piątek, 7 lutego 2014

mała różnica

Właśnie się dowiedziałam (piątek, 7 lutego 2014 roku, godzina ok. 18:15), że mój 7-letni syn nie zna znaczenia słowa "pijany" Dziwne - ja w jego wieku znałam znaczenie tego słowa aż nadto dobrze. Na pewno nie wynika to z różnicy między moją dawną, 7-letnią inteligencją a inteligencją mojego syna w obecnym momencie jego rozwoju. Z obiektywizmem, na jaki tylko mnie stać z pozycji matki, mogę stwierdzić, że mój syn jest dzieckiem niegłupim. Więcej, miał on od najwcześniejszych lat swoich i ma nadal zadziwiający pociąg do słów. Lubi wiedzieć, co znaczy każde nowo napotkane słowo na jego drodze. Pyta. Sporo. Czasami zapyta o takie słowo, że mam spory problem z wyjaśnieniem jego znaczenia na takim poziomie, żeby mały chłopiec je zrozumiał. Słowem - K. lubi słowa. Słowa usłyszane, przeczytane w książce przez siebie samego czy przez inną osobę, słowa zobaczone na ekranie telewizora czy monitorze komputera. Zaczepił już o słowa w języku angielskim, niemieckim, francuskim i rosyjskim. Nie, nie, nie uczy się tych wszystkich języków, ale jak zdarzy mu się na przykład gdzieś zobaczyć cyrylicę, to nie omieszka zapytać, co tam jest napisane i co oznacza (dzięki ci miniony systemie, że uczyłam się rosyjskiego w szkole i dzięki ci rozumie mój, że jeszcze coś z tego pamiętasz).

Nie pamiętam, żebym ja tak miała, nie umiem więc siebie do niego tutaj przyrównać. Wiem jednak na pewno, że w wieku siedmiu lat wiedziałam, co znaczy słowo "pijany".

Wiedziałam, ja to słowo wygląda. Patrzyło na mnie swoim specyficznym, zamglonym nieco wzrokiem, stało niestabilnie,chwiejąc się na swoich lichych literkach, czasami śmiało się bez kontekstu, czasami wybuchało agresją i gniewem. Słowo to było chude, tak - zdecydowanie brakowało mu ciała. Najwidoczniej kalorie alkoholowe nie utuczą słowa "pijany" tak, jak tłuszcz powoduje nadwagę w słowie "pączek". Kolory miało różne - na początku bardziej czerwone, później stawało się sine, blade, prześwitujące żyłam, czasami przybierało kolor fioletowy. Tutaj nie było stałości, jak zresztą w wielu aspektach tego słowa.

Wiedziałam, jak to słowo brzmi. Brzmień miało wiele, jak na takie marne słowo. Potrafiło na przykład brzdękać, grać jak dzwonki. Bim - bam, brzdęk - brzdęk, dzyń - dzyń. Wysoko lub nisko, grubo i cienko, w zależności od stopnia napełnienia butelek. Butelka upada na podłogę - bach! Czasami się zbije - tadam! Taka orkiestra dzwonkowa, bez pałeczek, wystarczy odpowiednio duża ilość rozmaitego szkła. Brawa dla słowa "pijany"! Cóż za talent, jaka fantazja, rzekłbyś eufonia dźwięków. Ale to nie wszystko, słowo "pijany" potrafi też brzmieć inaczej. Zupełnie inaczej. Potrafi bełkotać. Nie jesteś wtedy w stanie zrozumieć jego mowy, ta muzyka jest jak z innej planety, wydaje się, że "pijany" chce coś powiedzieć, ale nie jest w stanie ułożyć tego w słowa zrozumiałe dla otoczenia. Słowa "dziecko", "rodzina"  czy "sprzedawca" nie są w stanie go zrozumieć, choć wyraźnie chce im coś powiedzieć. To już raczej nie muzyka, to wyraźne zaburzenie funkcji komunikacyjnej. Mało tego, słowo "pijany" potrafi rzygać tak, jak żadne inne słowo na świecie. Tych towarzyszących mu wtedy odgłosów nie da się pomylić z niczym innym. Potrafi być przy tym wytrwałe uporem przypisanym kompozytorom, muzykom czy malarzom, którzy długo nie potrafią oznajmić, że oto ich dzieło jest skończone. Kto by pomyślał: słowo "pijany" tak bliskie słowu "twórca"... "Trzeźwy" by się uśmiał wprawdzie, ale tu nie ma co się śmiać. "Pijany" potrafi bowiem jeszcze jęczeć, stękać, bekać, głośno sikać, chrapać, majaczyć, ciałem swym uderzać o podłoża różnego rodzaju, a każde podłoże inny dźwięk wydaje, chrzęstowi kości towarzysząc.

Wiedziałam, ja słowo "pijany" pachnie. Zaraz - napisałam pachnie? Przepraszam słowo "pachnieć" z całego serca. Ono tutaj niewinne, ma niepodważalne alibi, że ze słowem "pijany"  nie ma nic wspólnego. "Pijany" nie pachnie. "Pijany" śmierdzi. Cuchnie różnie, zależy z czym tworzy zdanie. Może zalatywać wódką, winem, piwem, moczem, gównem, wodą kolońską, smrodem długo niemytego ciała. Różnie.

Wiedziałam też, jak to słowo się odczuwa. Nie było przyjemne ani dla zmysłów, ani dla skóry, ani dla duszy. Oko nie chciało na nie patrzeć, ucho nie chciało go słyszeć, a nos nie chciał go czuć. Skóra jeżyła się na widok słowa "pijany", pewnie jakby miała kolce,  to uruchamiałaby je w obronie własnej i nie zawahałaby się ich użyć. Dusza więdła. Chowała się w najdalszy kąt czeluści duchowych, żeby nie cierpieć albo żeby inni nie widzieli, że cierpi. Generalnie słowa "pijany" unikano, jak się dało.

Tylko, że się nie dało...

I ja to wszystko w wieku mojego syna będąc wiedziałam. Znałam słowo "pijany", jako jedno z pierwszych z mojego osobistego elementarza. A mój syn go nie zna. Mała WIELKA różnica. Jedno słowo. Tylko i aż.

Nie wiem, komu powinnam dziękować. Sobie? Mężowi? Bogu? Ślepemu trafowi? Szczęściu? Na wszelki wypadek kłaniam się w podzięce wszystkim tym osobom i nieosobom - dziękuję z całego serca za tę małą różnicę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz