sobota, 20 lipca 2013

summer in the city

Ja tam lubię lato w mieście. Obędę się bez jeziora, morza czy gór. Byle ciepło było. No, może w góry pojechałabym sobie, ale albo sama albo z bliskimi mi osobami płci pięknej. Bez dziecka, bez męża - bez facetów. Inaczej wybieram miasto.

Czytam i w tym czytaniu jestem bezwzględna. Nie marnuję urlopu danego mi na czas określony i, tak jak palacz śmiertelnie nałogowy odpala papierosy, ja odpalam niejako jedną książkę od drugiej. Owszem, jeśli natrafię na egzemplarz mnie poruszający (jak np: "Ręka Fatimy", "Aimee & Jaguar" czy "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku"), to daję sobie czas na pobycie z emocjami, wspomnieniami, obrazami z kart książki. Ale inne, jak chociażby "Ciało niczyje" czy "Karaluchy" kończę poświęcając im co najwyżej jedną myśl, no, góra dwie. Wystarczył mi czas czytania, więcej nie potrzebuję. Spróbowałam się też po raz kolejny z panią Woydyłło, ale tylko utwierdziłam się we wcześniej nabytym przekonaniu, że mi i pani Ewie nie po drodze. Mówi się trudno.

Smażę (się) na patelni. Naleśniki, racuchy dwojga rodzajów. Używam mało tłuszczu, konsystencję ciasta "na oko" uzyskuję i jakoś mi wychodzi. Naleśniki i racuchy pierwszego rodzaju uwielbia mój syn. Zajada się nimi, aż miło. Racuchy drugiego rodzaju, te z błonnikiem, bez cukru i z jabłkiem są dla mnie - tej wiecznie na diecie. Bo tak, jak nie lubię tłuszczu, tak bardzo cenię sobie błonnik. Naleśniki są okrągłe, racuchy też by chciały, ale im nie wychodzi. Ich krągłości są nieregularne, z jakimiś wypustkami, porami, guzami, falbankami i bąblami. W odróżnieniu od naleśników racuchy nie dbają o linię - są grube, pulchne - słowem krępe z nich babeczki.

Moczę nogi w misce z wodą. Przepis na takie domowe spa jest prosty: woda z mydłem, miska koloru obojętnego i już. Pod ręką miej ręcznik, jakieś kosmetyki do stóp, skrobaczki, pilniczki i wycinaki. Siedzę sobie z książką, ewentualnie zamulam szare komórki telewizją i moczę. Stopy. Do kostek. Bul bul bul. Jak się wymoczę, to peelinguję, zeskrobuję, kremem smaruję, paznokcie maluję. Uff, od razu lepiej.

Raczę się "Mikołajkiem". No bo co w końcu, kurcze blade. I to nie tylko czytam z synem te prześmieszne tomy. Oprócz tego słuchamy panów Stuhr w samochodzie, jak nam czytają to, co już prawie na pamięć znamy. A jak mamy ochotę, to sobie Mikołajka oglądamy na DVD. Bo już jest. A jak komuś się nie podoba, to fanga w nos! ;)

Klimatyzuję się w naszym nowym, choć nie nowym samochodzie. Jadąc zerkam w tylną szybę, niewątpliwie ogrzewaną i jest mi dobrze (osoby mi bliższe wiedzą dobrze, o czym mówię...).

I zumba co czwartek. Uwielbiam.

Pasuje mi.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz