niedziela, 17 czerwca 2018

moja walka

A niech cię, Karl Ove Knåusgard, wysoko się cenisz! Sporo musiałam zainwestować, żeby przeczytać sześć części twojej "Mojej walki" - nie dość, że przeczytanie sześciu tomów, gdzie każdy ważył tonę, zabrało mi sporo czasu z życia, to jeszcze musiałam przejść przez całą moją przeszłość, do której to podróży wepchnąłeś mnie z surową bezwzględnością. Dobrze, że wszystkie książki były dostępne w bibliotece - przynajmniej zaoszczędziłam trochę grosza.
I tak, jak koszt czasu poświęconego na przeczytanie opasłych tomów jestem w stanie ci wybaczyć - gdybym nie czytała twojej powieści, czytałabym pewnie coś innego - tak tego przywoływania obrazów z mojej własnej przeszłości nie jest już takie łatwe do wybaczenia.

Wiesz, ja nawet cię nie lubię. Z tego, co napisałeś wynika, że byłeś w młodości i jesteś teraz (a przynajmniej byłeś jakieś 7 - 10 lat temu) osobą, z którą nie miałabym ochoty na bliższą znajomość. W młodości byłeś zapijającym się do utraty świadomości i zarzygania chłopakiem, który później stał się mężczyzną potrafiącym zdradzić swoją żonę (oczywiście po pijaku). Z trudnością czytałam tą część, w której opisywałeś czas, kiedy przyjechałeś do Bergen, żeby studiować  - nie lubię tego typu ludzi.

Tak się jednak zdarzyło, że przy całej tej mojej antypatii do ciebie, znalazłam w tobie człowieka, którego przeżycia i przemyślenia są tak bardzo bliskie moim własnym, że aż trudno uwierzyć, że zdarzyły się dwóm zupełnie niezwiązanym ze sobą osobom. Ty napisałeś opowieść o swoim życiu, ja sięgnęłam po nią i po początkowym oporze wejścia w powieść głębiej, nawet nie wiem kiedy zanurzyłam się w niej i przepłynęłam przez całe sześć części. W tej podróży wiele się działo, a najczęściej były to te przystanki z mojej przeszłości i teraźniejszości, których wolałabym unikać. Jednocześnie nie umiałam przestać czytać, połykałam kartkę za kartką, skończywszy jedną część biegłam do biblioteki po następną, z ulgą zauważając, że nikt jej przede mną nie wypożyczył. Czasami smęciłeś strasznie, niektóre opisy, wędrówki filozoficzne powodowały u mnie znudzenie, gubiłam się w gąszczu twoich przemyśleń. Zaraz jednak zaczynałeś opowiadać o czymś tak, jak ja bym o sobie opowiadała i nie mogłam przestać czytać.

I za to cię właśnie przeklinam. Za to, że przywróciłeś do życia mojego ojca, przypomniałeś mi, że kiedyś był - namacalny, realny, w pokoju tuż obok. Przez ciebie znowu zaczęłam się bać jego złości i czujności. Twoje słowa sprawiły, że znowu stałam się tą dziewczyną, dzieckiem, które poczucia bezpieczeństwa szuka w domach koleżanek, jednocześnie unikając zapraszania kogokolwiek do siebie. Ty sprzątałeś po swoim ojcu po jego śmierci, ja pamiętam, jak musiałam sprzątać po moim kiedy nie panując nad swoją fizjologią raz po raz zasrywał całą ubikację. Mój też już nie żyje, ale podobnie jak twój ojciec, zachował umiejętność odżywania i wracania od czasu do czasu.

Ty masz brata, ja mam siostrę - żadna to jednak różnica, jeśli podobnie jak u was sytuacja w domu pozbawiła nas możliwości uczenia się komunikowania ze sobą, pokazywania sobie nawzajem troski. Tobie trudno było podać Yngvemu rękę na powitanie, unikałeś patrzenia mu w oczy. Ja rękę podam, w oczy spojrzę, ale nie umiem już swobodnie ot tak przytulić swojej siostry i powiedzieć jej, jak bardzo się cieszę, że ją widzę. Yngve, twój brat, przeczytał o tym w twojej książce, moja siostra pewnie przeczyta o tym tutaj.... A niech cię szlag!

Nie podoba mi się to depresja twojej żony. Nie zgadzam się na to, żeby budziła moją własną, tę z przeszłości. Nie chcę tam zaglądać, rozumiesz? Jak to możliwe, że nawet to odgadłeś, że nawet ona pojawiła się w twoim życiu, podobnie jak w moim? Fakt, że to nie ty na nią cierpisz, tylko twoja żona nie jest żadnym usprawiedliwieniem - te fragmenty dotknęły mnie z taką samą mocą, jak te dotyczące ciebie. Jak śmiałeś?!

A najgorsze w tym wszystkim jest to, że jestem do ciebie tak bardzo podobna. Twoje myśli były prawie moimi, na świat patrzysz niemal tak samo, jak ja go postrzegam, też miewam lęki, też łapię się na tym, że nie dostrzegam tego, co mam i nie doceniam szczęścia, jakie mnie spotyka. Podobnie jak ty unikam ludzi - tych, którzy nawet nie znając mnie, patrzą i z całą pewnością oceniają. Też unikam sytuacji, w których musiałabym zagadać do kogoś, być bardziej taką, jakiej się mnie oczekuje. Piszesz, że odpoczywasz będąc sam - ja też tak lubię. Ja też nieraz biłam się (i biję) z myślami, że jestem kiepską matką, że nie troszczę się o syna tak mocno, jak powinnam i że najchętniej zostawiłabym całe to rodzinne życie i zamieszkała sama. I podobnie jak ty nie robię tego, bo te myśli pojawiają się i znikają, tak bardzo zależne od mojego nastroju.
Niby nic nas nie łączy. Ty jesteś mężczyzną, ja jestem kobietą. Ty masz trójkę dzieci, ja mam jedno. Jesteś Norwegiem, ja jestem stąd. Gdybyśmy się spotkali, nie bylibyśmy w stanie nawet sobie porozmawiać - no, chyba, że po angielsku. Skąd więc to poczucie więzi? Jak to możliwe, że przeglądałam jakiś czas temu w internecie twoje zdjęcia i myślałam sobie "ach, więc to ty..."?

A wiesz, co w tym wszystkim jest najdziwniejsze i jednocześnie bardzo okrutne? To, że właśnie skończyłam, przeczytałam całość od początku do końca i będzie mi cholernie tej książki brakowało. A niech cię, Karl Ove Knåusgard!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz