piątek, 8 lutego 2019

tydzień świra

Całe szczęście, że słońce świeci. Gdyby do tego wszystkiego jeszcze pochmurność mnie otaczała, zwariowałabym. Od poniedziałku tkwię na opiece nad dzieckiem chorym. Junior się rozchorował, jak na niego dość spektakularnie. Już nie pamiętam, kiedy był chory, a kiedy był TAK chory, to już w ogóle.

Ta opieka nie działa na mnie dobrze.

Patrzenie na Juniora totalnie pozbawionego jakichkolwiek sił odbiera siły również i mnie. Moja lękliwa część w takich chwilach po prostu rozkwita. A jak mu nigdy nie przejdzie? Co ja zrobię, jeśli do poniedziałku nie wyzdrowieje? Nie chcę być dłużej na opiece! A jak w nocy się obudzi i będzie mnie potrzebował? Nie, nie mogę wyjść z pokoju, muszę tu siedzieć i być blisko - na wszelki wypadek. Dam radę bez spania, przecież to żadna sztuka. Nie, nie wolno mi zasnąć.... I tak dalej, coś w ten deseń. Godzina za godziną, dzień za dniem - dzień świstaka normalnie.

Siedzenie w domu bardzo służy za to mojemu niskiemu poczuciu własnej wartości (NPWW). Rośnie skubane, karmione moim poczuciem bycia bezużyteczną. Przecież powinnam być w pracy. Nie mogę tak po prostu nie pracować i zmuszać tym samym innych, żeby pracowali za mnie. Przecież nic mi nie jest! A jak poradzą sobie lepiej teraz, kiedy mnie tam nie ma niż wtedy, kiedy bym w pracy była? Jeśli okaże się, że jestem niepotrzebna?! Zbędna??!! NPWW rośnie w siłę, rozgaszcza się we mnie widząc, że nikt mu nic nie zrobi. A co! Niech się trochę pognębi! Ja tu posiedzę, kawę dobrą wypiję i trochę sobie popatrzę.

A teraz niespodzianka! W środę do chorego Juniora dołączył ze swoją chorobą Myster! Tadaaam! Fajnie, nie? Teraz tylko ja i Psica jesteśmy w tym domu zdrowe. I choć sytuacja wydaje się dość dramatyczna, to nie pozwólmy, żeby te minusy przysłoniły nam pewne plusy. Fakt, że Myster jest w domu umożliwił mi wyjście do biblioteki - Juniora bałam się zostawiać samego w stanie, w którym niczego nie da się przewidzieć. Mogłam też pojechać do empiku odebrać zamówione dla Juniora podręczniki. Ba! wybrałam się nawet do fryzjerki w klatce obok i powiedziałam, że ma być jeszcze krócej. Na głowie znaczy ;). Czyż to nie luksus? Móc wyjść z domu, gdzie wirus wirusa wirusem pogania? Zainteresowanych informuję, że ja trzymam się dobrze - nie zachorowałam i nie zamierzam chorować. Zdaje się, że Psica ma podobne plany.

Innym plusem tego tygodnia jest to, że wyrabiam się w dzwonieniu do innych ludzi. Konkretnie na infolinię. Infolinię "InPostu", jeśli chodzi o ścisłość. Od poniedziałku zarówno dzielnie, jak i bezskutecznie walczę o to, żeby jakiś kurier wyjął z paczkomatu paczkę, którą tam nadałam i puścił ją w świat (a konkretnie do Warszawy, gdzie czeka kobieta, która kupiła ode mnie puder). Aaaaa!!! Co za beznadzieja. Zaczynam wierzyć w to, że ten puder będzie tam tkwił w nieskończoność, że nie dostanie go ani Warszawianka, ani ja. Jak grochem o ścianę. Biedne kobiety po drugiej stronie linii piszą kolejne ponaglenia, wysłuchują z wyuczoną uprzejmością moich coraz bardziej zniecierpliwionych słów - i nic się nie zmienia. Dzisiaj znowu zadzwonię. Niedługo pyknie mi tydzień tego wydzwaniania - może by to jakoś uczcić? Pójdę pod paczkomat i wypiję za jego zdrowie - niech mu mrozy straszne nie będą. Szlag!

W bibliotece udało mi się dorwać książkę, której czytanie od pierwszej strony wzbudza we mnie ekscytację, zaciekawienie i daje mi wielką przyjemność. To "Uporczywe echo. Sztetl Konin. Poszukiwanie."  Theo Richmonda. Nie miałam pojęcia, że istnieje książka mówiąca o losie ludności żydowskiej, która mieszkała w Koninie. I to spora książka. Napisana tak, że chce się czytać. Łał! To ja po Lublinach i Łodziach jeździłam nie wiedząc, że w moja rodzinna miejscowość kryje w sobie takie historie. Zamierzam to przeoczenie naprawić - najpóźniej w te wakacje wybiorę się do starej części Konina i pójdę tam, gdzie - jak pisze autor - (...)jedna z pierwszych gmin żydowskich w Polsce zapuściła korzenie, rozkwitała i w minionym wieku zginęła (...). Nie mogę się doczekać.

I to tyle z frontu. Z pokoju Juniora dobiega mnie regularne kaszlenie - znaczy, że żyje. Myster w ciszy patrzy się w monitor komputera - znaczy nie jest z nim tak źle ;). Psica śpi tutaj, obok mnie, przyjemnie mnie ogrzewając. Jakoś to będzie. Pozdrawiam :)