niedziela, 6 kwietnia 2014

dzisiaj

Uch, chęć, żeby coś napisać chodzi za mną już od dłuższego czasu. Tylko pomysłu na tekst nie mam żadnego. Czy to możliwe, że moje życie jest tak nudne, monotonne i przewidywalnie rutynowe, że nie ma już w nim niczego, co nadawałoby się do druku? Hy? Robię wszystko, by tak o nim nie myśleć, rozglądam się dookoła, szukam ciekawych wydarzeń, eventów godnych opisania. Jacyś ciekawi ludzie? Zaskakujące wydarzenia?? Cokolwiek??? Hej, wołam! Jestem gotowa na niespodzianki! Żyyycie!!!

Ok, nie szukajmy daleko, opiszmy dzisiejszą niedzielę. No nie może być tak, że 10 godzin z mała minęło mi na niczym. Pomyślmy. Obudziłam się dziś dość późno jak na mnie, odsypiając zapewne poprzednich 6 ranków, w które wprowadzał mnie brutalnie dźwięk budzika. Wstałam o dziwo, nie budzona przez własnego syna - oto jest, niespodzianka nr 1! Szeleszcząc folią przeszłam do łazienki dokonać porannych ablucji. Folią zresztą szeleszczę dzisiaj cały dzień. Ha, nie spodziewaliście się tego, co? Czyżby niespodzianka nr 2?
A i owszem, mam dzisiaj coś, czego nie miałam jeszcze dwa dni temu. Mam tatuaż, o który dbam jak przykazał tatuażysta (Zibi, pozdrawiam serdecznie!). Co 5 godzin obmywam mydłem, osuszam ręcznikiem papierowym, smaruję bepanthenem i owijam folią. Właściwie to mąż folią owija, cierpliwie i regularnie, bo mnie lewą ręką nieco niewygodnie. Mąż mojego tatuażu nie lubi, generalnie nie lubi żadnego "body-artu", ale mówi, że najważniejsze, że mi się podoba i bez słowa skargi folią mnie owija. Fajnie, co? Powiem wam, że cieszę się z tego tatuażu jak dziecko i nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła pokazać go światu bez foliowej szybki. Już niedługo.

No dobrze, czyli szeleszczę dzisiaj folią. Co jeszcze.... No to może zagadka: ile można mówić o butelce ice tea i jej zawartości? Otóż dużo, bardzo dużo. Niespodzianka? Oj, cholerna niespodzianka. Wkurzająca. Otóż mój syn, pijąc wspomniany wcześniej napój w jadłodajni na tak zwanym mieście, nawijał o niej irytująco dużo. Mhm, jaka zielona butelka. Łał, jaki pyszny smak, taki miętowo-orzeźwiający. O, zielona, butelka i zakrętka. Pyyyszna. Chcesz spróbować? Nie, dziękuję. Mniam, pyszna. Napój niegazowany, najlepiej pić schłodzony. Mniam, taki cytrynowy jakby, orzeźwiający. Miętowy. Och, proszę, przestań mówić, bo ci tą butelką zaraz przywalę! Skąd w nim tyle słów? Po co?? Ja przepraszam, ja pewnie grzeszę, ale czasami mam już dość jego blapaplaniny. Rozwala każdą wypowiedź na milion zdań, każdą swoją czynność opisuje ze szczegółami godnymi naukowca.
A może chcesz spróbować? Jest taka pyszna...

A potem zrobiłam ciasto, właśnie piecze się w piekarniku. Już czuję jego zapach, może się uda. Pierwszy raz je robię. Jakie? Ok, powiem wam w tajemnicy, ale zaklinam na wszystko, w co wierzycie, nie mówcie mojemu synowi. Jak nie będzie wiedział, z czego jest zrobione, są większe szanse, że spróbuje i że nawet mu posmakuje. Oficjalnie - ciasto jest bez żadnych owoców i warzyw. Choć w istocie jest inaczej. Jest z warzywem. Na "m". Warzywo jest koloru pomarańczowego, w naturze ma kształt podłużny, do ciasta zostało starte. W przepisie (Karina, pozdrawiam!) kazano zetrzeć "m" na najmniejszych oczkach, czego zrobić nie mogłam, gdyż posiadam tarkę o jednej tylko ściance, wybór wielkości oczek wykluczającą. Zobaczymy. W ogóle takie tarcie warzyw twardych jest stresujące. Po jednej stronie moja dłoń ze świeżo umalowanymi paznokciami na kolor czarny, a po drugiej stronie, niepokojąco blisko, narzędzie ostro zakończone. Donoszę, że paznokcie ze starcia wyszły cało :). O, czyżby niespodzianka nr 4? Ciasto pachnie wyśmienicie, nawet urosło, zapowiada się pysznie.

I tak.... Protokół jeszcze dzisiaj napisałam, bo taką fuchę w tym roku dostałam. Nudne i tylko pani jakiejś tam kurator do szczęścia potrzebne, ale zrobić trzeba. No to zrobiłam. Potem przygotowałam się na jutrzejsze zajęcia z jednym chłopcem (Filipku, pozdrawiam!), czego sensu akurat odmówić nie można.
O smarowaniu tatuażu maścią już mówiłam? Ach, no tak, o tym już było... Włosy dziś myłam (Dawid, pozdrawiam!) i ten tego... tatuaż.. A nie, to już było ;). Bo ja się tak cieszę z niego, że mówię wam...

No, i to by było z grubsza tyle. Nie tak źle, co? 4 niespodzianki, kilka osób do pozdrowienia. Dodam jeszcze kawkę na mieście z synem i mężem, w piękny słoneczny dzień.... No tak mi zeszło, choć jeszcze wieczór przede mną, kto wie, co się może wydarzyć.

A, i na ciacho bez owoców i warzyw chętnych zapraszam. Przy okazji tatuaż pokażę ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz