środa, 17 maja 2017

pozytywnie od A do Zet

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.




Ł

łatwo powiedzieć
Nic nie mam na literę "ł"... Idziemy dalej.



M

muzyka
Kolejna rzecz - obok książek -  bez której sobie nie wyobrażam życia. Kto zresztą jest w stanie? Chyba nie ma takiej osoby na świecie, która mogłaby żyć bez muzyki. Biernym słuchaczem jestem kiepskim, za to we wspólnym z płytą śpiewaniu wypadam niezawodnie, zawsze można na mnie liczyć. Najbardziej lubię w samochodzie, kiedy jestem sama i nikomu moje wycie nie przeszkadza. Kiepsko u mnie z "nie-tańczeniem", kiedy jakieś rytmy do mnie przemawiają. Tańczę wtedy nawet w samochodzie, górną częścią ciała (jak nogą przytupuję do rytmu, to mi mało płynna jazda wychodzi).
Czego słucham? A to zależy na co mam w danym czasie fazę. Bo ja jestem w muzyce okresowo monotonna. Jak czegoś słucham, to do znudzenia dla innych, ciągle i ciągle tego samego. Aż pojawi się nowy idol. Najstarsza faza, jaką jestem w stanie sobie przypomnieć, to było śpiewanie piosenek diw polskiej sceny: Maryla Rodowicz i jej nieśmiertelne "Wsiąść do pociągu", Izabela Trojanowska "Wszystko, czego dziś chcę" czy Urszula z latawcami (tytuły mogą nie zgadzać się z oryginałami). Wiadomo, przez jakiś czas słuchało się tego, czego słuchała mama - to ona albowiem we własnej osobie dzierżyła władzę nad kasetami i magnetofonem. To były czasy George'a Michaela, Limahla, Shakina Stevensa 😋. Przez jakiś czas na drzwiach do naszego pokoju wisiał wielki plakat Madonny, kupiony w kiosku RUCHu, o ile dobrze pamiętam.
A potem byli ONI, chłopaki z New Kids On The Block. Nasz pokój (mój i siory) był wręcz obklejony ich pięknymi buziami. Znałyśmy chyba wszystkie ich piosenki na pamięć (yyyy, to znaczy tak: śpiewałyśmy równo z nimi nie znając angielskiego 😁), układy choreograficzne z teledysków i z występów na żywo miałyśmy w małym palcu - słowem głupawka totalna. Nie mogę się jednak wypierać - miała ona miejsce.
Nie pamiętam, co było 'pomiędzy'... Moje myśli przechodzą od razu do słuchania piosenek polskich wykonawców, szczególnie Wilków (wracam czasami do ich pierwszego i drugiego albumu - dalej to już nie to) i Hey'a. Uważam, że w TAMTYCH czasach polska muzyka była najlepsza, to. co dzieje się teraz woła o pomstę do bogów muzyki (moim zdaniem oczywiście).
Później zaczęła królować Erykah Badu, zaraz obok niej Wyclef Jean, Lauryn Hill i Arrested Development. IMHO to jest naprawdę kawał dobrej muzyki.
To, jakiej muzyki słucham w danym czasie mojego życia zależy do stanu mojego ducha - musi współgrać. Różnie się w życiu mem działo, słuchałam więc różnie. Lubię wracać do Madonny, szczególnie do jej scenicznych wykonań utworów. Teraz jest w odstawce, ale jak znam życie, to jeszcze zabrzmi we wnętrzu samochodu. Teraz poję się utworami w interpretacji Pentatonix, ku męczarni moich najbliższych i osób, które wożę w samochodzie (pozdrawiam, Paulino; kłaniam się nisko, Emilio 😉).
I niech gra :)


makijaż
Ok, umówmy się - był czas,kiedy świat makijażu, makijażystek, kosmetyków kolorowych jarał mnie tak, jak chyba niewiele rzeczy w moim życiu. Bawiłam się tym wszystkim wyśmienicie. Fakt, pieniędzy na to poszło zdecydowanie za dużo, ale potrzebowałam czegoś takiego - jakiegoś bezsensownego szaleństwa, wielkiego bzika, ot - zabawy. Wierzcie mi lub nie, ale mnie jest bardzo trudno po prostu bawić się. Spinę mam w sobie i trudno odpuścić. Tutaj było inaczej, była czysta
zabawa bez jakiegoś większego sensu i głębszego celu. Tyle makijaży, ile na sobie spróbowałam w tamtym czasie, nie miałam na twarzy przez całe moje życie "przed". Fajnie było. Założyłam bloga i tam pokazywałam, com wymyśliła czy spróbowała. To było coś zupełnie nie związanego z moim życiem zawodowym czy osobistym, taka sobie fanaberia.
Teraz mi przeszło, ale nie zostało bez echa. Już nie chce mi się fotografować, blogować, recenzować - po prostu (to uczucie, kiedy możesz powiedzieć, że ci się nie chce i po prostu nie robić - bezcenne 😺). Bez problemu mogę wyjść z domu bez makijażu, choć lubię trochę musnąć skórę różem i pociągnąć rzęsy tuszem. Czasem jeszcze chce mi się nawet położyć trochę koloru na powiekach. Nic nie muszę, robię, kiedy mam ochotę.
Chciałabym mieć więcej takich momentów w życiu, kiedy po prostu się czymś bawię, czego i wam serdecznie życzę.


Mikołajek
Proszę pana, ma pan taśmę klejącą? Potrzebna mi, do konia...

Pierwszy raz przyprowadziła go do domu moja siostra. Ona już wtedy, skubana, poznała się na dobrej literaturze - ja jakoś nawet nie przypominam sobie, żebym tam zaglądała... Tiaaaa, to było WTEDY (sponsorujące ogólnie mój alfabet), za dzieciaka ✌.
Wróciłam do niego za innego dzieciństwa - za dzieciństwa mojego syna. Zarówno on, jak i ja i Myster pokochaliśmy tą książkę w całości. Mamy w domu parę tomów, a te, których nie mamy, wypożyczaliśmy z biblioteki. I nie myślcie, że leżą zakurzone na półce, o nie! Ciągle do nich wracamy, głośno synowi czytamy, sami się bawiąc wyśmienicie.
Jest to chyba jedyna książka, w której przedstawiona jest rodzina żyjąca dość stereotypowo (mama pracuje w domu, tata zarabia na życie) i która mnie nie wkurza. Wręcz przeciwnie. Dialogi między chłopakami w szkole, kłótnie rodziców Mikołajka, wizyty teściowej, Rosół pilnujący porządku na przerwie - można brać garściami, ciągle i ciągle i nigdy się nie nudzi. Ba! Ciągle śmieszy tak samo, jak za pierwszym razem. Kłaniam się z czcią i uznaniem przed talentem tego pana, którego nazwiska na pewno nie wymawiam poprawnie - stworzył dzieło dla czytelników w przedziale wiekowym od 5 do 105 lat. Kto nie czytał, niech się nie wstydzi, niech wejdzie do działu z książkami dla dzieci i niech sobie jeden tomik kupi na próbę (ostrzegam przed  wstrętnymi zarabiaczami pieniędzy, którzy porobili jakieś twory "na podstawie", próbując wycisnąć ze sławy oryginału każdy grosz - widziałam jakieś "przepisy Mikołajka", "zabawy Mikołajka" - ble! nie lubię!). Założę się, że wróci po następne.
A, i tak przy okazji - audiobook z czytającymi Stuhrami, młodym i starszym - rewelacja ;)


macierzyństwo
No cóż, idę na czuja....


mega,masakra
I inne tego typu super słowa. Nie lubię. Jakoś tak spłycają mi cały przekaz, a zachwyt nad mega-rzeczą jakoś do mnie nie przemawia. I tak jak u dzieci niepokoją mnie trochę takie epitety, tak u dorosłych już odrzucają mnie dość boleśnie. A że nie ma wokół mnie takich osób dużo (na szczęście), to każda pojedyncza sztuka razi tym mocniej. Tak, wiem - gadam jak stara, ale naprawdę ubolewam nad tym, co dzieje się z językiem potocznym, nad tym, jak ludzie ze sobą czasami rozmawiają. Wcale nie postuluję, żeby mówić do siebie Mickiewiczem czy Kochanowskim, nie o to chodzi. Mnie się tylko wydaje, że jeżeli spłyca się język, to spłyca się też odbiór rzeczywistości, że mniej się widzi różnorodności i niuansów. Skoro wszystko jest mega, to już nic nie jest trochę mniej, czy trochę więcej, bardziej czy mniej widocznie, trochę subtelniej, bliżej czy dalej. Rozumiecie? Nie widzi mi się ten kierunek zmian. Nie chcę żyć w rzeczywistości, która jest masakrycznie mega, super fajna, extra i sexy, cool i znowu mega.
Moje dzieci, ja też kiedyś byłam młoda i wierzcie mi, można inaczej.... 😋


Myster
Mój mąż.... mój mąż jest z zawodu programistą 😉

Mysterem stał się na jednej z pierwszych randek i tak już zostało. Cały czas, przez ponad dekadę. Czasami, jak jesteśmy gdzieś w miejscu, gdzie jest dużo ludzi i muszę go zawołać, bo się nie patrzy, kiedy chcę mu coś pokazać (nigdy się nie patrzą, ja chcesz im coś pokazać!), to, żeby nie było, wołać go muszę po imieniu. Ale mi wtedy dziwnie, śmiesznie tak....

Mąż spodziewał się chyba jakichś OCHów i ACHów we wpisie o nim... No to się zdziwi 😸


Minecraft
Cześć, tu EaglakGaming, syn właścicielki bloga :D. Jestem tu, by powiedzieć wam nieco o grze Minecraft. Dużo w niego grywam, i nawet z niego nagrywam (pozdrawiam moich 49 widzów :D). Ta gra opiera się na survivalu lub przetrwaniu (jak zwał tak zwał), a konkretnie na: walczeniu z tzw.
mobami, czyli potworami (moje ulubione zajęcie :)), kopaniu (nudne zajęcie) i budowaniu (moje budowle są... szkoda gadać). Na graniu spędzam GODZINY. Aż rodzice (teraz czytelniku zgadnij i napisz ile mam lat :P) dali mi limit 2 godziny, ale nie o tym teraz mówimy. Robię nawet paczkę tekstur do PvP (person vs person), która zmienia wygląd gry (dla ciekawych: robię ją w gimpie) i mam własną pelerynkę. Niestety wam jej nie pokażę :C. Dziękuje za wysłu... zaraz, nie, to się czyta... Więc dziękuję za przeczytanie. Zapraszam na kanał: Wyszukajcie w YouTubie Eaglak i ja to EaglakGaming. To tyle, pa!


marzec
Sami powiedzcie, że marzec to fajny miesiąc. Jeszcze zimowy na początku, przy końcu robi się optymistycznie wiosenny ☀. W marcu mamy już za sobą długi styczeń i bury luty, a w perspektywie nic, tylko same dobra (no dobra, kwiecień w tym roku się nie popisał, ale za to maj stara się, jak może, prawda?). Ani się nie obejrzymy, a będziemy ściągać znienawidzone puchy, kożuchy, czapy, szale, buciory wielkie. Jeszcze trochę i będzie można usiąść na balkonie z kawą i książką. Jeszcze trochę...
No i w marcu się urodziłam 😁.



c.d.n....

środa, 10 maja 2017

pozytywnie od A do Z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.



L

list
Uwielbiałam listy - zarówno pisać, jak i dostawać...
Zaraz, chyba muszę zrobić małe wprowadzenie historyczne, bo skoro istnieją na tym świecie ludzie, którzy nie znają tekstów z "Misia" (pozdrawiam, Emilio S. 😉), to zapewne są też tacy, że nie rozumieją pojęcia "dostawać listy"...
Dawno, dawno temu, na świecie, który nie znał jeszcze internetu i esemesów, ludzie porozumiewali się ze sobą za pomocą słowa mówionego i pisanego. Jeśli chodzi o słowo mówione, to niewiele się od tamtego czasu zmieniło - ludzie nadal go używają, żeby przekazać drugiej osobie jakiś komunikat. Nieco inaczej sprawa się ma ze słowem pisanym - onegdaj albowiem ludzie używali w tym celu pisma odręcznego. Już tłumaczę. Aby powiedzieć coś osobie, której akurat nie ma w pobliżu, osobnik płci obojętnej musiał znaleźć kawałek czystej kartki i coś do pisania: długopis, pióro, w najgorszym wypadku ołówek (pozdrawiam Mystera ;)). Najwygodniej było przyjąć pozycję siedzącą, choć to akurat sprawa indywidualna (ja lubiłam siedzieć na podłodze i pisać na kartce leżącej na łóżku). I na tek czystej kartce homo sapiens pisał, znacząc kartkę literami w jemy tylko charakterystycznym kształcie (to jest tzw. charakter pisma). Następnie taką wiadomość trzeba było włożyć do koperty, ową zakleić, zaadresować, nakleić znaczek w dowód uiszczenia odpowiedniej opłaty i list wrzucić do skrzynki pocztowej. Tak wysłana wiadomość po jakichś, ja wiem..., 2-4 dniach lądowała u odbiorcy.
Jak ja lubiłam listy pisać! Do dzisiaj zdecydowanie wolę do kogoś napisać niż zadzwonić. Na piśmie jest mi łatwiej, słowa jakoś tak w zgodzie z myślami idą, bez plątania się, bez głupich wpadek, bez nadskakiwania. Czysta przyjemność komunikowania się. I owszem - lubiłam tu i ówdzie żarcik jakiś włączyć, rysuneczek skromny naskrobać, miejsce na reklamę zostawić.... Ech, aż znowu mi się zachciało coś do kogoś napisać. Tylko że teraz to to by jakieś sztuczne było, teraz pisze się maile, bo tak szybciej, taniej i wygodniej, I ok, niech i tak będzie, zwłaszcza, że od nieużywania pismo zrobiło mi się nieczytelne, sama na własne litery patrzeć nie mogę 😟.
Chyba całego smaczku dodawał też element oczekiwania. Nie mogłam się doczekać, kiedy ktoś list mój dostanie i nań odpisze. Człowiek zaglądał do skrzynki codziennie i nie - w tamtych czasach nie znajdował tam żadnych reklam, naprawdę! W tamtych czasach, dla ukoronowania własnej cierpliwości, człowiek znajdował tam w końcu list, odpowiedź na swój własny!
Cokolwiek się jeszcze wydarzy, jakkolwiek świat się jeszcze zmieni - wspomnienie przyjemności prowadzenia korespondencji listowej zabiorę ze sobą do grobu.😇


Leon Zawodowiec
Pierwszy raz zobaczyłam go w małym konińskim kinie. To chyba było wtedy, kiedy za taniochę puszczali filmy, na które zbierała się cała konińska młodzież, sala była wypchana po brzegi, a w czasie seansu można było zaciągać się zapachem palonej przez kogoś marihuany.
Z tym, że chyba to nie stało się jeszcze wtedy. Poczułam TO raczej później, podczas jednego z pierwszych seansów domowych na VDC i trzyma mnie do dzisiaj.

I teraz znowu odczuwam ten dyskomfort, który towarzyszy mi podczas prób pisania o książkach - mam tutaj jakiś zdecydowany deficyt i pisać mi trudno. Trudno.

Dość powiedzieć, że wciąga mnie niesamowicie. Po pierwsze to poczucie wolności, jakie towarzyszy mi, kiedy oglądam życie Matyldy i Leona. Jeśli mieszkają gdzieś, to tak na chwilę. Jeśli mają wolny czas, robią co chcą. Bez wielkich słów. Po drugie uwielbiam patrzeć na Matyldę, graną przez Natalie Portman. Jestem nią zauroczona za każdym razem. To, jak się ubiera, jak mówi, jak chodzi... Wszystko. I w końcu on - Norman Stansfield, policjant grany przez Gary'ego Oldmana. Postać w sumie do gruntu zła, bezwzględna, okrutna i wybuchowa. Gotowy zabić tylko dlatego, że mu nerwy puściły. Ja mam ciarki, kiedy oglądam sceny z jego udziałem. Ciarki nie ze strachu czy obrzydzenia ale ciarki z zafascynowania i podniecenia. Nie wiem co jest w tym aktorze, ale zagrał tego gnojka tak prawdziwie, tak naturalnie, że nie umiem się jemu oprzeć. Czekam na ten moment, kiedy zagryzie w zębach narkotyk w jakiejś pigułce i kiedy wstrząsie nim niepokojąco.... Ktoś kojarzy?



c.d.n....

poniedziałek, 8 maja 2017

tak króciutko

"Your faith was strong but you needed proof
You saw her bathing on the roof
Her beauty and the moonlight overthrew ya
She tied you to a kitchen chair
She broke your throne, and she cut your hair
And from your lips she drew the hallelujah".

Nie mam wielkiej weny do napisania tego posta. Pora jest już zmierzchająca, moja uwaga i możliwości twórcze są zdecydowanie lepsze w pierwszej połowie dnia... Czuję się jednak w obowiązku napisać tych parę słów, a im dłużej zwlekam, tym trudniej przywołać w pamięci to, co istotne.
Chodzi o książkę. Jeśli nie powiem światu, że taka jest i że warto ją przeczytać, to już do końca moich dni mogę czuć, że coś zawaliłam. Wiecie, czasami tak się ma... Chodzi o "Syna szczęścia" Herbjorg Wassmo. To czwarta książka tej autorki, którą przeczytałam i trzecia, która mną zawładnęła. Przed nią były jeszcze "Stulecie" i "Księga Diny"  (o tej ostatniej gdzieś tu kiedyś pisałam...).

"Syn szczęścia" jest kontynuacją "Księgi Diny". Nie jest to kontynuacja na zasadzie serialu - jak nie widziałaś poprzedniego odcina, to nie będziesz wiedziała, o co chodzi. Nie. Spokojnie można tą książkę przeczytać bez tej pierwszej, choć zaklinam was na wszystko, co żyje i co was zachwyca - nie odpuszczajcie sobie "Księgi Diny", szkoda życia na takie straty.

Dina jest kobietą piękną, jest postacią, jaką sama chciałabym kiedyś stworzyć, ale nie mam ani tyle talentu ani tyle piękna w sobie. Dina jest kobietą, obok której nikt nie może przejść obojętnie. Mężczyzn zachwyca, obezwładnia, czaruje, uzależnia od siebie. Kobiety są jej zachowaniem albo zgorszone albo po prostu go nie komentują. Teraz przyszedł czas na jej syna, Beniamina, który na końcu "Księgi Diny" był dzieckiem, a który w "Synu szczęścia" dorasta, dojrzewa, próbując żyć z przeszłością ze swoją matką w tle. Nie będę wam pisać o czym jest ta książka, bo musicie ją przeczytać. Ostrzegam - jest tam naprawdę dużo emocji, dużo gniewu, strachu, szukania samodzielności, miłości. A wszystko to w świecie śmierdzącym rynsztokiem, w klimacie knajp i dzielnic z dziwkami.

I choć tytułowym bohaterem jest Beniamin i to jego życie śledzimy na kartkach książki, to dla mnie tam cały czas króluje Dina. Czasami chciałabym być taka jak ona: piękna nie zewnętrzną powłoką, ale wewnętrzną siłą, pasją, muzyką, niezależnością. Czasami chciałabym mieć siłę, żeby spakować się i wyjechać w poszukiwaniu innego świata. Bez względu na wszystko. Tak - ludzie, których opuszczała nienawidzili jej, tęsknili za nią, chcieli ją z powrotem, syn musiał kawał swojego życia bez matki przeżyć. A mimo to Dina pozostała w moich oczach dobrą osobą, bo żyła w zgodzie sama ze sobą.

Ja nie żartuję, przeczytajcie te książki. Czekam teraz na trzecią część, która nie została jeszcze wydana, ale która podobno ma się ukazać w Polsce jeszcze w tym roku.