niedziela, 12 lutego 2017

pozytywnie od A do Z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.



A

aktorstwo
Wiem to na pewno, choć nie wiem, jak i dlaczego, ale w głębi duszy jestem artystką. Czuję to, że stworzono mnie po to, żebym stała na scenie i zagadką wielką pozostanie już dla mnie, dlaczego to przeznaczenie się nie spełniło. Uwielbiam grać. Mogę być kim zechcę lub wy zechcecie, naprawdę. I nie chodzi mi o takie granie ról w życiu codziennym - tutaj akurat jestem raczej średniej klasy i słabo opłacaną aktorką, Mówię o scenie, o tych momentach, kiedy mogłam udawać jakąś postać. Zdarzyło mi się to parę razy w życiu - w liceum, kiedy z dziewczynami tworzyłyśmy naprawdę dobre przedstawienia (pozdrawiam was wszystkie!), w pracy z dzieciakami, kiedy udawałam tego czy owego, żeby wprowadzić jakiś temat (na baliku karnawałowym byłam tak przekonującą wiedźmą, że jeden z chłopców rozpłakał się ze strachu ;)). Uwielbiam czytać dzieciom na głos, bo wtedy też mogę trochę poudawać. Być może ktoś pomyśli, że jest to najbardziej żałosne granie na świecie, bez publiczności, która doceni, bez poklasku, oklasków, róż rzucanych na scenę przez wiernych fanów. Pewnie trochę tak... Tylko, że ja to UWIELBIAM. Kiedy mogę udawać, czuję dreszczyk podniecenia, emocje powodują, że chce mi się bardziej i bardziej. Nie ma we mnie grama wstydu czy tremy, nie interesuje mnie, jak wtedy wyglądam, jakie robię miny czy jak poruszam ciałem - jestem wtedy i tylko wtedy całkowicie w roli, a jednocześnie właśnie wtedy czuję się wolność bycia sobą. Taki mój mały paradoks.
Wiedzcie zatem, że mijając mnie gdzieś na ulicy czy spotykając w różnych okolicznościach macie niewątpliwą przyjemność obcowania z gwiazdą scen małych i jeszcze mniejszych ;)


alergie
Wszelkie alergie, jakie były dostępne w naszej rodzinie zabrała moja siostra - ja nie posiadam żadnej :)


alt
Kiedyś śpiewałam w chórze - to niesamowite móc obcować z ludźmi, którzy patrząc w nuty potrafią zanucić melodię tam zapisaną. W chórze niby człowiek jest tylko trybikiem w większej machinie, a jednak - rzecz oczywista i aż żal, że o tym piszę - jest niezbędny. Każdy jeden, głosy wysokie i niskie, męskie i kobiece. Ja śpiewałam altem - tym kobiecym niskim. Słyszałeś kiedyś siebie, jak wpasowujesz się w dźwięk całości, jak twój głos współgra z głosami tylu ludzi, jak niby twój głos ginie, ale jednak słyszysz go wyraźnie? Ja generalnie mam słabość do zespołów, zachwyca mnie zawsze, jak kilka głosów, instrumentów, ciał w tańcu potrafi stworzyć jedno. Dla mnie to jest cud, po prostu. Mój alt brał swego czasu udział w takim cudzie właśnie :).


automat
Pamiętam, jakby to było dziś. Warszawa (marka samochodu - wyjaśnienie dla młodszych czytających) dziadków podjechała pod nasz blok z zapakowaną pralką automatyczną. Miała od dzisiaj zastąpić miejsce Frani (pralka - j.w.) w naszej łazience. Kiedyś już chyba gdzieś o tym pisałam - kiedy ruszyło pierwsze pranie w tej sprytnej maszynie, siedziałam na podłodze w łazience i jak urzeczona gapiłam się w to okrągłe okienko, gdzie pojawiały się i znikały kolory piorącyc się ubrań. Nie wiem, co w sobie miał ten ruch kołowy, ale jego połączenie z szumem silinka i wody sprawiło, że mogłabym tak siedzieć i gapić się i gapić....



B

Białas
Takie nazwisko nosiłam do momentu, kiedy postanowiłam je zmienić po ślubie. Trochę żałuję, że go sobie nie zostawiłam, dodając po myślniku nazwisko Mystera. Czuję do tego nazwiska jakiś rodzaj przywiązania, jakaś nostalgiczna się robię, kiedy przypomnę sobie, że tak się nazywałam. Może to trochę dziwne, moje dzieciństwo nie było usłane różami - powinnam chyba raczej chcieć odrzucić wszystko, co wiąże się z czasem, kiedy nazywałam się Białas.
Tylko, że to nie tak. Razem z tym nazwiskiem przypominają mi się raczej fajne rzeczy. Poczucie humoru rodziny Białasów - do dzisiaj wiele powiedzonek z tamtych czasów pojawia się w moich rozmowach z siostrą (ba! z dumą przekazuję je Juniorowi, choć czasem muszę trochę tłumaczyć, co mam na myśli ;)). Muzykalność członków tej familii - każdy albo na czymś grał, albo przynajmniej dobrze tańczył. Kiedy spotykaliśmy się na rodzinnych imprezach w M3 dziadków (jejku, kiedy to było????!!!), w ruch zawsze szedł akordeon, tamburyno, dens z kuzynostwem - no mucha nie siada ;). Babcia często mówiła, że ona jest "biała sowa" i dopiero po paru latach zrozumiałam ów żart słownikowy :D. Nie da się ukryć - jestem Białas z krwi i kości, raczej nigdy nie poczuję się Racinowska tak bardzo, jak czuję się Białas.
P.S. Wszelkie skojarzenia rasowe z nazwiskiem proszę sobie darować - mnie nigdy nie kojarzyło się z podziałem na bałych i czarnych i chciałabym, żeby tak zostało :)


beza
Był czas, kiedy bazy były dla mnie najwspanialszą ucztą, jaką może mieć moje podniebienie. Pamiętasz, Joanno, jak kupiłyśmy sobie kiedyś tort bezowy (a właściwie bezowe krążki do zrobienia takiego torta służące) i zjadłyśmy wszystko same za jednym posiedzeniem? ;). I nic nie poszło nam w biodra, nic a nic. Ech, to były czasy....


bloki mieszkalne
W bloku mieszkałam zawsze i mieszkam do dnia dzisiejszego. Zmieniało się tylko miasto, adres, piętro, metraż no i współlokatorzy. Nigdy nie mieszkałam w domu jednorodzinnym, nie miałam ogrodu, tarasu, własnej furtki. I w sumie nigdy jakoś specjalnie mi się taki dom nie marzył. I tyle :)


c.d.n....



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz