sobota, 27 czerwca 2015

moje SiWi

Rzuciłam pracę. Legalnie, zgodnie z prawem, pod postacią pięknie napisanego wypowiedzenia. Pytają, czy aby nie postąpiłam zbyt pochopnie, czy dobrze to przemyślałam. Mhm, pomyślmy.
Czy była to decyzja pochopna? To zależy, co rozumiemy pod tym pojęciem i czy okres około 5-letni w pochopności jako takiej się mieści. Nie, moi drodzy, to nie była decyzja pochopna. Chodziłam z nią, schowaną w głowie i innych częściach ciała ta długo, że dokładnie wiosną tego roku zakwitła razem z przebiśniegami i w odróżnieniu od nich już pozostała. W pełni świadoma, ugruntowana i niezachwiana.
Czy dobrze to przemyślałam? To zależy, co rozumiemy pod tym pojęciem. Iloma myślami, analizami i lękami mierzymy dobre czegoś przemyślenie. Ja moją decyzję przemyślałam dogłębnie. Ulokowałam się nawet na łożu śmierci i zapytałam samą siebie, czy cieszę się z tego, że zostałam tu, gdzie jestem. Nie byłam. Żałowałam jak cholera, że przez całe życie pracowałam w miejscu, gdzie toksyczność pewnych osób wyssała ze mnie wszelką pasję, radość z dobrze zrobionej roboty i chęć wstawania co rano, żeby tam wrócić. Musiałam powiedzieć DOŚĆ, żeby ta umierająca staruszka mogła sobie samej powiedzieć zrobiłam to i nie żałuję.
Porzuciłam więc ciepłą posadkę, stałą płacę i - nie boję się tego powiedzieć, znając realia - nietykalność. Podziękowałam i wyszłam. Na powietrze. Głęboki wdech.................. i od razu lepiej. Szkoda, że dopiero po tylu latach. Dobrze, że nie później.

Teraz szukam pracy. Jakiejś innej, niż ta, którą uprawiałam przez ostatnie 10 lat. Chociaż trochę innej. Łatwo nie jest, nikt mnie z otwartymi ramionami nie przyjmuje, sprawdzają, pytają, a potem nie oddzwaniają. Nie powiem, że mnie to nie tyka, ale staram się patrzeć ciągle do przodu. Szukam, wysyłam, czekam na sygnały. W końcu gdzieś mnie przyjmą, nie może być inaczej - opcji nie ma. Zapytać by można, co ja takiego potrafię po dekadzie pracy w przedszkolu. Przemyślałam to sobie i trochę tego wyszło. Oto lista dziedzin i moich umiejętności.

Psychologia
To wtedy, kiedy musiałam wykazać się znajomością prawidłowości rozwojowych człowieka od urodzenia do dorosłości. Tak - jeśli ktoś myśli, że praca w przedszkolu obejmuje tylko dzieci, to grubo się myli. Praca z rodzicami dzieci - obszar wielki, trudny i, że tak powiem, na ugorze. To wtedy, kiedy musiałam umieć zastosować wiedzę z zakresu rozwiązywania konfliktów wśród dzieci, kiedy trzeba było kierować ich rozwojem emocjonalnym w pożądanym kierunku.
Pedagogika
Rzecz oczywista - wiedza z zakresu metod pracy z dzieckiem w określonym wieku jest po prostu niezbędna, żeby ruszyć z czymkolwiek. Wychowanie małego człowieka, który w ciągu tygodnia przebywa większość czasu z tobą jest nieco obciążające psychicznie, zwłaszcza, jeśli masz tych dzieci ponad dwadzieścia.
Wikipedia, czyli nauczyciel od wszystkiego
Musisz wiedzieć wszystko, albo prawie wszystko. Jak przygotować do nauki matematyki, czytania i pisania. Co je ślimak, jak nazywają się wszystkie kwiaty świata i gdzie raki zimują. Musisz wiele też umieć, że wspomnę tylko o śpiewaniu, rysowaniu, rzeźbieniu, odgrywaniu ról na scenie, dobrym poczuciu rytmu i umiejętności czytania ze zrozumieniem.
Medycyna
Wprawdzie na poziomie pielęgniarki i salowej, ale zawsze. Mierzenie temperatury, opatrywanie ran, rozpoznawania wstrząsów mózgu, tamowanie krwotoków z różnych części ciała - to pielęgniarka. Podtrzymywanie głowy dziecka nad sedesem podczas wymiotów, przebieranie po się posikaniu, podcieranie tyłka, karmienie - to jakby salowa. I tutaj wyrazy szacunku i podziękowania dla osoby pracującej na stanowisku tak zwanej pomocy nauczyciela - wykonuje kawał z tej "brudnej" roboty.
Księgowość
Podliczanie godzin, dni, miesięcy obecności i nieobecności. Wyliczanie średniej, znajdywanie braków, szukanie dziur w całym. Zbieranie składek, wydawanie składek, się z wydatków rozliczanie. Pyk, pyk, pyk na kalkulatorze - przy małym stoliku na krzesełku dla dziecka.
Bajkopisanie
Protokoły, sprawozdania, analizy, ewaluacje, ankiety, arkusze, zdania niedokończone, obserwacje, diagnozy, wnioski, testy, sprawdziany. Co pół roku, co miesiąc, a najlepiej jakby codziennie i regularnie. Zawsze z podpisem, bo inaczej nieważne. Skreślamy na czerwono, parafka, data i powód skreślenia - wszystko na skrawku pustego miejsca nad pomyłką. Godziny od do, dlaczego właśnie wtedy i dlaczego znowu źle. Wszystko jednym kolorem długopisu, ładnie,  k a l i g r a f i c z n i e. Z odpowiednim odstępem, w linijce, w której trzeba i pamiętać o odpowiedniej liczbie niezrozumiałych, profesjonalnie brzmiących słów. I absolutnie nie przy dzieciach, nauczyciel pracuje 40 godzin tygodniowo, prawo stanowi wyraźnie.


Oprócz powyższych umiem jeszcze więcej, na pewno gdzieś do czegoś się przydam.


P.S. Nawet przez minutę nie żałowałam i nie żałuję swojej decyzji :)


poniedziałek, 1 czerwca 2015

trochę na okoliczność Dnia Dziecka, a trochę nie...

osoby przywołane poniżej są osobami fikcyjnymi, choć ewentualna zbieżność z osobami, zdarzeniami czy sytuacjami rzeczywistymi wcale nie musi być przypadkowa...


Jak wspominam swoje dzieciństwo
artykuł z dnia 1 czerwca 2015 roku

Rodzice
Rodzic to był ktoś, z kim trzeba było się liczyć. Do mamy mówiło się mamo, a do taty - tato. W życiu by mi do głowy nie przyszło, żeby mówić do nich po imieniu. Zresztą, nie czułam takiej potrzeby - mama i tata to były osoby, na które można było zawsze liczyć, ale z którymi liczyć się było trzeba również. To się nazywa szacunek. Jak tata powiedział, to to było święte, jak mama postanowiła, to tak musiało być. Nie że nie było odwrotu czy buntowania się - jednak mnie jako dziecku nie przychodziło w ogóle do głowy, że to, co mówi tata czy mama, jest nieważne i że można sobie udać, że się tego nie słyszy.
Jako dziecko czułam się bezpiecznie. Rodzice to była taka, jakby to powiedzieć, ostoja. Oni wiedzieli najlepiej, co mi wolno, a czego nie. Jak był czas, to się ze mną bawili, ale jak czasu nie było, to nie było i już. Dziecko musiało sobie samo znaleźć zajęcie. Zresztą, z tym akurat to nie było żadnego problemu....

Zabawa
Bawiłam się głównie na dworze. Wychowywałam się w bloku, nie miałam swojego ogrodu i jestem losowi bardzo za to wdzięczna. Zabawy przed i za blokiem z dziećmi z innych mieszkań wspominam z wielkim wzruszeniem. Nie było z nami dorosłych, mama widziała nas przez okno, jeśli miała potrzebę kontroli, a jak nie widziała, to krzyczała imię swojego dziecka i ono meldowało się pod oknem. Wystarczyło. W co się bawiliśmy? Pierwsza moja myśl - trzepak. Trzepak był jak góra, którą każda z nas chciała zdobyć. Zaczynało się od najprostszego fikołka - tak zwanego kurczaka z rożna. Potem dochodziły bardziej skomplikowane ewolucje, przewijanie się do przodu, do tyłu, zwisy, łączenie jednych z drugimi. Na trzepaku się gadało, siedząc na barierkach. Co innego? No bieganie z różnego rodzaju fabułą - raz się biegało na wojnie, innym razem się biegło do kryjówki w zabawie w "chowanego", innym razem się biegło w ucieczce lub wyścigu. Lubiłam też bawić się na kocu. Brałyśmy lalki, ubranka dla nich, rozkładałyśmy koc i mogłyśmy tak godzinami.
Jeśli chodzi o zabawę w domu, to pamiętam pudło z zabawkami, w którym zawsze, ale to zawsze można było znaleźć coś niespodziewanego. Pudło było wielkie, głębokie, wiecznie był w nim bałagan. Do dziś pamiętam ten hałas, jaki robiły zabawki, kiedy się czegoś w tym pudle szukało. Pudło było pomarańczowe.

Media
Telewizor musiał się nagrzać. Dlatego trzeba było go włączyć kilkanaście minut przed programem, żeby zdążyć na początek. Co oglądałam? Na pewno dobranocki. Pamiętam też, że popołudniu, jakoś tak chyba około 15 godziny były teatrzyki kukiełkowe dla dzieci. Po teatrzyku telewizor się wyłączało i wracało się do swoich zajęć.
Uwielbiałam też słuchać płyt winylowych (innych wtedy nie było) - na przykład Urszuli czy Anny Jantar - i wyobrażać sobie, że jestem piosenkarką.

Coś słodkiego
Jeśli chciałam coś słodkiego, to za każdym razem musiałam się pytać, czy mogę. Pamiętam kolorowe lizaki, okrągłe, z kwiatkiem. Obgryzałam najpierw brzeg lizaka, a potem bardzo powoli lizałam resztę. Powoli, żeby na długo zostało. Nie lubiłam, kiedy robił się cieniutki, ostry na krawędziach - to znaczyło, że zaraz się skończy. Tak samo było z lodami. Nie pamiętam, jak się nazywały takie śmietankowe, wielkości połowy kostki masła. Dostawałam go w pucharku i jadłam bardzo wolno. Słodyczy nie dostawałam kilka razy dziennie, często to była jednorazowa w ciągu dnia taka przyjemność - czasami odkładałam sobie część lizaka na później, owijając go w papierek.



Jak wspominam swoje dzieciństwo
artykuł z dnia 1 czerwca 2035 roku

Rodzice
Rodzice byli cali dla mnie. Bawili się ze mną, chodzili ze mną na czworakach, kucali w piaskownicy i pokazywali, jak się robi babki. Byli moimi kumplami. Nie mówiłem do nich po imieniu, ale z dzisiejszej perspektywy mogę śmiało powiedzieć, że nie mieliby nic przeciwko temu. W ogóle nie zrobiliby niczego, co według nich mogłoby mnie unieszczęśliwić. W ich mniemaniu. To ja decydowałem, kiedy chcę iść spać, to ode mnie zależało, czy pójdziemy do sklepu teraz czy później. Bo jak leciała w telewizji moja ulubiona bajka, to czekali, aż się skończy. Miałem wrażenie, że mogę z nimi robić, co tylko chcę. A jak coś mi się nie podobało, to wystarczyło, że krzyknąłem, rozpłakałem się czy po prostu powiedziałem NIE. I już robili to, co chciałem. Czy to dobrze? Bo ja wiem.... Oni pewnie chcieli dobrze... Często robili wykłady, co i jak czuję. Albo tłumaczyli się, czemu robią mi tak, a nie inaczej. Tych ich przemów nie lubiłem najbardziej.

Zabawa
Zabawę urządzali rodzice. Mieli jakieś takie parcie, żebym zawsze dobrze się bawił. Zawozili mnie na różne place zabaw, do parków rozrywki przeróżnej maści i konfiguracji. Wozili mnie na basen, na dżudo, aikido. Jak mi się nudziło, to bledli z przestrachu i szukali czegoś nowego. Fajnie, nie? Zabawa przed blokiem była nudna, bo zawsze ktoś z dorosłych siedział na ławce i patrzył co robisz. Wchodzisz za wysoko? Zejdź. Kopiesz za głęboko? Wyjdź. Jesteś za brudny? Źle. Biegasz za szybko? Też źle. To już wolałem, kiedy zaprowadzali mnie do jakiegoś małpiego gaju, pili sobie kawkę, a ja mogłem się zaszyć w kulkach i trochę porobić, co mi się podoba.
W domu miałem pełno zabawek. Mama albo tata siedzieli ze mną na dywanie i układali klocki ze mną. Sam nie lubiłem, bo wydawało mi się, że nie umiem. Te instrukcje były takie skomplikowane.

Media
To jakiś żart? Wiadomo, że w naszych czasach wszelkie media to był standard. Odkąd pamiętam w domu był komputer, na którym grałem w różne gry. Później dość szybko dostałem mojego pierwszego smartfona, na którym też było sporo gierek. Komp był dobry na nudę. Jak rodzicom się bawić nie chciało albo byli czymś zajęci, to komputer był jak znalazł. Taak, niby były jakieś obostrzenia, jakieś limity czasu i tak dalej, ale jakoś nie pamiętam, żebym odczuł to szczególnie mocno jako ograniczenie. Telewizor? Wiadomo - duży, płaski, bajki 24 h.

Coś słodkiego
Moi rodzice mieli hopla na punkcie zdrowego odżywiania. Zdrowe śniadania, obiady i kolacje. Zdrowe drugie śniadanie i zdrowy podwieczorek. Zdrowe słodycze. Bleee. Nienawidziłem tych zdrowych słodyczy. Ciastka pełne zbóż oczywiście, bez cukru rzecz jasna. Wszystko bez tłuszczu, bez cukru, bez mleka i kakao. Koszmar. Dlatego uwielbiałem, kiedy w przedszkolu, a potem w szkole ktoś miał urodziny albo imieniny. Przynosił wtedy cukierki dla wszystkich. Ale była wyżera! Uwielbiałem krówki, czekoladki, żelki. Do dzisiaj mam obsesję - zawsze muszę mieć w domu jakąś niezdrową słodycz. Uważam, że nasi rodzice przesadzali z tym zdrowiem na każdym kroku.