piątek, 12 października 2012

co by było gdyby...

Mam ostatnio sporo różnych przemyśleń dotyczących mojej pracy i całej tej otoczki wokół niej. Żeby ulżyć sobie nieco, puszczam oto wodze fantazji i piszę, co by było, gdybym miała swoje własne przedszkole.

W moim przedszkolu dzieci miałyby dużo czasu na zabawę. W sali byłyby miejsca, prowizorycznie od siebie oddzielone, w których grupka dzieci mogłaby "zaszyć się" w świecie własnej fantazji, zabawy, pomysłów. Te miejsca byłyby na tyle duże, żeby kilkoro dzieci czuło się tam swobodnie, a jednocześnie na tyle małe, żeby dawały poczucie odcięcia, schowania się, tajemnicy. Co by tam było? Zabawki, rzecz jasna, surowce naturalne, jak wanienka z wodą czy z piaskiem, wielka sofa z poduchami, książki, materiały do działania plastycznego. Panowałby tam pewien ascetyzm, nie znoszę przepychu, pstrokacizny, plastiku i wystawek. Zasada mało, a mądrze by tam panowała.

W moim przedszkolu nie byłoby tak zwanych gazetek. Moim zdaniem ten relikt przeszłości żyje do dzisiaj tylko dlatego, że nikt nie pomyślał, że to jest zupełnie niepotrzebne, nie pełni żadnej funkcji. Żadnej. Wisiałyby w salach puste tablice, które dzieci mogłyby wykorzystywać do własnych celów. Przyczepiałyby tam co chciały albo na plastelinkę albo na magnez - żadnych szpilek czy pinezek "na wysokości oczu dziecka". To tylko niepotrzebne zagrożenie i zabawa osób dorosłych w szukanie zaginionej szpilki, co właśnie spadła. Bez sensu, a ja chciałabym w moim przedszkolu eliminować bezsensy.

W moim przedszkolu nie byłoby ważne to, żeby w sali i w szatni był porządek, ale to, żeby dzieci samodzielnie i pewnie te dwie przestrzenie wykorzystywały. Co znaczy to jakże rozbudowane, a mało zrozumiałe zdanie? Na przykład to, że ważniejsze byłoby to, żeby dziecko samo się rozebrało i potem odnalazło swoje rzeczy chcąc się ubrać, niż żeby miało idealnie ułożone ubranie przez mamę czy nauczycielkę. W cenie byłaby możliwość przesuwania sobie mebli, stolików, pozostawiania budowli na następny dzień niż porządek w sali. Tak po prostu.

Wartość mojego przedszkola nie byłaby mierzona ilością zdobytych dyplomów, pucharów, wyjazdów, konkursów, projektów, imprez, ładnie zaśpiewanych piosenek czy wyrecytowanych wierszyków. NIE. Wartością byłaby samodzielność dzieci, empatia, pomysłowość, zabawa, umiejętność radzenia sobie w przeróżnych sytuacjach społecznych, możliwość odpoczęcia, odizolowania się, przygotowanie do szkoły (w rozsądnym tego słowa znaczeniu).

Moje przedszkole omijaliby szerokim łukiem ci rodzice, którzy zapatrzeni w swoje dzieci pragną, żeby wyrosły z nich geniusze przepełnieni wiedzą, wiecznie chwaleni i "wystawiani". Nie lubiliby mojej placówki ci, którzy życzą sobie odbierać dzieci czyste, zmęczone natłokiem zajęć, najlepiej z pracą domową. Tak samo rodzice, którzy oczekują od przedszkola, żeby wychowało ich dziecko, wszystko za nich zrobiło i to jeszcze tak, jak oni sobie życzą - tacy rodzice w życiu nie zapisaliby dziecka do mojego przedszkola.

Rodzice moich wychowanków mieliby w nas pomoc w radzeniu sobie z problemami. Wiedzieliby, że nie jest istotne to, czy dziecko mówi wierszyk na przedstawieniu, ale to, jak radzi sobie z ubieraniem butów. Nie oczekiwaliby od nas, żeby ich dziecko brało udział w tysiącach projektów, ale żeby potrafiło zadbać o swoje potrzeby.

Nie, nie - proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. Nie unikałabym wszelkich imprez, konkursów czy wystaw. Chodzi tylko o to, że priorytety byłyby ułożone zupełnie inaczej niż bywa w mojej pracy. W nie moim przedszkolu.

Mogłabym jeszcze pisać i pisać. Może jeszcze kiedyś w tej sprawie coś nakreślę, może nie - się zobaczy.

A gdybym miała własną szkołę..... Ech, za mała jestem na to wszystko :(



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz