niedziela, 24 marca 2013

Poradnik

O pozytywnym myśleniu nie mam za dobrego zdania. To znaczy mnie się to nie sprawdziło. Będzie dobrze, spójrz, ile piękna jest wokół ciebie, jesteś zdrowa, masz dwie nogi, mąż cię nie bije, masz pracę i tak dalej i tak dalej - jakoś mnie to nie rusza. Nie zmiękcza ani nie kruszy skalistego środka mojego, które takie pozostaje POMIMO. Ale rozumiem tych, którzy próbują układać sobie życie na nowo właśnie na pozytywnym myśleniu. Nie chcą dopuszczać do siebie negatywnych znaków na niebie i ziemi, bo wierzą, że jeśli nie będą ich zauważać, to one nie będą miały wpływu na ich życie.

Pat tak myślał. Nie, wróć - Pat głęboko w to wierzył. Światełko w tunelu, zawsze jest jakieś światełko w tunelu. Schudnie, przeczyta wszystkie książki, o jakich mówiła jego żona, zakończy z powodzeniem terapię. Wszystko dla happy endu, w którym jego żona Nikki wraca do niego i żyją długo i szczęśliwie.

Książkę "Poradnik pozytywnego myślenia" M. Quicka czytało mi się spokojnie. Trochę tak, jak Forresta Gumpa. Polubiłam Pata, głównego bohatera, tak jak polubiłam Forresta dawno temu. Pat nie jest do końca normalny, zresztą sporo czasu spędził w zakładzie dla psychicznie chorych. Nie bierze leków, jakie mu terapeuta zapisuje,obsesyjnie spala kalorie, ćwiczy, biega, wyciska, buduje klatę, zrzuca zbędne kilogramy. Wyobrażam sobie, że jest przystojny, że ma świetną sylwetkę (a od dzisiejszego popołudnia ma postać Bradleya Coopera). Takie słodkie połączenia pewnej nieporadności życiowej z niesamowitą siłą fizyczną, konsekwencją i hartem ducha. Pat spotyka Tiffany. Też jest nienormalna. I to w tym duecie jest piękne. Ani ona nie podrywa jego, ani on nie próbuje jej zaliczyć. On ciągle myśli o swojej żonie, ona niewiele mówi, więc nie wiadomo do końca o czym myśli. Piękna para. Dla mnie fascynująca. Nie będę tu pisać o fabule, na wypadek gdyby ktoś chciał sam przeczytać książkę, ale z czystym sumieniem mogę zapewnić, że nie mamy tutaj do czynienia z romansem, prostym przejściem od przyjaźni do miłości. Że na początku to się nie lubią, a potem żyć bez siebie nie mogą. I za to dziękuję autorowi książki, że nie zrobił tego tej pięknej parze.

I wtedy zrobiłam błąd. Po przeczytaniu książki postanowiłam iść do kina na film pod tym samym tytułem, na motywach książki rzekomo stworzonym. Film jako film nie najgorszy, ale i nie powala (można na DVD obejrzeć). Jedyny plus tego filmu to wg mnie dobór aktorów: wspomniany Bradley Cooper - rewelacja, Jennifer Lawrence jako Tiffany - może być i owszem no i Robert De Niro jako tata Pata - do książkowej postaci pasuje wg mnie idealnie.
No a potem totalne spieprzenie książki, oczywiście moim niepopartym fachową wiedzą zdaniem. Masakra. Co oni zrobili z rodziną Pata - nie tylko zmienili im nazwisko, ale ogołocili ich z ich charakterów. No masakra. Tiffany z książki miała w sobie tajemnicę, powściągliwość, pazur, ale i tę cichość, która intryguje. Ta w filmie to wyszczekana furiatka, ciągle mówi, mówi i mówi. Ojca Pata z książki trudno polubić, ten w filmie płacze nawet z miłości do syna. No ludzie! No i oczywiście końcówka filmu wymierzyła mi romansowego policzka.

Krótko. Chcesz poznać tę historię naprawdę? Przeczytaj książkę i pod żadnym pozorem nie oglądaj filmu. Chcesz popatrzeć na przystojnego, fajnie grającego Bradleya, pośmiać się umiarkowanie i umiarkowanie wzruszyć? Obejrzyj film.

Osobiście polecam to pierwsze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz