sobota, 12 kwietnia 2014

modlitwa

Nie wiem, w którą stronę zwrócić się mam w mej modlitwie błagalnej... Do góry? Tam, gdzie słońce, chmury, gdzie podobno bóg jakiś mieszka? A może ku dołowi, do matki ziemi, która na swych barkach nosi wszelkie trudy i problemy ludzkości od zarania dziejów? A może mam swe modły zwrócić ku sobie, do środka, w samo sedno jestestwa mego, aby duch mój, porozumiawszy się z rozumem i emocjami dał mi, to czego potrzebuję? Może do gwiazd, kosmicznej energii, z którą podobno jednym jesteśmy? No nie wiem - taki to problem człowieka, który nie wiem w co i czy w ogóle wierzy. Wyśpiewam więc swą modlitwę tutaj, bez wznoszenia rąk do czegokolwiek, w nadziei, że puszczona w eter trafi w dobre miejsce.

Bo ja się, o Wielki, nie mogę pozbierać. Wiosna niby za oknem, piękna pogoda, słońce energii powinno dodawać. A ja co? A ja śpię w środku, chrapię na całego. Powieki mam ciężkie, cały dzień walczę z chęcią zaśnięcia i przespania całego dnia. Cała śpię. Mój mózg zasypia nad książką, przytulając się do skupienia, więc zrezygnowane ręce odkładają książkę na półkę, na później. Jelita na spółkę z pęcherzem zasypiają (ja przepraszam tych wrażliwszych) na sedesie, odmawiając pełnienia swych, przypisanych przez naturę, funkcji. Nogi na buty patrzeć nie mogą, mówią, że najlepiej im się odpoczywa w skarpetkach, w pozycji co najmniej poziomej. A ręce? Ręce by tylko drapały ciało to tu to tam, brodę podpierały i unikały wszelkich czynności porządkowych. Włosy od nasady siwieją, lakier od paznokci odpryskuje, bo mu się podłoża nie chce trzymać mocniej, a tatuaż się leniwie goi. Pryszcze gromadnie na twarz mi wychodzą, działaniu maści się opierając, bo im się tak chce bądź nie chce. Żołądek trawienia odmawia, apetyt miast rosnąc w miarę jedzenia, zastrajkował haniebnie, więc na jedzenie patrzeć nie mogę. Serce uderza nieco wolniej, a energia wszelka porami mi wychodzi zamiast potu.
Buty moje oblały się jakimś nieznanego pochodzenia rumieńcem (żeby było ciekawiej, to tylko jeden but z pary), oblał się tak z góry do dołu i żadne zabiegi myjąco-peelingujące pomóc nie chcą i but jest nie do noszenia. Zresztą i tak mi się nie chce nigdzie wychodzić.
Kosmetykom kolorowym dałam dziś wolne, testując swoją wytrzymałość na widok pryszczy niczym nie pokrytych. W głowie coś mi dudni dudum dudum, tuż nad brwiami, więc jak mrugam oczami (choć mi się nie chce), to mnie boli.
Mówić dzisiaj do mnie nie ma sensu. Bo mi się gadać nie chce. Moje słowa mają dzisiaj wychodne, poszły gdzieś polatać po świecie, nowych związków frazeologicznych poszukać. A niech się gadułki trochę zabawią, co mi tam - to, że mnie się nie chce, nie oznacza, że innym zabraniam. Kazałam im wrócić jak najprędzej, zobaczymy, z czym przyjdą. Przytulić się można, byle nie za często, bo ciało moje wzbrania się dzisiaj przed tłumem. Lubi i owszem pobaraszkować, ale jeśli ma się wyspać, to musi mieć dla siebie sporo miejsca, wzdłuż i wszerz. Uszy kładą się po sobie, oczy w jeden punkt wpatrują. Nawet siły nie mają, żeby tak w prawo, w lewo, w prawo...

Najchętniej bym usiadła gdzieś w ciepłym i odosobnionym miejscu i bym tam siedziała. Nie wiem, jak długo. Do skutku. Do wielkiej pobudki wszelkich funkcji ciała mego. Czy jest, o Wielki, ratunek jakiś dla mnie? Czy dasz mi odpowiedź zanim znowu zasnę....?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz