środa, 12 kwietnia 2017

pozytywnie od A do Z

To będzie mój alfabet. Kto wie, może uda mi się znaleźć coś dla siebie czy o sobie przy każdej literze alfabetu 
(pomijając ą i ę, bo taka "ąę" raczej nie jestem ;))
Postanowiłam, że będą to rzeczy kojarzące mi się pozytywnie - jęczeć na swój temat umiem bezbłędnie, żadna to dla mnie sztuka. Ten alfabet ma być wyzwaniem - będę szukała takich wyrazów, które będą mi przyjemne. Z pełną świadomością pominę wszystkie te, które i tak już zajęły dużo miejsca w pisaninie.




H

hybrydy
Mhm, zróbmy może z tego reklamę....

Marnujesz czas czekając, aż lakier wyschnie?
Masz już dość lakieru schodzącego z paznokci kilka godzin po nałożeniu?
Teraz twoje problemy mogą zniknąć za pomocą czarodziejskiej lampy! Tak, nie przesłyszałaś się!
Wystarczy, że kupisz lampę UV, lakier hybrydowy w wybranym kolorze, bazę, top i gotowe! Koniec z czekaniem, aż lakier wyschnie! Możesz zapomnieć o odpryskującym lakierze! Lakier hybrydowy utrwalony pod światłem UV będzie na twoich paznokciach dopóty, dopóki nie zdecydujesz, że czas na zmianę koloru.
Rewelacja!
Prawdziwa rewolucja!


handel
Jak sobie o tym pomyślę, to normalnie zdumiewa mnie, że byłam do tego zdolna. Dawno, dawno temu, nie wiem, ile mogłam mieć wtedy lat, ale zapewne był to wiek, kiedy człowiek jeszcze się tak nie wstydzi, zdarzyło się, że na targu stałam i sprzedawałam. Były nas trzy: ja, moja siostra i nasza wspólna koleżanka z bloku obok. Byłyśmy wtedy bardzo cool i nazywałyśmy siebie naszymi inicjałami: ja byłam RB, siostra moja rodzona była AB, a koleżanka była JR. Ktoś nam powiedział (podejrzewam moją babcię, TB, ale pewności nie mam....), że dzieci w naszym wieku to stoją na targu i sprzedają ubrania, z których wyrosły i tak zarabiają (kto wie, może nawet był w tym przekaz, że my natomiast siedzimy i nic nie robimy, ale pewności nie mam...). Jednakowoż się stało, że pomysł przypadł nam do gustu. Przejrzałyśmy z siostrą szafę, wyciągnęłyśmy rzeczy za małe, tudzież z innego powodu nieprzydatne, namówiłyśmy do procederu JR, bo to zawsze w trójkę raźniej i w piątek rano (dzień targowy) wyruszyłyśmy zarabiać pieniądze.
Ja nie wiem, jak to możliwe, że nikt nas nie przegonił, kiedy rozłożyłyśmy gazety na wolnym miejscu - przecież na targach to chyba trzeba za miejsce płacić?! Nie wiem też, jak to możliwe, że bez cienia wstydu jakiegoś powstrzymującego rozłożyłyśmy swoje towary (JR miała oddzielne stoisko, ja z siorą wrzucałyśmy do wspólnej kasy). I co najdziwniejsze - sprzedaż szła nam nawet dobrze. Nie pamiętam, ile zarobiłyśmy, nie pamiętam, czy dużo ubrań musiałyśmy zabierać z powrotem, ale nie mogło być źle, bo.... wróciłyśmy tam ponownie w kolejny piątek. Z innym towarem, w inne miejsce (bo tamto już było zajęte), znowu na czarno i znowu jakoś poszło (istnieje możliwość, że TB była sprawdzić, jak nam idzie, ale pewności nie mam...). Pamiętam, że w środku lata łyżwy sprzedałyśmy i była to spora część naszych całych zarobków. Wiecie - podchodziły panie, oglądały, pytały za ile, my (nie wiem skąd) podawałyśmy ceny i albo ktoś kupował, albo nie. Wszystko było elegancko rozłożone na gazecie na ziemi, higienicznie, efektownie..... TB musiała być ze swoich wnuczek dumna (ale pewności nie mam...).

Naprawdę, zdumiewa mnie, dorosłą, poważną kobietę, matkę swojego syna, poważaną żonę i nauczycielkę, skąd ja miałam tyle odwagi, żeby tak po prostu sprzedawać swoje (i AB) ubrania. I gdzie ta odwaga się teraz podziała?


I

internet
Moje drogie dzieci, był kiedyś taki czas, kiedy internetu na świecie nie było. Tak, tak.... Jak trzeba było jakieś informacje do szkoły zdobyć, to jeśli się miało szczęście i encyklopedię w domu, to się tam szukało. Gorzej, jak encyklopedii nie było - człowiek musiał albo do biblioteki iść i szukać, albo liczyć na to, że ktoś w rodzinie COŚ wie....

Dopiero POTEM nastał internet. Pamiętam moje pierwsze z nim doświadczenia. Zbiegło się to z innymi doświadczeniami, tymi z miłosnymi podrywami serca, kiedy to każdy kontakt z NIM powodował szybsze bicie w piersi. Zaczęło się od korespondencji tradycyjnej - listy do siebie pisaliśmy, znaczki na kopertę naklejaliśmy i czekaliśmy na odpowiedź. Nie powiem, czekanie trochę trwało, ale i swój urok miało.
Wtedy to jednak do akcji wkroczyła Joanna P., która miała w domu łącze internetowe i komputer (ja nie miałam ani jednego ani drugiego). Powiedziała, że coś mi tam założy i że będę mogła pisać maile (znaczy takie jakby listy). Za każdym razem wyglądało to tak: siadałyśmy u Joanny w pokoju przed komputerem i z niecierpliwością czekałyśmy, aż jej rodzice skończą korzystanie z telefonu. ALBOWIEM z internetem można było połączyć się tylko przez telefon. Kiedy telefon był wolny, brałyśmy go w swoje posiadanie. Należało połączyć się z siecią przez Telekomunikację Polską (hasło: ppp, czy jakoś tak). W słuchawce coś pikało, pikało, pikało, łączyło, łączyło, łączyło..... Jeśli próba połączenia kończyła się sukcesem, coś chyba na monitorze się zmieniało, bo pamiętam uczucie ulgi 😊. Joanna przeprowadziła mnie przez proces zakładania konta e-mailowego (chyba nigdy nie czułam się aż tak zagubiona, wygłupiona i głupia 😕) i tak nasza (znaczy moja i Mystera, a nie moja i Joanny) miłość nabrała tempa (nie pamiętam z jaką prędkością, może Joanna pamięta).

 A teraz? Teraz to człowiek zaczyna narzekać, jak mu się coś za długo ładuje, czy jak mu Wi-Fi wysiądzie na chwilę.
Ech, i znowu - fajne to kiedyś były czasy....



c.d.n....

1 komentarz: