. Do dzisiaj potrafię przeczytać wyrazy napisane cyrylicą, może nawet napisać bym potrafiła, ale raczej bez zrozumienia.

język niemiecki
Ale byłyśmy wkurzone, kiedy okazało się, że zamiast obiecanego angielskiego będziemy mieć język niemiecki. To była pierwsza klasa liceum, przypadła na czasy upadku popularności języka rosyjskiego na rzecz tych zachodnich. W MTV mówili po angielsku, piosenki były po angielsku - chciałam się uczyć angielskiego! Niestety, dali nam niemiecki, więc przez 4 lata szkoły średniej uczyłam się tego języka. W pierwszej klasie uczyła nas go pani, której danych nie pamiętam, a która przekwalifikowała się z rosyjskiego właśnie. Nie zapomnę mąk moich ciężkich, kiedy pewnego dnia pani ta przyszła do pracy mniemam, że prosto od fryzjera. Myślałam, że nie wytrzymam, że parsknę zaraz głośnym śmiechem. Nie wiem, jej włosy przyprawiały mnie o tak dobry humor - wytrzymać te 45 minut było prawdziwą torturą, starałam się po prostu nie patrzeć w jej kierunku.... Tyle pamiętam. Ach, i jeszcze pamiętam jej przedziwny akcent, z jakim wypowiadała poszczególne słowa niemieckie. Kiedy później "przejął" naszą klasę młody człowiek prosto z filologii niemieckiej, śmiał się z naszej wymowy i z reguł, jakich nauczyła nas ta kobieta.
Miałam taki moment, kiedy naprawdę przysiadłam nad tym językiem. Nie bez znaczenia był fakt, że miałam kilku znajomych z kolegium językowego w Koninie - oni jakoś tak potrafili pokazać ten język z fajnej strony. No cóż, z jednym z nich miałam nawet moment "bycia razem".... 😈
Jak dzisiaj u mnie z tym językiem? No cóż, odmianę czasownika pamiętam, najprostsze zwroty też i tak......

język angielski
Z tych zagramanicznych mój ulubiony ;). Mój pierwszy z nim kontakt to kanał MTV. Prezenterzy, zawsze odlotowo ubrani, mówili do mnie w tym właśnie języku i puszczali piosenki śpiewane po angielsku. Sporo się z tym kanałem nauczyłam, choć pojęcia nie miałam, o czym oni do mnie mówią. Szkoła, jako się wcześniej rzekło, olała mój pociąg do nauki tego języka, no nie było mi dane. Uczyłam się trochę sama, próbowałam gramatykę przyswoić siedząc na kanapie w dużym pokoju (pamiętam, jak dzisiaj), ale wiadomo - nie tak się człowiek uczy języka. Ze szkolną formą nauki tego języka zetknęłam się dopiero w wieku lat około dwudziestu, kiedy zaczęłam naukę w Wyższej Szkole Zawodowej w Koninie. Wreszcie miałam podręcznik i ćwiczenia z tego języka, po tylu latach :)
Potem znowu była przerwa, na magisterskich na języki z innych krajów nie było czasu i miejsca, potem zaczęłam pracę, gdzie wymagano, jeśli w ogóle, poprawnej polszczyzny.
Teraz trzeci rok (trzeci, prawda Radułki?) uczę się angielskiego z własnej, nieprzymuszonej woli, nie tracąc przy tym nadziei, że opanuję ten język po prostu dobrze :)

Dziękuję za uwagę.


jesień
Postanowiłam w ramach tego cyklu (jak to profesjonalnie brzmi, prawda?) odszukać pozytywy każdej z pór roku. Należę do tych osobników, co to bardzo narzekają na pogodę "nietaką" i "śmaką", a w obliczu nieuchronności następowania po sobie określonych pór roku jest to raczej postawa mało sensowna i zupełnie nielogiczna. Stąd taka mało autoterapia ❤

Pozytywy jesieni. No cóż, z całą pewnością nie można jej odmówić talentów artystycznych w zakresie malarstwa. Potrafi być naprawdę piękna. Aż dziw człowieka bierze, że to tak samo z siebie, naturalnie, bez farb mieszania i człowieczego malowania. Tiaaaa, ładna to ona może i jest. Fakt, na początku tylko, ale trzymajmy się pozytywów, nie mieszajmy do tego listopada.
Co jeszcze? Są jakieś wolne o tej porze roku? Ależ tak, przecież mamy 1 i 11 listopada - jeśli tylko nie przypadają na sobotę czy niedzielę, to człowiek zawsze odsapnąć może. Że zimno i szaro? - no cóż, darowanemu koniowi i te sprawy, nie narzekajmy, kiedy pozytywy próbujemy znaleźć.
Szukajmy dalej. Co tam jeszcze mamy: krótsze dni - to nie..., zimniej się robi - to też nie pasuje....., w perspektywie zima - mhm, no nie bardzo......, o mam! - zaczynają grzać w mieszkaniach! 😁

Więcej wycisnąć z jesieni nie dam rady, naprawdę.


jajko
Jest tutaj tylko dlatego, że piszę tego posta w Wielkanoc, 16 kwietnia 2017 roku, normalnie nie było go w planie.
Czy jajko ma jakiś związek z moją osobą? No trochę ma... A konkretnie z jego białą częścią, z białkiem. Jako się rzekło w literze Be, onegdaj nazywałam się Białas. Kojarzą już państwo? Białas - białko.... W każdym bądź razie moje koleżanki i koledzy z klasy podstawowej kojarzyli i zawsze na zajęciach z biologii, kiedy była mowa o białku, część z nich odwracała się w moim kierunku z uśmiechem tej jedynej w swoim rodzaju radości, jaką czujesz, kiedy możesz się z kogoś ponabijać. Tak było :)

Ostatnio miałam w szkole zajęcia z dziećmi o jajku właśnie i mogę wam sprzedać jajeczno-kurczęcie ciekawostki. Chcecie?
CZY wiedzieliście, że kurczątko po wykluciu się z jaja ma w brzuchu (w tej części znaczy) żółtko i w związku z tym może przez dwa-trzy dni nic nie jeść po wykluciu, gdyż konsumuje owo żółtko?
A CZY mówił wam ktoś, że pisklaki znajdując się jeszcze w jajkach komunikują się ze sobą i kurą-mamą, żeby ustalić czas wyklucia się? Znaczy piszczą już tam w środku :)
KTO z was wiedział, że kura w ciągu doby znosi tylko jedno jajko? Ha!


c.d.n....


środa, 12 kwietnia 2017

pozytywnie od A do Z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.




H

hybrydy
Mhm, zróbmy może z tego reklamę....

Marnujesz czas czekając, aż lakier wyschnie?
Masz już dość lakieru schodzącego z paznokci kilka godzin po nałożeniu?
Teraz twoje problemy mogą zniknąć za pomocą czarodziejskiej lampy! Tak, nie przesłyszałaś się!
Wystarczy, że kupisz lampę UV, lakier hybrydowy w wybranym kolorze, bazę, top i gotowe! Koniec z czekaniem, aż lakier wyschnie! Możesz zapomnieć o odpryskującym lakierze! Lakier hybrydowy utrwalony pod światłem UV będzie na twoich paznokciach dopóty, dopóki nie zdecydujesz, że czas na zmianę koloru.
Rewelacja!
Prawdziwa rewolucja!


handel
Jak sobie o tym pomyślę, to normalnie zdumiewa mnie, że byłam do tego zdolna. Dawno, dawno temu, nie wiem, ile mogłam mieć wtedy lat, ale zapewne był to wiek, kiedy człowiek jeszcze się tak nie wstydzi, zdarzyło się, że na targu stałam i sprzedawałam. Były nas trzy: ja, moja siostra i nasza wspólna koleżanka z bloku obok. Byłyśmy wtedy bardzo cool i nazywałyśmy siebie naszymi inicjałami: ja byłam RB, siostra moja rodzona była AB, a koleżanka była JR. Ktoś nam powiedział (podejrzewam moją babcię, TB, ale pewności nie mam....), że dzieci w naszym wieku to stoją na targu i sprzedają ubrania, z których wyrosły i tak zarabiają (kto wie, może nawet był w tym przekaz, że my natomiast siedzimy i nic nie robimy, ale pewności nie mam...). Jednakowoż się stało, że pomysł przypadł nam do gustu. Przejrzałyśmy z siostrą szafę, wyciągnęłyśmy rzeczy za małe, tudzież z innego powodu nieprzydatne, namówiłyśmy do procederu JR, bo to zawsze w trójkę raźniej i w piątek rano (dzień targowy) wyruszyłyśmy zarabiać pieniądze.
Ja nie wiem, jak to możliwe, że nikt nas nie przegonił, kiedy rozłożyłyśmy gazety na wolnym miejscu - przecież na targach to chyba trzeba za miejsce płacić?! Nie wiem też, jak to możliwe, że bez cienia wstydu jakiegoś powstrzymującego rozłożyłyśmy swoje towary (JR miała oddzielne stoisko, ja z siorą wrzucałyśmy do wspólnej kasy). I co najdziwniejsze - sprzedaż szła nam nawet dobrze. Nie pamiętam, ile zarobiłyśmy, nie pamiętam, czy dużo ubrań musiałyśmy zabierać z powrotem, ale nie mogło być źle, bo.... wróciłyśmy tam ponownie w kolejny piątek. Z innym towarem, w inne miejsce (bo tamto już było zajęte), znowu na czarno i znowu jakoś poszło (istnieje możliwość, że TB była sprawdzić, jak nam idzie, ale pewności nie mam...). Pamiętam, że w środku lata łyżwy sprzedałyśmy i była to spora część naszych całych zarobków. Wiecie - podchodziły panie, oglądały, pytały za ile, my (nie wiem skąd) podawałyśmy ceny i albo ktoś kupował, albo nie. Wszystko było elegancko rozłożone na gazecie na ziemi, higienicznie, efektownie..... TB musiała być ze swoich wnuczek dumna (ale pewności nie mam...).

Naprawdę, zdumiewa mnie, dorosłą, poważną kobietę, matkę swojego syna, poważaną żonę i nauczycielkę, skąd ja miałam tyle odwagi, żeby tak po prostu sprzedawać swoje (i AB) ubrania. I gdzie ta odwaga się teraz podziała?


I

internet
Moje drogie dzieci, był kiedyś taki czas, kiedy internetu na świecie nie było. Tak, tak.... Jak trzeba było jakieś informacje do szkoły zdobyć, to jeśli się miało szczęście i encyklopedię w domu, to się tam szukało. Gorzej, jak encyklopedii nie było - człowiek musiał albo do biblioteki iść i szukać, albo liczyć na to, że ktoś w rodzinie COŚ wie....

Dopiero POTEM nastał internet. Pamiętam moje pierwsze z nim doświadczenia. Zbiegło się to z innymi doświadczeniami, tymi z miłosnymi podrywami serca, kiedy to każdy kontakt z NIM powodował szybsze bicie w piersi. Zaczęło się od korespondencji tradycyjnej - listy do siebie pisaliśmy, znaczki na kopertę naklejaliśmy i czekaliśmy na odpowiedź. Nie powiem, czekanie trochę trwało, ale i swój urok miało.
Wtedy to jednak do akcji wkroczyła Joanna P., która miała w domu łącze internetowe i komputer (ja nie miałam ani jednego ani drugiego). Powiedziała, że coś mi tam założy i że będę mogła pisać maile (znaczy takie jakby listy). Za każdym razem wyglądało to tak: siadałyśmy u Joanny w pokoju przed komputerem i z niecierpliwością czekałyśmy, aż jej rodzice skończą korzystanie z telefonu. ALBOWIEM z internetem można było połączyć się tylko przez telefon. Kiedy telefon był wolny, brałyśmy go w swoje posiadanie. Należało połączyć się z siecią przez Telekomunikację Polską (hasło: ppp, czy jakoś tak). W słuchawce coś pikało, pikało, pikało, łączyło, łączyło, łączyło..... Jeśli próba połączenia kończyła się sukcesem, coś chyba na monitorze się zmieniało, bo pamiętam uczucie ulgi 😊. Joanna przeprowadziła mnie przez proces zakładania konta e-mailowego (chyba nigdy nie czułam się aż tak zagubiona, wygłupiona i głupia 😕) i tak nasza (znaczy moja i Mystera, a nie moja i Joanny) miłość nabrała tempa (nie pamiętam z jaką prędkością, może Joanna pamięta).

 A teraz? Teraz to człowiek zaczyna narzekać, jak mu się coś za długo ładuje, czy jak mu Wi-Fi wysiądzie na chwilę.
Ech, i znowu - fajne to kiedyś były czasy....



c.d.n....