poniedziałek, 3 września 2012

koniec wakacji

Najpierw średnio przespana noc - nie wiem, dlaczego. Nie czułam jakichś stresów czy niepokoju, które powodowałby bezsenność. Nieważne.

Potem wczesne przebudzenie na rozkaz budzika.

Poranna toaleta (naprawdę staram się ograniczyć poranne "pindrowanie się", nie jestem jednak w stanie zrezygnować z tych kilku podstawowych dla mnie czynności: mycie: głowa, ciało, zęby, twarz - niekoniecznie w tej kolejności, makijaż, czasami żel na włosy, czasami nie i tyle), tabletka, żeby się w ogóle chciało, śniadanie do torby i wychodzę.

Jazda samochodem - szkoda, ze tak krótko, ciągle cierpię na niemożność wysłuchania fajnej piosenki do końca. Cyk - gaszę samochód, wychodzę. Otwieram zamki: jeden, drugi, trzeci i czwarty (to znaczy zwykle tak jest, bo dzisiaj ktoś mnie ubiegł i mam do otwarcia jeden zamek w drzwiach). Wchodzę do pracy.

Kawa, gadu gadu - wiadomo.

Przychodzą kolejne dzieci. Nowe. Trzyletnie. Są też starsze, ale te nie są już nowe, takim łatwiej. Tym, które zaczynają już tak łatwo nie jest, przynajmniej nie wszystkim.

Szybka identyfikacja. Imiona już znam. Teraz tak: ona woli, żeby jej nie dotykać za bardzo, kiedy płacze, on natomiast nie czuje się pewnie, kiedy nie ma mnie przy nim. Z kolei druga dziewczynka cały czas mówi tylko o tym, że chce wrócić do domu, do mamy. Płacze. Przytula się. Ale bawić się nie chce, chce do mamy. Rozumiem. O, a z kolei chłopca w czerwonej bluzce jest wszędzie pełno. Nie ma zasad, nie ma rzeczy niemożliwych, chcę to, co chcę i już. Podobnie zresztą ma kolejne dziecko, z tym, że ono w dodatku jest niesamowicie uparte. Ono nie chce. Nie zrobi. Nie pójdzie. Nie, nie, nie, bo nie.

Co chwila krótki ogląd sytuacji. Brakuje rąk. Brakuje sił. Brakuje ciszy, porządku, systemu jakiegoś, który by pomógł to wszystko poukładać. Mojego systemu, bo nikt tego za mnie nie zrobi. Uch! ten chce siku, tamten wali zabawką w stół, ów piszczy na cały głos, bo go to bawi, a owa się podłącza. Jeden chce zabawkę, którą bawi się drugi, więc wali go, bo po dobroci nie chce oddać. Trzeba by zareagować, ale jakieś dziecko znowu płacze i potrzebuje przytulenia. A jeszcze gdzieś tam w ubikacji stoi inne dziecko i czeka, aż go ktoś przebierze, bo popuściło nieco. Zdarza się.

Każde inne, każde ważne. Chcę, aby każde z tych dzieci poczuło się tu dobrze. Ciężka sprawa, ciężka robota, ale uda się. Czemu miałoby się nie udać? Tylko rąk brakuje, wszystkiego za dużo na raz.

Koniec pracy, wychodzę. Głodna, spragniona, cała mokra. Serio, istne wariactwo. W sklepie zapominam kupić śledzi mężowi, chociaż są na liście. Jakoś tak. Wchodzę do domu. Kawy! Wody! Kawałka chleba jakiegoś! Chcę usiąść, nie nie, proszę niczego nie włączać, niech będzie cicho. O tak jest dobrze. Trochę tylko odpocznę, bo potem muszę iść po syna do przedszkola.

A jutro zaczynam znowu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz