środa, 10 maja 2017

pozytywnie od A do Z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.



L

list
Uwielbiałam listy - zarówno pisać, jak i dostawać...
Zaraz, chyba muszę zrobić małe wprowadzenie historyczne, bo skoro istnieją na tym świecie ludzie, którzy nie znają tekstów z "Misia" (pozdrawiam, Emilio S. 😉), to zapewne są też tacy, że nie rozumieją pojęcia "dostawać listy"...
Dawno, dawno temu, na świecie, który nie znał jeszcze internetu i esemesów, ludzie porozumiewali się ze sobą za pomocą słowa mówionego i pisanego. Jeśli chodzi o słowo mówione, to niewiele się od tamtego czasu zmieniło - ludzie nadal go używają, żeby przekazać drugiej osobie jakiś komunikat. Nieco inaczej sprawa się ma ze słowem pisanym - onegdaj albowiem ludzie używali w tym celu pisma odręcznego. Już tłumaczę. Aby powiedzieć coś osobie, której akurat nie ma w pobliżu, osobnik płci obojętnej musiał znaleźć kawałek czystej kartki i coś do pisania: długopis, pióro, w najgorszym wypadku ołówek (pozdrawiam Mystera ;)). Najwygodniej było przyjąć pozycję siedzącą, choć to akurat sprawa indywidualna (ja lubiłam siedzieć na podłodze i pisać na kartce leżącej na łóżku). I na tek czystej kartce homo sapiens pisał, znacząc kartkę literami w jemy tylko charakterystycznym kształcie (to jest tzw. charakter pisma). Następnie taką wiadomość trzeba było włożyć do koperty, ową zakleić, zaadresować, nakleić znaczek w dowód uiszczenia odpowiedniej opłaty i list wrzucić do skrzynki pocztowej. Tak wysłana wiadomość po jakichś, ja wiem..., 2-4 dniach lądowała u odbiorcy.
Jak ja lubiłam listy pisać! Do dzisiaj zdecydowanie wolę do kogoś napisać niż zadzwonić. Na piśmie jest mi łatwiej, słowa jakoś tak w zgodzie z myślami idą, bez plątania się, bez głupich wpadek, bez nadskakiwania. Czysta przyjemność komunikowania się. I owszem - lubiłam tu i ówdzie żarcik jakiś włączyć, rysuneczek skromny naskrobać, miejsce na reklamę zostawić.... Ech, aż znowu mi się zachciało coś do kogoś napisać. Tylko że teraz to to by jakieś sztuczne było, teraz pisze się maile, bo tak szybciej, taniej i wygodniej, I ok, niech i tak będzie, zwłaszcza, że od nieużywania pismo zrobiło mi się nieczytelne, sama na własne litery patrzeć nie mogę 😟.
Chyba całego smaczku dodawał też element oczekiwania. Nie mogłam się doczekać, kiedy ktoś list mój dostanie i nań odpisze. Człowiek zaglądał do skrzynki codziennie i nie - w tamtych czasach nie znajdował tam żadnych reklam, naprawdę! W tamtych czasach, dla ukoronowania własnej cierpliwości, człowiek znajdował tam w końcu list, odpowiedź na swój własny!
Cokolwiek się jeszcze wydarzy, jakkolwiek świat się jeszcze zmieni - wspomnienie przyjemności prowadzenia korespondencji listowej zabiorę ze sobą do grobu.😇


Leon Zawodowiec
Pierwszy raz zobaczyłam go w małym konińskim kinie. To chyba było wtedy, kiedy za taniochę puszczali filmy, na które zbierała się cała konińska młodzież, sala była wypchana po brzegi, a w czasie seansu można było zaciągać się zapachem palonej przez kogoś marihuany.
Z tym, że chyba to nie stało się jeszcze wtedy. Poczułam TO raczej później, podczas jednego z pierwszych seansów domowych na VDC i trzyma mnie do dzisiaj.

I teraz znowu odczuwam ten dyskomfort, który towarzyszy mi podczas prób pisania o książkach - mam tutaj jakiś zdecydowany deficyt i pisać mi trudno. Trudno.

Dość powiedzieć, że wciąga mnie niesamowicie. Po pierwsze to poczucie wolności, jakie towarzyszy mi, kiedy oglądam życie Matyldy i Leona. Jeśli mieszkają gdzieś, to tak na chwilę. Jeśli mają wolny czas, robią co chcą. Bez wielkich słów. Po drugie uwielbiam patrzeć na Matyldę, graną przez Natalie Portman. Jestem nią zauroczona za każdym razem. To, jak się ubiera, jak mówi, jak chodzi... Wszystko. I w końcu on - Norman Stansfield, policjant grany przez Gary'ego Oldmana. Postać w sumie do gruntu zła, bezwzględna, okrutna i wybuchowa. Gotowy zabić tylko dlatego, że mu nerwy puściły. Ja mam ciarki, kiedy oglądam sceny z jego udziałem. Ciarki nie ze strachu czy obrzydzenia ale ciarki z zafascynowania i podniecenia. Nie wiem co jest w tym aktorze, ale zagrał tego gnojka tak prawdziwie, tak naturalnie, że nie umiem się jemu oprzeć. Czekam na ten moment, kiedy zagryzie w zębach narkotyk w jakiejś pigułce i kiedy wstrząsie nim niepokojąco.... Ktoś kojarzy?



c.d.n....

1 komentarz: