sobota, 3 marca 2018

zakaz czytania

W trosce o rozwój ludzi młodych i starszych, w imieniu pasji, chęci, zapału i energii, jakie drzemią w każdym homo sapiens WNIOSKUJĘ o poważne ograniczenia w używaniu w stosunku do drugiego człowieka form nakazuję i zakazuję.

UWAŻAM, że formy nakazu i (lub) zakazu powinny być dopuszczalne tylko w prawodawstwie dotyczącym życia i bezpieczeństwa człowieka. Przepisy dotyczące ruchu drogowego, opieki nad własnymi dziećmi, opieki nad zwierzętami czy przyrodą - one, w uzasadnionych przypadkach, mogłyby czegoś zakazywać czy coś nakazywać. Ale na tym koniec!

Zastanawia mnie, jaki upór w człowieku, jaka cecha jego dumna i egocentryczna powoduje, że ciągle czegoś innym zakazuje czy coś komuś każe robić POMIMO braku zadowalających efektów? Stoi taki człowiek przed innym człowiekiem i uznaje, że nie tylko ma prawo czegoś od niego wymagać w postaci nakazu czy zakazu, ale jeszcze ma prawo oczekiwać posłuszeństwa. I owszem - w drodze doświadczania mogłaby taka sytuacja zaistnieć parę razy w życiu tego i owego, po czym powinna jednak zanikać w drodze zwykłego uczenia się: nie działa - nie stosuję.

Obserwuję sobie świat wokół mnie i doprawdy zadziwia mnie to, jak ludzie układają sobie wzajemne stosunki. Wszędzie: w szkole, w pracy, w domu - jakieś napięcie, potrzeba kontroli, sprawowania władzy mniej lub bardziej ukrytej, brak zaufania powodują, że ludzie uciekają się do mówienia innym, co mają robić.

Czuję się w obowiązku nadmienić, że sama nie jestem wolna od tej przypadłości, świadomie ją jednak w sobie obserwuję i staram się minimalizować :)

Chcecie ze mną popodglądać?

Chodźmy tam, gdzie czuję się najlepiej - do szkoły. Tutaj nauczyciele nakazują i zakazują uczniom do woli. Śmiem powiedzieć, że nakazami i zakazami szkoła polska stoi. Wystarczy zapytać pierwszego napotkanego ucznia, czy czuje się w szkole wolny, czy ma wpływ na to, co robi i co chce robić, czy może nie zgodzić się z jakąś "sugestią" nauczyciela - niemal na pewno taki uczeń zapyta, czy jest w ukrytej kamerze.
Patrzę sobie na mojego syna - ucznia publicznej szkoły podstawowej - słucham, co mówi i wynika mi z tego, że sporo czasu musi poświęcić na coś, na co w ogóle nie ma ochoty, co go w ogóle nie interesuje. MUSI, bo mu tak kazano w szkole. Zakazanym jest, aby lekcji nie odrabiać, bez względu na stosunek do podawanych treści (litościwie daje się uczniowi dwie-trzy szanse na zapomnienie, co oczywiście jest skrupulatnie notowane i liczone).

Tutaj należy się szacunek i pokłon w stronę szkół - a są takie - które zmieniają podejście do ucznia i w istocie biorą pod uwagę jego zdanie w kwestii jego własnej edukacji.

Jeśli ktoś myśli, że tylko w stosunku do dzieci dorośli sobie tak pozwalają, to się myli niestety. Zresztą, jak ma taki świeżo upieczony dorosły działać, skoro w szkole go nauczono, że żeby ktokolwiek wziął się do pracy, to trzeba go ograniczyć nakazami i zakazami, karać konsekwentnie i nie ufać za bardzo w jego chęci?
Ograniczony, według mnie, człowiek nie jest w stanie przyjąć do wiadomości, że inni mogą dobrze wykonywać swoją pracę tak po prostu - bo ich ona interesuje, bo są odpowiedzialni za swoje czyny, bo respektują zawartą umowę. Nie, nie! Taki człowiek wierzy w to, że ludzie będą pracować tylko wtedy, kiedy będzie się ich pilnowało, kiedy nakaże im się coś z góry i kiedy będzie się ich rozliczało ze wszystkiego, co zrobili.

Widzicie motywację takiego ucznia czy pracownika? Ta wewnętrzna jest w zaniku, a ta zewnętrzna jest uzależniona od poziomu lęku, stresu czy konieczności zarabiania na rodzinę. Najgorszy rodzaj  motywacji, jaki można mieć. Dodajmy do tego poczucie sukcesu uzależnione od oceny nauczyciela czy pracodawcy, wymieszajmy z robieniem wszystkiego na pokaz (jak zobaczy, że pracuję, to może premię da?) i mamy człowieka, który większą część swojego dnia marnuje na coś, co robić po prostu musi.

Nie rozumiem tego. Dlaczego tak bardzo boimy się zaufać, że drugi człowiek jest w stanie dobrze pracować, uczyć się, rozwijać BEZ zewnętrznych nakazów czy zakazów? Dlaczego ciągle patrzymy innym na ręce, pilnujemy, przypominamy o wytycznych, oczekujemy, że coś będzie zrobione tak i tak i tylko tak. A gdyby tak pracować z ludźmi, którzy lubią to, co robią, mają głowę pełną pomysłów, CHCE im się - i po prostu pozwolić im działać? Czemu nie usiąść wspólnie z tymi ludźmi, pozwolić im powiedzieć o swoich pomysłach, RAZEM ustalić cele, kierunki, możliwości, budżet. Czujecie tą motywację? Mnie by się chciało. Noce bym zarywała, jeśli byłoby trzeba, gdybym tworzyła coś, co mnie pasjonuje, czego jestem ciekawa. Mogłabym to robić za nieduże pieniądze, nie czekałabym na pochwały i premie - przecież wiedziałabym, co robię, ile wkładam w to wysiłku, jak razem się staramy i że nam wychodzi lub nie. Nikt nie musiałby mnie do tego zmuszać, nie musiałby mnie sprawdzać, nie musiałby głośno doceniać mojej pracy.
A w szkole - przecież można powiedzieć uczniom, jaki jest cel działań, na czym nauczycielowi zależy i co uczniowie na to. Niech poczują, że to co robią w szkole jest ICH. Przecież jak coś jest MOJE to dbam o to, cieszę się tym i chcę, żeby odniosło sukces taki, jak JA go rozumiem.

W moim odczucie nakazując czy zakazując zakładam, że człowiek naprzeciwko mnie jest albo leniwy, albo głupi, albo nie zna się, albo kradnie, albo zależy mu tylko na pieniądzach, albo chce mojej porażki, albo..... Nie umiem jakoś pomieścić zaufania i szacunku do drugiej osoby z jednoczesnym dawaniem sobie prawa na zakazywanie i nakazywanie jej czegokolwiek.

A ty? Gdybyś robiła/robił (a może robisz) to, co kochasz - trzeba było by ci "pomagać" nakazami i zakazami? Czy świadomość, że jesteś ciągle pilnowana/pilnowany i linijką mierzona/mierzona byłaby dla ciebie motywująca? Z chęcią wracałabyś/wracałbyś do takiej pracy, szkoły, takiego domu? No powiedz, ale tak szczerze...

Podpisałabyś/podpisałbyś moją petycję?


Pozdrawiam :)