sobota, 25 lutego 2017

pozytywnie od A do Z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.




E

emu
Te buty były obiektem moich marzeń od kilku dobrych lat. Za każdym razem, kiedy przychodziły mrozy i kiedy stałam na dworze tupiąc nogami, żeby je rozgrzać, moje myśli ślizgały się po wszechobecnym lodzie ku butom bezwzględnie podobno ciepłym. Każdej zimy odbywałam te same podróże po sklepach internetowych, oglądając emu w różnych wydaniach i klnąc na swój portfel, że taki chudy. Co roku przechodziłam przez ten rytuał samognębienia się widokiem tych butów na stopach innych ludzi - patrzyłam, aż zazdrość zaczynała boleć. Chciałam mieć te buty, oryginalne, a nie jakieś podróby z CCC. Chciałam mieć w swoim życiu buty, w których będzie mi ciepło.
I oto nadszedł, a.d. 2017, kiedy to w w styczniu owego roku wybrałam włóż do koszyka, potem konsekwentnie zapłaciłam i buty otrzymałam. W pudełku godnym biżuterii były ONE, moje pierwsze emu. Od tej chwili jesteśmy nierozłączni - ja i one. Jest mi w nich ciepło, czuję się w nich dobrze, pasują niemal do wszystkiego. Ani przez chwilę nie żałowałam tych niespełna 400 PLN, które na nie wydałam. Są to, póki co, najdroższe buty, jakie kiedykolwiek miałam w moim życiu - dosłownie i w przenośni ;)



elegancko
Elegancja i ja. Ja i elegancja. Ten układ się nie sprawdza. Czasami, kiedy już naprawdę trzeba, ze łzami w oczach próbuję znaleźć w mojej szafie coś, co by za eleganckie mogło uchodzić. Najtrudniej jest z butami - przez męki fizyczne i psychiczne przechodzę, żeby jakoś to, co mam skomponować w elegancki zestaw. Ubrana tak, sama siebie nie poznaję, śmiać mi się chce z tej w lustrze, co tak się przebrała jak na maskaradę. Po spotkaniu, wydarzeniu czy co tam mnie zmusiło do tego, żeby tak siebie spętać - no więc, jak już się to skończy, to zrzucam z siebie to jarzmo najszybciej, jak się da, łapiąc głęboki oddech w tiszircie i dżinsach (od sukienek też nie stroniąc) :).


elektrownia
Mój dziadek Józef pracował w elektroni w Pątnowie. Ta wielka budowla z trzema kominami (mhm - trzema czy czterema.... jejku, nie jestem pewna...) wiąże się z fajnymi wspomnieniami. BO po pierwsze jechało się tam pociągiem. Pamiętacie, jak fajnie było jechać gdzieś pociągiem? Nieważne, że to kilka zaledwie przystanków, nie wiem, ile się tam jechało - 15 minut, pół godziny? Dla mnie za każdym razem była to frajda. Pociąg stawał tuż przy elektrowni, gdzie było słychać głośne buczenie tych wszystkich przewodów. PO DRUGIE w pomieszczeniu, gdzie pracował dziadek były super telefony. Właściwie były to dwie wielkie oldskulowe słuchawki, które leżały w zagłębieniach wielkiego biurka. Jedna była jasna, druga czarna. Pamiętam, że ta czarna była fajniejsza :). Mimo, że w tym pomieszczeniu (nie wiem, jak się fachowo nazywa) było wiele fajnych przycisków, całe ściany przycisków, to dla mnie (i dla mojej siostry) największą frajdą były te dwie słuchawy (przy czym ta czarna była fajniejsza). I PO TRZECIE dziadek miał tam klatkę z królikami. Serio - na terenie elektrowni, na dworze, były klatki, a w nich króliki. W tamtych czasach, kiedy obierane były w domu ziemniaki czy jabłka, skórki były odkładane dla królików właśnie. Nie pamiętam, żebym się z nimi jakoś szczególnie przyjaźniła, nie nazywałam ich specjalnymi imionami (chyba zawsze ciągnęło mnie głównie do słuchawek, szczególnie do czarnej), ale króliki były tak oczywiste jak to, że dziadek pracuje w elektrowni.
Nie jeździłyśmy tam często - wiadomo, że to nie miejsce do spotkań rodzinnych - ale kiedy już jechaliśmy, to zawsze było fajnie.



Erykah
Jej muzyka kojarzy mi się z przyjemnymi czasami. Czasami, kiedy mogłam zamknąć się w swoim pokoju, podgłosić muzykę tak, jak chciałam, siedzieć sobie na mojej leżance, zamknąć oczy i śpiewać razem z nią. Lubicie tak? Ja lubię chyba nadal, ale nie mam okazji sprawdzić, niestety.... Na jej piosenkach uczyłam się angielskiego, bo na wkładce do płyty były napisane słowa piosenek. Fajnie delikatnie bujała, potrafiła też przycisnąć. Poza tym sama Erykah podobała mi się jako kobieta. W wielkim turbanie wyglądała zjawiskowo - chciałam wyglądać tak, jak ona.
Ja w ogóle mam słabość do czarnoskórych kobiet, ich twarze, włosy - dla mnie są po prostu piękne.
Przy muzyce Eryki tliły się początki, jak się później okazało, mojego małżeństwa :). To jej słuchałam, gryząc paznokcie i ciastka ze zdenerwowania "jejku, ja nie wiem, czy chcę, ale jak to? no przecież jesteśmy tylko znajomymi", kiedy okazało się, że Myster wyobraża sobie nas jako parę. Potem słuchaliśmy jej już razem...
Oj, robi się za słodko i za romantycznie - kończę to hasło.




c.d.n....

niedziela, 19 lutego 2017

pozytywnie od A do Z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.


Idę więc dalej, choć okazuje się, że im dalej w litery, tym trudniej....


D

detektyw
Chyba tylko  moja siostra się domyśla, dlaczego to hasło pojawiło się w moim alfabecie ;). Hmmm, Aga, jak to wyjaśnić? Bo wiecie, pewne rzeczy są zrozumiałe tylko w pewnym ściśle określonym kontekście. Kiedy się później o nich opowiada, wydają się innym co najmniej bez sensu. To jest właśnie taka sprawa.
OTÓŻ.
Dawno, dawno temu, w małej mieścinie, nazwijmy ją Konin, mieszkała rodzina. Ot, zwykli ludzie, przeciętnie żyjący, w oczy się nierzucający. Były tam dwie siostry - jedna o tok starsza od drugiej. W pewnym okresie swojego życia ta starsza miała w sobie silne przekonanie, że jest w stanie znaleźć wszystko, co komuś zginie. Swoją działalność ograniczała jedynie do domostwa - nie dawała za wygraną, póki nie znalazła zguby. Tak to przez jakiś czas istniała - w tej małej mieścinie, na tej niewielkiej uliczce dwa bloki jedynie obejmującej - swoista agencja detektywistyczna. Utrzymywała się przez jakiś czas jedynie dzięki ambicji głównego i jedynego detektywa.
Dziwne? Bez sensu? Że co?.... No cóż, tak było ;)


dekoracje
To i następne hasło będzie związane z moją pracą. A ponieważ zaczęłam od dekoracji, winna jestem wam małe wyjaśnienie. Otóż, nie wiadomo dlaczego, nasza oświata dekoracją stoi, głównie w skali poszczególnych placówek (chociaż, jakby tak się głębiej zastanowić....). Nie ma to tamto - dekoracja musi być. Zima przyszła? Na gazetce muszą być bałwany (sami jesteście bałwany, myślę sobie). Wiosna zimę zastąpiła? Zastąpmy papierowe bałwany papierowymi kwiatkami. I tak przez cały okrągły rok - przez 4 pory roku, święta, baliki, dni uroczyste, państwowe i kościelne. Idzie na to pełno papieru kolorowego, krepy, kleju, cięcia, gięcia, kalkowania, przypinania i wieszania.
No a mnie szlag trafia. Nie lubię wystawek przez nauczycieli robionych. Nie znoszę "ma być, bo zawsze było". Nie rozumiem tego marnotrastwa materiałów i czasu. Nie wiem, czemu to służy, choć tyle lat już w tym robię.


dzwonek
Towarzyszy mojej pracy dopiero od niespełna dwóch lat. Wcześniej, kiedy pracowałam w przedszkolu, dzwonków nie było - wiadomo. Teraz, akurat w szkole, w której ja pracuję, dzwonek wyznacza mi pewne granice, ogłasza przerwę bądź przerwy koniec. W sumie w niczym nie przeszkadza.



"Dirty Dancing"
Och, Patricku, kochałam cię na zabój. Tak cudownie, delikatnie, cierpliwie uczyłeś Baby tańczyć. Do wody ją wziąłeś, kiedy już była zmęczona. I tym palcem wskazującym tak ją romantycznie przywoływałeś.... I wróciłeś! Wiedziałam, że wrócisz, że się burżujom nie poddasz! Byłeś cudowny! Taki umięśniony. Taki biodrami uwodzicielsko poruszający... Och, każdego wieczoru, kiedy wyciszały się szumy dnia, marzyłam o tobie, że tańczę z tobą, że bierzesz mnie w ramiona...
Ech, niezapomniane czasy kaset video, kiepskich kopii, oglądanie filmów u koleżanki mamy, bo tylko ona miała wtedy odtwarzacz... i Patrick :)



druty
Umiem tylko szalik i wszystko, co za formę wyjściową może mieć szalik właśnie. Ale to nie szkodzi. Robienie na drutach bardzo mnie relaksuje. Ostatnio zrobiłam pochewkę na swój telefon i na tableta Juniora. Tak jak mówiłam - wszystko, co wymaga zrobienia szalika ;)



dredy
Zawsze chciałam mieć dredy. Podobają mi się złapane w grubą kitę, mają w sobie to 'coś'. Kasia Borek miała dredy, grube, wypasione (pozdrawiam serdecznie ;)). Ja nigdy się nie odważyłam. Kiedyś tam przez jakiś czas nie czesałam włosów (kiedy jeszcze długie były), bo słyszałam, że tak właśnie proces powstawania dredów wygląda. Nie pamiętam, jak długo wytrzymałam, faktem jest, że do dredów nie doszłam. Trudno.


depilacja
Serio - pamiętam czasy, kiedy kobiety nie goliły nóg i włosów pod pachami! Pamiętam nogi w cienkich rajstopach, pod którymi leżały przyciśnięte do nogi włosy! Śmiesznie. Pamiętam moje pierwsze nóg golenie. To było w liceum, nie pamiętam, w której klasie. Kupiłam sobie taką wypasioną, reklamowaną w telewizorze maszynkę - była zielono-biała, miała załączone jedno dodatkowe ostrze. Na wymianę, jak się to pierwsze zapcha :). Goliłam nogi tylko do kolan, żeby zaoszczędzić to pierwsze ostrze na jak najdłużej :).
Oprócz maszynek używałam też plastrów z woskiem, na zimno. Najtrudniej jest przekonać samą siebie, żeby chwycić i pociągnąć. Potem już jakoś idzie. Sposób może i efektowny, ale zdecydowanie mało efektywny. Plastry szybko schodzą, ciągle trzeba nowe kupować... Pamiętam, jak raz poprosiłam Mystera, żeby mi pod pachami włosy plastrem wydepilował.... OŻESZ TY KU...WA MAĆ!!! Ból nie do opisania, a włosów wyrwało się może z pięć. Nigdy więcej!
Teraz używam podarowanego mi przez męża jakieś lata temu depilatora. Uwielbiam to uczucie wyrywanych włosków. Jeden, drugi, dziesiąty - pyk, pyk, pyk :).  Ja chyba jestem jakaś dziwna...



c.d.n....


sobota, 18 lutego 2017

przepraszam, mam pytanie...



Dlaczego ludzie uważają uważają pewne rzeczy za oczywiste? Skąd u nich ta pewność?

Dlaczego mężczyzna powinien być wyższy od kobiety?

Czy kobieta nie może być wyższa od mężczyzny? Dlaczego?

Dlaczego w świecie ludzi jedni oceniają drugich?

Skąd wiadomo, jaką miarą należy oceniać?

Dlaczego dajemy sobie prawo do krytykowania innych ludzi?

Dlaczego jeden rodzaj muzyki jest oceniany jako lepszy od drugiego?

Dlaczego kobieta, która się maluje jest uważana za pustą, myślącą tylko o swoim wyglądzie?

Skąd wiadomo, że kobieta bez makijażu czuje się piękna taka, jaka jest?

Kto powiedział, że kobieta nieumalowana zaniedbuje siebie?

Dlaczego ludzie lubiący imprezy są uważani za fajniejszych od tych, którzy ich nie lubią?

Skąd u niektórych ludzi poczucie wyższości nad innymi? Czym różnią się od tych "niżej"?

Dlaczego posiadanie pieniędzy jest uważane za złe lub wstydliwe?

Jak to możliwe, że ludzie wierzą w reklamy?

Dlaczego jedni ludzie próbują wpływać na życie innych? Zmieniać ich postępowanie, myślenie, sposób wyrażania się?

Dlaczego kobieta z krótkimi włosami i tatuażem staje się obiektem, który można pokazać, skomentować, ocenić?

Dlaczego osoby szczupłe uznawane są za atrakcyjne?

Co komu przeszkadzają osoby o większej masie ciała?

Dlaczego ludzie komentują sylwetki, ubrania, torebki, telefony, samochody innych osób?

Dlaczego mam żyć tak, żeby się tobie podobać?
Dlaczego miałbyś żyć tak, żeby podobać się mnie?

Skąd u ludzi ta potrzeba oceniania, porównywania jednych z drugimi, zdobywania lepszych ocen?

Dlaczego nie wystarcza nam to, że podobamy się sami sobie?

Dlaczego poczucie, że jest się w porządku, nam nie wystarcza? 
Dlaczego chcemy, żeby koniecznie zobaczyli to inni i pochwalili?

Co człowiekowi przyjdzie z tego, że będzie miał w teczce świadectwa z czerwonym paskiem? Na jak długo wystarczy mu tej dumy i poczucia bycia najlepszym?

Dlaczego tak truno jest zrozumieć, że każdy może żyć z innym celem w sobie? Innym od naszego?

Dlaczego szkoła uczy dzieci myślenia "zobacz, jaki jestem dobry"? Dlaczego nie wystarczy "jestem dobry" bez "zobacz"?


Skąd w głowie tyle 'muszę', 'powinnam', 'tak trzeba'? Skąd wiadomo, jak trzeba? A jeśli nie trzeba?


Skąd we mnie obawa, że ocenisz mnie na podstawie pytań, które stawiam?


piątek, 17 lutego 2017

pozytywnie od A do Z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.


Idę więc dalej, choć okazuje się, że im dalej w litery, tym trudniej....

c

cisza
To się zmienia u mnie z wiekiem. Dawniej nie pasowało mi wcale siedzenie w domu w ciszy - coś zawsze musiało grać. Podobnie nudziła mnie onegdaj jazda firmowym samochodem mojego jeszcze-nie-męża, w którym to aucie marki Pomińmy Milczeniem nie było radia. Tak cicho jakoś i mało przyjemnie. Ratowaliśmy się jak mogliśmy - trzymałam na kolanach laptopa (to było jeszcze w czasach, kiedy nie miałam prawa jazdy, a więc zanim przejęłam naszą rodzinną kierownicę na dobre), zapuszczałam muzę i z modlitwą o dużo siły dla baterii jechaliśmy w Polskę.
Teraz BYWA inaczej. Są dni, kiedy wychodzę z pracy i czuję, że jeśli ktoś powie do mnie jeszcze choć jedno słowo, to przyrzekam, że zabiję. Takie dni, kiedy rozmowa osób postronnych gdzieś obok powoduje, że chcę zatkać uszy. Niech już nikt do mnie nic nie mówi, niech już w ogóle nikt do nikogo nie mówi ani słowa, niech się wszyscy przymkną! Zamykam się wtedy w samochodzie, ruszam do domu i nic. Nie włączam. Nie podgłaszam. Jadę sobie tak bez dźwięku żadnego dodatkowego.
Podobnie bywa w domu - mam takie momenty, kiedy siadam w fotelu, siedzę w nim bez sensu i bez ruchu i, jak śpiewała Kasia Nosowska - lubię ten czas, przysłowiowe sam na sam.
Tak.... To zdecydowanie przyszło z wiekiem.


ciepło
Rozumiecie - coś zupełnie innego od zimna. Bardzo bardzo daleko od zimna. Jak najdalej od mrozu, zacinania, wiania, padania, zamieci, temperatur poniżej.... no, niech będzie 15 st.C. Nie, nie, nie - bardzo dziękuję. Wybieram ciepło.


cebula
Jest tutaj tylko dlatego, że kiedyś (w moich latach dziecięcych) jedna ciocia (nawet nie jestem pewna, czy to krewna, bo tam mama była inna, choć ojciec w sumie ten sam...) mówiła mi, że mam oczy wielkie jak cebula właśnie. Owszem, dodawała przy tym, że są też niebieskie jak niebo, ale ta wstrętna cebula psuła cały efekt ewentualnego komplementu.


cerowanie
Cerowała wam kiedyś babcia albo mama skarpetki czy rajtuzy? ;D Kiedyś nie było tak łatwo o towary wszelakie, człowiek dbał o to co miał, ratował, reperował, mała dziurka czy też nomen omen wielka cebula nie były żadną przeszkodą. Brało się nitkę, igłę i się dziurę cerowało. Faaajnie było... :)



c.d.n....


niedziela, 12 lutego 2017

pozytywnie od A do Z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.



A

aktorstwo
Wiem to na pewno, choć nie wiem, jak i dlaczego, ale w głębi duszy jestem artystką. Czuję to, że stworzono mnie po to, żebym stała na scenie i zagadką wielką pozostanie już dla mnie, dlaczego to przeznaczenie się nie spełniło. Uwielbiam grać. Mogę być kim zechcę lub wy zechcecie, naprawdę. I nie chodzi mi o takie granie ról w życiu codziennym - tutaj akurat jestem raczej średniej klasy i słabo opłacaną aktorką, Mówię o scenie, o tych momentach, kiedy mogłam udawać jakąś postać. Zdarzyło mi się to parę razy w życiu - w liceum, kiedy z dziewczynami tworzyłyśmy naprawdę dobre przedstawienia (pozdrawiam was wszystkie!), w pracy z dzieciakami, kiedy udawałam tego czy owego, żeby wprowadzić jakiś temat (na baliku karnawałowym byłam tak przekonującą wiedźmą, że jeden z chłopców rozpłakał się ze strachu ;)). Uwielbiam czytać dzieciom na głos, bo wtedy też mogę trochę poudawać. Być może ktoś pomyśli, że jest to najbardziej żałosne granie na świecie, bez publiczności, która doceni, bez poklasku, oklasków, róż rzucanych na scenę przez wiernych fanów. Pewnie trochę tak... Tylko, że ja to UWIELBIAM. Kiedy mogę udawać, czuję dreszczyk podniecenia, emocje powodują, że chce mi się bardziej i bardziej. Nie ma we mnie grama wstydu czy tremy, nie interesuje mnie, jak wtedy wyglądam, jakie robię miny czy jak poruszam ciałem - jestem wtedy i tylko wtedy całkowicie w roli, a jednocześnie właśnie wtedy czuję się wolność bycia sobą. Taki mój mały paradoks.
Wiedzcie zatem, że mijając mnie gdzieś na ulicy czy spotykając w różnych okolicznościach macie niewątpliwą przyjemność obcowania z gwiazdą scen małych i jeszcze mniejszych ;)


alergie
Wszelkie alergie, jakie były dostępne w naszej rodzinie zabrała moja siostra - ja nie posiadam żadnej :)


alt
Kiedyś śpiewałam w chórze - to niesamowite móc obcować z ludźmi, którzy patrząc w nuty potrafią zanucić melodię tam zapisaną. W chórze niby człowiek jest tylko trybikiem w większej machinie, a jednak - rzecz oczywista i aż żal, że o tym piszę - jest niezbędny. Każdy jeden, głosy wysokie i niskie, męskie i kobiece. Ja śpiewałam altem - tym kobiecym niskim. Słyszałeś kiedyś siebie, jak wpasowujesz się w dźwięk całości, jak twój głos współgra z głosami tylu ludzi, jak niby twój głos ginie, ale jednak słyszysz go wyraźnie? Ja generalnie mam słabość do zespołów, zachwyca mnie zawsze, jak kilka głosów, instrumentów, ciał w tańcu potrafi stworzyć jedno. Dla mnie to jest cud, po prostu. Mój alt brał swego czasu udział w takim cudzie właśnie :).


automat
Pamiętam, jakby to było dziś. Warszawa (marka samochodu - wyjaśnienie dla młodszych czytających) dziadków podjechała pod nasz blok z zapakowaną pralką automatyczną. Miała od dzisiaj zastąpić miejsce Frani (pralka - j.w.) w naszej łazience. Kiedyś już chyba gdzieś o tym pisałam - kiedy ruszyło pierwsze pranie w tej sprytnej maszynie, siedziałam na podłodze w łazience i jak urzeczona gapiłam się w to okrągłe okienko, gdzie pojawiały się i znikały kolory piorącyc się ubrań. Nie wiem, co w sobie miał ten ruch kołowy, ale jego połączenie z szumem silinka i wody sprawiło, że mogłabym tak siedzieć i gapić się i gapić....



B

Białas
Takie nazwisko nosiłam do momentu, kiedy postanowiłam je zmienić po ślubie. Trochę żałuję, że go sobie nie zostawiłam, dodając po myślniku nazwisko Mystera. Czuję do tego nazwiska jakiś rodzaj przywiązania, jakaś nostalgiczna się robię, kiedy przypomnę sobie, że tak się nazywałam. Może to trochę dziwne, moje dzieciństwo nie było usłane różami - powinnam chyba raczej chcieć odrzucić wszystko, co wiąże się z czasem, kiedy nazywałam się Białas.
Tylko, że to nie tak. Razem z tym nazwiskiem przypominają mi się raczej fajne rzeczy. Poczucie humoru rodziny Białasów - do dzisiaj wiele powiedzonek z tamtych czasów pojawia się w moich rozmowach z siostrą (ba! z dumą przekazuję je Juniorowi, choć czasem muszę trochę tłumaczyć, co mam na myśli ;)). Muzykalność członków tej familii - każdy albo na czymś grał, albo przynajmniej dobrze tańczył. Kiedy spotykaliśmy się na rodzinnych imprezach w M3 dziadków (jejku, kiedy to było????!!!), w ruch zawsze szedł akordeon, tamburyno, dens z kuzynostwem - no mucha nie siada ;). Babcia często mówiła, że ona jest "biała sowa" i dopiero po paru latach zrozumiałam ów żart słownikowy :D. Nie da się ukryć - jestem Białas z krwi i kości, raczej nigdy nie poczuję się Racinowska tak bardzo, jak czuję się Białas.
P.S. Wszelkie skojarzenia rasowe z nazwiskiem proszę sobie darować - mnie nigdy nie kojarzyło się z podziałem na bałych i czarnych i chciałabym, żeby tak zostało :)


beza
Był czas, kiedy bazy były dla mnie najwspanialszą ucztą, jaką może mieć moje podniebienie. Pamiętasz, Joanno, jak kupiłyśmy sobie kiedyś tort bezowy (a właściwie bezowe krążki do zrobienia takiego torta służące) i zjadłyśmy wszystko same za jednym posiedzeniem? ;). I nic nie poszło nam w biodra, nic a nic. Ech, to były czasy....


bloki mieszkalne
W bloku mieszkałam zawsze i mieszkam do dnia dzisiejszego. Zmieniało się tylko miasto, adres, piętro, metraż no i współlokatorzy. Nigdy nie mieszkałam w domu jednorodzinnym, nie miałam ogrodu, tarasu, własnej furtki. I w sumie nigdy jakoś specjalnie mi się taki dom nie marzył. I tyle :)


c.d.n....



piątek, 10 lutego 2017

pod włos

Ach, to znowu ty! Zapraszam, zapraszam - czuj się jak u siebie, nie krępuj się. W końcu - co tu dużo mówić - jesteś u siebie, choć jednocześnie u mnie jesteś. Pan Brzuch ostatnio aktywny jakiś, pobudzony, wziął się z panem Strachem pod rękę i  z codzienną wizytą do mnie przychodzi. Zapraszam, zapraszam - czym chata bogata, tym rada! Co tam słychać? Jakież to wieści złe mi przynosisz, że w spokoju nie umiesz pozostać? A może nie są wcale złe? Może są tak ekscytujące, tak pobudzające i niecierpiące zwłoki, że nie możesz z podniecenia w spokoju z nimi czekać? Zamieniam się w słuch. Nie, nie musisz się spieszyć - mamy dla siebie dużo czasu. O ile mi wiadomo, zostaniesz ze mną po kres moich dni, a to, jak mniemam, jeszcze trochę potrwa.
Nie wiem, jak pan Strach - szczerze ci szeptem i w tajemnicy powiem, że tego jegomościa wolałabym się pozbyć nieco wcześniej, nie uśmiecha mi się zabierać go na wieczny mój spoczynek... Nie, nie - nie czuj się skrępowany - jak już z tobą przyszedł, to niech zostanie, znajdzie się tymczasowo jakieś miejsce dla niego, jest to jest. Jak mam do niego mówić? Panie Strachu? Samo Strachu, bez "panie"? Bo do ciebie to już nie krępuję się mówić po imieniu - jesteś moim Brzuchem od niemal 40 lat - tak długie bycie razem daje nam prawo mówić do siebie bez sztucznych uprzejmości. Ale z nim? Niby widzę i czuję go nie po raz pierwszy, niby wy dwoje to już prawie jak jedno dla siebie, ale jednak zawsze to rzecz nabyta, przyszedł to może i pójdzie sobie - nie chciałabym, żeby myślał, że się do niego przywiązałam. Wolałabym, żeby czuł się wolny, jeśli zechce odejść...

Mówisz, żeby po imieniu? No cóż, niech będzie - zawsze to krócej i zdecydowanie prościej...

No, to co tam u was, chłopaki, z czym do mnie przychodzicie? Pogadajmy otwarcie, bo nie uśmiecha mi się znosić waszych podchodów przez kolejny dzień. Macie na coś ochotę? Kubek herbaty, kawy, szklankę wody? Nie proponuję wam nic mocniejszego, bo będę jeszcze dzisiaj prowadzić samochów i wasze promile mogą mi tylko narobić kłopotu. Jakieś ciasteczko? Naleśnika? Usmażyłam wczoraj sporo, nawet niezłe mi wyszły, co wcale nie jest takie oczywiste w moim przypadku. Nie? Nic? Trudno, nie będę was zmuszać....

No, Brzuch, opowiadaj... Jak tam jelita, dobrze leżą? Wydaje mi się, że działają jak należy, ale może jest coś, o czym powinnam wiedzieć? Tak, wiem - w tłuszcz nie obrastasz, ale to tylko i wyłącznie dla twojego dobra! Wiesz, ile taki tłuszcz może przynieść brzuchowi kłopotów? Nie potrzebujemy takich, zresztą jeśli już masz do kogoś o to pretensje, to podziękuj Strachowi - to on trzęsie portkami przed samym dźwiękiem słowa "tłuszcz", że o jego materialnej postaci nie wspomnę.

Zresztą, nie kłóćmy się już, proszę. Nie po to was ugościłam (chociaż niczego nie chcieliście), żeby się z wami kłócić. Chcę się  d o g a d a ć.  Zawrzeć pokój. Ustalić jakieś zasady, na których nasze wspólne współbycie będzie przyjemne dla obu stron. Zrobimy burzę mózgów, każdy powie, czego mu potrzeba i postaramy się znaleźć jakiś złoty środek, żeby wszyscy - zarówno Brzuch, Strach oraz moja skromna osoba - byli zadowolony.

Jeśli o mnie chodzi, to mogę spróbować was polubić - tak, żeby wasza obecność nie powodowała mojego psychicznego rozstroju. Jeśli brakuje wam towarzystwa, mogę od czasu do czasu opowiedzieć wam jakąś anegdotkę, poczytać na głos, możemy razem obejrzeć "Przyjaciół" - jak pośmiejemy się wszyscy razem, to będzie nam ze sobą lepiej. Chętnie posłucham z wami muzyki, jak dla mnie możecie nawet śpiewać na głos - to podobno dobra terapia.

Mam tylko jeden warunek i tutaj nie ustąpię - przychodźcie, kiedy jestem sama. Nie chcę, żeby mój syn was widział, nie życzę sobie, żeby wiedział o waszym istnieniu. Jeśli któreś z was, zwłaszcza ty Strachu, zbliży się do mojego syna, nie zawaham się przed niczym. Jesteście u mnie i pewnie jeszcze jakiś czas zostaniecie - to już ustaliliśmy. Poznałam was trochę, wy mnie może trochę bardziej - taka już moja opowieść. Nie pozwolę jednak, żebyście stali się znajmymi mojego dziecka, zrobię wszystko, żeby was zniszczyć, jeśli zauważę, że dobieracie się do niego. Rozumiecie?!

No, to jak już sobie tak pogadaliśmy i pewne rzeczy wyjaśniliśmy, to może skusicie się na naleśniczka? Fakt, wczorajsze, ale podgrzać mogę i będą pierwsza klasa... Po jednym chociaż, żebyście posmakowali...



czwartek, 9 lutego 2017

nie chce mi się wymyślać tytułu...

Czwarty dzień urlopu. Od wczorajszego wieczoru zaczynam czuć nieprzyjemny niepokój w brzuchu. Co trzeba jeszcze zrobić? Dlaczego czas tak szybko posuwa się do przodu? Czy wystarczy mi czasu na to, co muszę jeszcze zrobić? Czy zdążę? Miałam tyle planów, tyle możliwości i nagle okazuje się, że nie mam na to czasu! Nie, wróć - mam czas, znajdę czas - musze tylko krócej spać, zwiększyć tempo wykonywania różnych czynności, mniej się zastanawiać, robić krótsze przerwy... Nie, najlepiej nie robić żadnych przerw! Przerwy są złe! Momenty nic-nierobienia są marnotrastwem, trzeba wyeliminować. Dzisiaj brzuch boli od samego rana, zaraz po otwarciu oczu on pierwszy mówi "dzień dobry wstawaj, już czwartek, nie ma tego wiele, więc jak się wyrobisz, to w nagrodę będziesz mogła na chwilę usiąść w fotelu - najlepiej z książką, którą MUSISZ przeczytać".  Wstrętny bezlitosny brzuch. Nawet na sikanie każe mi zabrać ze sobą telefon - może coś w tym czasie załatwię. Dzisiaj tak: zrób to, zrób tamto, szybko, nie marnuj czasu, nie siedź bezproduktywnie i pamiętaj, że twój wolny czas się kończy - czego nie zrobisz dzisiaj, będziesz musiała wepchnąć między lekcje z uczniami. Go! Go! Go! Bez marudzenia, zgodnie z planem, ZRÓB PLAN! Brzuch, boli mnie brzuch, mój brzuch się boi, że nie zdążę, że nie wypełnię, że zawiodę, że nie będzie efektu.


STOP!


Weź głęboki wdech.... Jeszcze jeden... I teraz posłuchaj mnie uważnie. Niczego nie musisz. Spójrz za siebie - nikogo nie ma. Nikt nie stoi z batem, nie mierzy ci czasu. Popatrz w prawo, popatrz w lewo - nikogo. Jesteś tylko ty. Ciebie, o tobie, w tobie, dla ciebie, DLA ciebie. Chcesz? Nie musisz. Możesz. Jeśli tylko masz ochotę. Nie masz ochoty? Nie szkodzi, nie musisz. Niczego nie musisz. Nic nie musisz. Weź zobie to wielkie NIC i zrób z nim, co chcesz. Nie chcesz? Nie bierz - możesz zrobić to, na co masz ochotę. To jest twój wolny czas. Jeśli chcesz, to marnuj ten czas, minuta po minucie - niech sekundy przepływają bez żadnego wymiernego efektu. Chcesz? Bo nie musisz.

Niczego nie musisz