sobota, 21 października 2017

od A do Z pozytywnie

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.



T

tatuaż
Dzisiaj (21 października 2017 roku naszej ery) dałam zrobić sobie na ramieniu trzeci tatuaż i pewnie dlatego zaczynam od tego hasła. Pierwszy tatuaż zrobiłam jakoś po 30-tce. Było to w kwietniu, szłam tam cała w strachu, ale też podekscytowana. Tatuaż robił mi dość bliski znajomy z czasów liceum (bliskim znajomym był wtedy, teraz jest to raczej znajomy dość daleki, ale z zachowaną obustronną sympatią :)). Zibi wykaligrafował mi na ramieniu napis "I will go my way". Maksyma ta leżała tam osamotniona dość długo, bo - tak pi razy drzwi - jakieś 5-6 lat (może dłużej, może krócej). Dopiero w tym roku, w lipcu, zakwitł pod nią kwiatek - zrobiony przez Jagodę. Kwiatek ma mi przypominać, że kwiaty nie konkurują z nikim obok siebie, one po prostu kwitną. Taki botaniczny motyw bardzo mi się spodobał, czułam pod skórą, że kiedyś coś sobie jeszcze dotatuuję, żeby więcej życia na tej mojej ręce było. I oto jest - naprawdę spontanicznie, naprawdę bez wielkich planów i czekania na termin. Zdarzył się "Walk in" w Matuszka Tattoo, zdarzyła się Emilia, która zapytała Idziemy? i zdarzył się jakiś niespotykany we mnie odruch spontaniczny. Pojechałyśmy i zrobiłam sobie trzeci tatuaż - piękna, różowo-pomarańczowo-czerwona gałązka listków w wykonaniu Ewy Dobrochny.
Ja dziecko - normalnie cieszę się jak dziecko :).


teatr,taniec
Ja chyba już wspominałam o tym przy okazji innych haseł - że jestem potencjalną gwiazdą scen teatralnych, prawda? Że zamrożony jest w moim ciele talent aktorski? Że gdybym tylko chciała, to tańczyłabym z największymi? Taaak...., chyba wspominałam 😉.


telefon
Inaczej się nie dało. Trzeba było zapisać się i stanąć w przysłowiowej kolejce, czekać latami i latami, żeby mieć w końcu telefon stacjonarny w domu. Kto miał telefon, ten miał w moim odczuciu FAJNIE. Uważałam, że miał wszystko, czego do szczęścia potrzeba. Ja, jak chciałam gdzieś zadzwonić, to musiałam iść do klatki w innym bloku - tam, między parterem a pierwszym piętrem był automat telefoniczny. Wrzucało się 5 gr i można było rozmawiać. Zazdrościłam tym, którzy mieszkali w tej klatce, mogli się czuć niemal tak, jakby mieli telefon w domu.
Kiedyś telefon to był naprawdę luksus. W ilóż to marzeniach moich był telefon, zabawka najlepiej imitująca aparat telefoniczny była na wagę złota. Świat z telefonem to był jakiś inny, lepszy świat. Pani na poczcie, sekretarka w biurze - czujecie ten klimat? Prestiżowi tych zawodów dorównywał chyba tylko ten kasjerki przy kasie - miała taką fajną, dużą kasę, z głośnymi przyciskami....


telewizor
Generalnie musi grać, żebym zasnęła. Jasne, jeśli spędzam noc gdzieś, gdzie nie jest to możliwe, to staram się znaleźć jakieś działające radio, a jeśli takowego nie ma, zawsze mam przygotowany zestaw ratunkowy: telefon ze słuchawkami. Podsumowując: w ciszy zasypia mi się najtrudniej.
Preferuję jednak odbiornik telewizyjny. Myster już się przyzwyczaił.... do spania z korkami w uszach ;).


tabletki
Nie może ich zabraknąć w moim alfabecie. Pamiętam ten pierwszy raz.... Było to dawno, dawno temu, uczęszczałam jeszcze do Szkoły Podstawowej nr 12 w Koninie. Pamiętam jak dziś: szafka stała pod oknem, usiadłam sobie na podłodze, szafkę otworzyłam i zażyłam swoją pierwszą Pyralginę na ból głowy. To był cud! Cud nad cudy, cudowny cud w cudowny sposób w moim mało cudownym życiu. Ból głowy odszedł, zniknął, normalnie jak ręką odjął.... Nie mogłam uwierzyć, że jest to w ogóle możliwe. A jednak.
Takich doświadczeń się nie zapomina. Wracam do niego czasami pamięcią, zwłaszcza w momentach, kiedy kolejna pigułka nie zadziała, a ból rozsadza mi mózgowincę. Chciałabym wtedy móc przeżyć ten pierwszy raz jeszcze raz... 😉


thompson
To był mój pierwszy, tak duży i poważny zakup. Kupiłam sobie mini-wieżę marki Thomspon. No co?! Była ładna, srebrna cała, miała ładne niebieskie głośniki, można je było rozstawić, bo były na kabelki. I pilota miała! Oglądałam, myślałam - siostra oczywiście była ze mną, takich zakupów nie robi się bez dobrego doradcy. Dość powiedzieć, że wieżę w końcu zakupiłam (za gotówkę - babcia miała jakiś rzut pieniędzy i rozdała wnukom po równo - chyba.... 😉).
I teraz tak: nie pamiętam, jak ją doniosłam do domu, nie pamiętam, jak ją rozstawiłam, nastawiłam, zaprogramowałam i uruchomiłam. Pamiętam, że generalnie byłam zadowolona, nawet budzik radiowy sobie nastawiałam i budziła mnie co rano.
Pamiętam też jak ze zgrozą odkryłam, że jeden głośnik nie działa! Że dźwięk jest MONO! Zapakowałam sprzęt do pudła i udałam się do serwisu (dobrze, że Konin niewielki, bo trochę ten sprzęt ważył, a jak się później okazało, trochę musiałam się z nim nachodzić...). Chodziłam tak jeszcze kilka razy - za każdym razem z tym samym: jeden głośnik nie działał i już.  W końcu panowie powiedzieli mi, że bez sensu, żebym tak chodziła - ten jeden głośnik gra, tylko ciszej! Nic więcej nie da się zobić!
Wieży już dawno nie ma, teraz na naszej półce dogorywa już inny sprzęt. Nic jednak na to nie poradzę, że jeśli zdarzy się, że o niej pomyślę, to ZAWSZE w kotekście niedziałającego jednego głośnika. Zdarza się.



c.d.n....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz