sobota, 14 lipca 2018

łódziłam się

Od razu się nie polubiłyśmy. To znaczy, żeby być precyzyjną, ja jej nie polubiłam od pierwszego wyjścia z dworca. Stanęłam na placu nie widząc wyjścia z sytuacji. Zasięgnęłam rady mapy guglowej, ale ona próbowała wywieść mnie w jeszcze większe pole. Byłam zła. Szlag! Mam za sobą ponad cztery godziny jazdy pociągiem, dotarłam w końcu do tej Łodzi i nie mam pojęcia, jak się z tego dworca wydostać! Usiadłam na ławce, rozwinęłam mapę i zaczęłam szukać rozwiązania. Przecież nie mogę siedzieć na tym cholernym dworcu w nieskończoność! Dość powiedzieć, że  - po kilkakrotnym zawracaniu i zaczynaniu od nowa - w końcu dotarłam do hotelu. Zła i zniesmaczona.

Mówiłam sobie, że to minie. Teraz jesteś zmęczona - mówiłam sobie - ale jak odpoczniesz, to na wszystko spojrzysz inaczej.

Wyjazd do Łodzi była moją drugą podróżą w pojedynkę. Mam taką chęć, żeby w każde wakacje pojechać do jakiegoś miasta w Polsce i po prostu po nim połazić. Nie tak do końca bez celu, ale też bez napięcia i odwiedzania muzeów. W tamtym roku byłam z Lublinie i wróciłam stamtąd zachwycona. Do dzisiaj, kiedy myślę o tym mieście, robi mi się przyjemnie i tęskno. Tam też urósł mój apetyt na szukanie w miastach historii, ze szczególnie historii Żydów. To, co słyszałam i czytałam o Łodzi pozwoliło mi myśleć, że będzie świetnym miastem numer dwa na mojej liście.

No cóż...

Nie będę tutaj pisała o Piotrkowskiej, słynnej łódzkiej ulicy. W ogóle nie będę pisała o miejscach wartych i niewartych zobaczenia - to nie jest przewodnik po Łodzi. Napiszę jednak o moim odbiorze tego miasta - tak ku pamięci.

W Lublinie zachwyciło mnie to, że to miasto trwa sobie spokojnie, mieści w sobie to co dawne z tym, co nowe. Można powiedzieć, że w Łodzi jest podobnie - tam też stare, opuszczone kamienice czy fabryki stoją obok nowszych budynków. Nowe i stare obok siebie. W Lublinie jednak czułam, że ten proces dzieje w spokoju, harmonijnie, bez pośpiechu i z pełną zgodą na to, co nieuniknione. Łódź natomiast zrobiła na mnie wrażenie miasta, które wstydzi się tego, co stare, zapuszczone i w ruinie. W porównaniu z Lublinem (nic na to nie poradzę, porównuję te miasta, bo tak czuję) Łódź traktuje budynki z dawnych lat jak meneli, a nikt nie lubi meneli, prawda? Nigdzie, w żadnym innym mieście nie czułam smrodu szczochów tak często, jak tam (a poruszałam się w obrębie tak zwanego centrum). Łódź mydli ludziom oczy ulicą Piotrkowską, żeby nie widzieli, jak to wygląda na ulicy tuż obok.

Swoją drogą jest to ulica zdecydowanie przereklamowana - najzwyklejszy w świecie deptak.

Idąc hałaśliwymi ulicami mijałam sporo zamkniętych osiedli czy budynków odgrodzonych bramami - znowu to wrażenie, że to, co nowe nie chce mieć nic wspólnego z tym, co stare. Słynna Manufaktura - dawna fabryka - gigant zbudowana w XIX wieku przez Izraela Poznańskiego. Miejsce, w którym zrobiono wiele, żeby człowiek czuł się powiew luksusu, wchodząc tam. W moim odczuciu zrujnowano całkowicie klimat tego miejsca, robiąc z niego kolejny dom handlowy, jaki można zobaczyć w każdym chyba już mieście. Że ogromne? Monumentalne wręcz? Przez chwilę poczułam tam kroplę magii, kiedy spróbowałam wyobrazić sobie tą masę ludzi, która przychodziła tu codzienne, żeby pracować, kiedy uzmysłowiłam sobie, jaki musiał tu być hałas, te wielkie maszyny parowe używane we włókiennictwie. Tyle.

Historia, której szukałam? Niewiele tego. Chyba najbliżej tego, co się tam działo w przeszłości byłam na wielkim cmentarzu żydowskim, gdzie - oprócz macew, starych, poniszczonych, często już anonimowych - znajduje się ogromne pole gettowe. Mnóstwo tabliczek wetkniętych w miejsce pochówku ofiar łódzkiego getta. Te myśli, uświadomienie sobie po raz kolejny, jak wiele ludzi zostało zabitych podczas II wojny światowej tylko za to, kim byli. Smutne.

Łódź to taki osobnik, który próbuje perfumami, markowymi ciuchami i panem Tuwimem przykryć to, jaki jest naprawdę. Łódź jakby nie lubiła samej siebie, ale jednocześnie chciała, żeby lubili ją inni. Jeśli nawiązuje do swoich korzeni, swojej historii, to robi to w sposób nienaturalny, koniecznie nowoczesny, dizajnerski, na siłę jakby. Jest chaotyczna, "zasamochodowana", brudna, śmierdzi moczem. Zamiast zainwestować energię w swój prawdziwy stary rynek, zaczerpnąć ze swojej historii, Ona zostawia to miejsce zażenowana i tworzy nowy "rynek". który z rynkiem nie ma nic wspólnego, ale jest nowy i czysty.

Ja nie szukam w miastach czystości, regularności i kolorów - daleka jestem od tego. Szukam spokoju, harmonii, przeszłości, czegoś, co mnie zaskoczy, co znajdę przypadkiem łażąc bez celu. Lubię miejsca, które żyją, nawet w tych dzielnicach, które są stare - może nawet szczególnie w tych miejscach. Nie lubię muzeów, wielkich słów, gablotek - nie trafiają do mnie. Lubię iść ulicą i wyobrażać sobie, jak tu było parędziesiąt lat temu. W Łodzi tak się nie da, przynajmniej ja nie umiałam.

Do Lublina chcę wrócić, tęsknię za tym miejscem. Do Łodzi nie mam ochoty pojechać po raz drugi. Nie polubiłyśmy się od mojego wyjścia z dworca....


jedyne przypadkowe znalezisko 



pole gettowe





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz