sobota, 25 lutego 2017

pozytywnie od A do Z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.




E

emu
Te buty były obiektem moich marzeń od kilku dobrych lat. Za każdym razem, kiedy przychodziły mrozy i kiedy stałam na dworze tupiąc nogami, żeby je rozgrzać, moje myśli ślizgały się po wszechobecnym lodzie ku butom bezwzględnie podobno ciepłym. Każdej zimy odbywałam te same podróże po sklepach internetowych, oglądając emu w różnych wydaniach i klnąc na swój portfel, że taki chudy. Co roku przechodziłam przez ten rytuał samognębienia się widokiem tych butów na stopach innych ludzi - patrzyłam, aż zazdrość zaczynała boleć. Chciałam mieć te buty, oryginalne, a nie jakieś podróby z CCC. Chciałam mieć w swoim życiu buty, w których będzie mi ciepło.
I oto nadszedł, a.d. 2017, kiedy to w w styczniu owego roku wybrałam włóż do koszyka, potem konsekwentnie zapłaciłam i buty otrzymałam. W pudełku godnym biżuterii były ONE, moje pierwsze emu. Od tej chwili jesteśmy nierozłączni - ja i one. Jest mi w nich ciepło, czuję się w nich dobrze, pasują niemal do wszystkiego. Ani przez chwilę nie żałowałam tych niespełna 400 PLN, które na nie wydałam. Są to, póki co, najdroższe buty, jakie kiedykolwiek miałam w moim życiu - dosłownie i w przenośni ;)



elegancko
Elegancja i ja. Ja i elegancja. Ten układ się nie sprawdza. Czasami, kiedy już naprawdę trzeba, ze łzami w oczach próbuję znaleźć w mojej szafie coś, co by za eleganckie mogło uchodzić. Najtrudniej jest z butami - przez męki fizyczne i psychiczne przechodzę, żeby jakoś to, co mam skomponować w elegancki zestaw. Ubrana tak, sama siebie nie poznaję, śmiać mi się chce z tej w lustrze, co tak się przebrała jak na maskaradę. Po spotkaniu, wydarzeniu czy co tam mnie zmusiło do tego, żeby tak siebie spętać - no więc, jak już się to skończy, to zrzucam z siebie to jarzmo najszybciej, jak się da, łapiąc głęboki oddech w tiszircie i dżinsach (od sukienek też nie stroniąc) :).


elektrownia
Mój dziadek Józef pracował w elektroni w Pątnowie. Ta wielka budowla z trzema kominami (mhm - trzema czy czterema.... jejku, nie jestem pewna...) wiąże się z fajnymi wspomnieniami. BO po pierwsze jechało się tam pociągiem. Pamiętacie, jak fajnie było jechać gdzieś pociągiem? Nieważne, że to kilka zaledwie przystanków, nie wiem, ile się tam jechało - 15 minut, pół godziny? Dla mnie za każdym razem była to frajda. Pociąg stawał tuż przy elektrowni, gdzie było słychać głośne buczenie tych wszystkich przewodów. PO DRUGIE w pomieszczeniu, gdzie pracował dziadek były super telefony. Właściwie były to dwie wielkie oldskulowe słuchawki, które leżały w zagłębieniach wielkiego biurka. Jedna była jasna, druga czarna. Pamiętam, że ta czarna była fajniejsza :). Mimo, że w tym pomieszczeniu (nie wiem, jak się fachowo nazywa) było wiele fajnych przycisków, całe ściany przycisków, to dla mnie (i dla mojej siostry) największą frajdą były te dwie słuchawy (przy czym ta czarna była fajniejsza). I PO TRZECIE dziadek miał tam klatkę z królikami. Serio - na terenie elektrowni, na dworze, były klatki, a w nich króliki. W tamtych czasach, kiedy obierane były w domu ziemniaki czy jabłka, skórki były odkładane dla królików właśnie. Nie pamiętam, żebym się z nimi jakoś szczególnie przyjaźniła, nie nazywałam ich specjalnymi imionami (chyba zawsze ciągnęło mnie głównie do słuchawek, szczególnie do czarnej), ale króliki były tak oczywiste jak to, że dziadek pracuje w elektrowni.
Nie jeździłyśmy tam często - wiadomo, że to nie miejsce do spotkań rodzinnych - ale kiedy już jechaliśmy, to zawsze było fajnie.



Erykah
Jej muzyka kojarzy mi się z przyjemnymi czasami. Czasami, kiedy mogłam zamknąć się w swoim pokoju, podgłosić muzykę tak, jak chciałam, siedzieć sobie na mojej leżance, zamknąć oczy i śpiewać razem z nią. Lubicie tak? Ja lubię chyba nadal, ale nie mam okazji sprawdzić, niestety.... Na jej piosenkach uczyłam się angielskiego, bo na wkładce do płyty były napisane słowa piosenek. Fajnie delikatnie bujała, potrafiła też przycisnąć. Poza tym sama Erykah podobała mi się jako kobieta. W wielkim turbanie wyglądała zjawiskowo - chciałam wyglądać tak, jak ona.
Ja w ogóle mam słabość do czarnoskórych kobiet, ich twarze, włosy - dla mnie są po prostu piękne.
Przy muzyce Eryki tliły się początki, jak się później okazało, mojego małżeństwa :). To jej słuchałam, gryząc paznokcie i ciastka ze zdenerwowania "jejku, ja nie wiem, czy chcę, ale jak to? no przecież jesteśmy tylko znajomymi", kiedy okazało się, że Myster wyobraża sobie nas jako parę. Potem słuchaliśmy jej już razem...
Oj, robi się za słodko i za romantycznie - kończę to hasło.




c.d.n....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz