niedziela, 24 listopada 2013

dużo wody jeszcze upłynie...

Dzisiaj byłam w kinie. Sama. Lubię chodzić do kina sama. Miałam iść wczoraj i na zupełnie inny film, ale byłam dzisiaj. Zdarza się.

Wyszłam z kina z  jednej strony zauroczona, z drugiej zasmucona. To był film o miłości. Z reguły nie chodzę na takie, nie mam potrzeby oglądania ckliwych i przewidywalnych romansów na wielkim ekranie. A wydaje mi się, że niestety takich jest coraz więcej. One oraz zapychające kinowe ekrany filmy akcji ze świetnymi efektami specjalnymi spowodowały, że już dawno na niczym w kinie nie byłam. No, ale odbiegam od tematu.

No to od początku.

Film był o miłości. Mogłam zobaczyć, jak się rodzi (ta miłość, nie film). Od przypadkowej znajomości, przez wspólne palenie trawki po bardzo pięknie pokazany proces budzenia się głębszego uczucia aż do jego spełnienia w zbliżeniu cielesnym.  Aktorzy grający główne role byli w tej całej swojej miłości przepiękni. Tak nieśmiali na początku, a jednak dość otwarcie do siebie ciągnący. Bojący się przyznać do tego, co jedno czuje do drugiego, a tak bardzo w tym szczerzy, bez oszustw, głupich podchodów, bezsensownych uników. Wiem, sztampa - każda miłość na początku wygląda tak samo. Te osławione motylki w brzuchu, te kwiaty, długie rozmowy przez telefon albo pod blokiem, pierwszy pocałunek gdzieś tam w bramie, no, chyba, że starych nie ma w domu. Nic nowego pod słońcem, wiem. Ale właśnie dlatego, że to było takie prawdziwe, że grało mi na moich uczuciach i rezonowało z nimi idealnie, właśnie dlatego było takie inne od romansideł przewidywalnych. Tutaj niczego nie dało się przewidzieć. To, co było między dwojgiem kochanków, było piękne, no dla mnie po prostu piękne, ale to, co wokół nich już tak piękne nie było.

Jedno z nich miało partnera od dwóch lat. I choćby nie wiem, jak nowa miłość była silniejsza i prawdziwsza, to przecież nie da się wymazać od tak dwóch lat bycia z kimś w związku. Przecież nadal się tą osobę kocha, a przynajmniej nie chce się jej zranić. Ha, jasnym jest również, że dotychczasowy partner życia przez dwa lata zdążył również pokochać, wiadomość, że się jest zdradzanym może być doprawdy druzgocąca. I taka zresztą dla tej osoby była.

Rodzice. Nie można przy tym filmie pominąć tego tematu. Bo są niestety rodzice, którzy nie są w stanie przyjąć, że jego dziecko dopuściło się zdrady na swojej partnerce/partnerze, nie będą żadną miarą tolerować takiej postawy u własnego dziecka i zrobią wszystko, żeby dziecko, choć dorosłe, wybiło sobie głupoty z głowy. Choćby  to była pożal się boże miłość.

Wyjście z sytuacji? Och, stare jak świat - stała partnerka oznajmia, że jest w ciąży i nie ma gadania. Nie spotkasz się więcej z tym chłopakiem i już, rozumiesz?

Miłość między Kubą a Michałem mnie zachwyciła. Po raz pierwszy zobaczyłam pięknie rodzącą się miłość między dwojgiem mężczyzn. Nie wiem, czy tak to wygląda naprawdę, ale w sumie czemu nie, czemu rodzenie się miłości hetero miałoby przebiegać inaczej, niż miłości homoseksualnej? I czemu do cholery miałoby to komuś przeszkadzać? Ok, dziewczyna Kuby została zdradzona, ale co jej z tego, że trzyma go przy sobie uwiązanego ciążą, skoro wie, widzi, bo wszyscy to widzą, że on jej nie kocha, że jest z nią nieszczęśliwy i że ona też będzie nieszczęśliwa. Kuba żegna się z Mateuszem przez telefon, mówi, że nigdy się z nim nie zobaczy, więcej nie wyjaśnia. A mnie wkurza, że matka, w imię cholernego "co ludzie powiedzą", niszczy życie własnemu synowi.

Film kończy się prawdziwie smutno, nie powiem, jak.


Acha, jeszcze jedno. Już mi tam wpadły w oko jakieś recenzje filmu. Nie czytam, więc nie powiem, czy film jest górnych lotów, czy reżyser wspiął się na wyżyny swej twórczości. Nie wiem, czy nie pozostawił niczego wyobraźni widza, czy środki przekazu były zbyt oczywiste czy może zbyt zagmatwane. Nie będę czytać, czy sceny seksu były tam potrzebne czy nie (moim zdaniem były pokazane po prostu ładnie, choć nie bano się bezpośredniości). Nie umiem pisać recenzji, nie rozumiem większości z nich, gdzie zagęszczenie słów niezrozumiałych dla mnie na linijkę przerasta możliwości mojej percepcji. Tak więc powyższy tekst nie jest recenzją w żadnym tego słowa znaczeniu. Ja piszę tylko, że mi się podobał. koniec.

Tytuł filmu: "Płynące wieżowce"




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz