środa, 26 marca 2014

cena pewnej znajomości

Ja i pieniądz to nie jest dobry pomysł na związek. Bo choć jedno z nas chce bliskości, wielości doznań i bogactwa doświadczeń, to drugie jakby się lekko miga. Tą stroną, która chce i pragnie jestem ja. Po drugiej stronie stoją monety i banknoty. Proszę jednak nie myśleć, że pragnę ich i pożądam dla ich wyglądu błyszczącego, dla ubrania szeleszczącego czy dla kształtu ergonomicznego. Nie jestem w końcu taka pusta. Jak kogoś kocham, to oddaję się przede wszystkim temu, co mój wybranek nosi w sobie, ów potencjał, wartość nie zawsze mierzalną, dla każdego inną i mało oczywistą. Nie interesuje mnie, czy banknot jest cieplutki, prosto z bankomatu czy też fałdy nosi i ślady używania. To wszystko nic w porównaniu z tym, ile mogę w takim związku otrzymać.

Tylko dlaczego on mnie nie chce? Bo chyba mnie nie chce... Ech, pamiętam nasze pierwsze nieśmiałe spotkania - kiedy sobie o tym pomyślę, to dreszcz przyjemności przechodzi mi po plecach. Młoda wtedy jeszcze byłam, smarkula można powiedzieć. Nowe miasto, studia, ich koniec, pierwsza praca. Spotykaliśmy się regularnie, najintensywniej w początkach każdego miesiąca (nauczycielki tak mają...). Był delikatny, nie zmuszał mnie do niczego, nie namawiał. Kiedy widział moje wahanie, ową niepewność, czy mi wolno, czy aby nie chcę dla siebie za dużo - delikatnie, małymi kroczkami oswajał mnie ze sobą. Na początku zabierał mnie w miejsca mało zaludnione, żeby nie powiedzieć tanie. Nie chciał mnie szokować wysokimi cenami, mamić pięknymi tkaninami czy ciekawymi książkami. Mówił, że na wszystko przyjdzie czas, że nie muszę się spieszyć, że nikt nas nie goni. Ach, piękne to były czasy. Wydają się takie odległe.

Taki początek powinien wróżyć długą i bezproblemową przyszłość, prawda? Oj, wiem, że nigdy nie jest przez cały związek tak, jak na początku. Motylki w brzuchu mijają,  człowiek w końcu zaczyna spać po nocach, odczuwać głód. Wiem o tym. Miłość zmienia swoją postać, staje się bardziej dojrzała, spokojna, co nie oznacza jednak, że przestaje być miłością. Chyba miałam prawo oczekiwać, że z nami też tak będzie?
I owszem, z mojej strony mogę zaręczyć, że pragnienia nie zgasły, odczuwam je może nawet silniej niż na początku. Nie znudziły mnie nasze spotkania, wyprawy wspólne do sklepów, serfowanie po necie w poszukiwaniu okazji. Czasami zastanawiam się, czy on mnie aby nie zdradza? Czy pan pieniądz nie ma kogoś na boku? Wpada w początkach każdego miesiąca - to się nie zmieniło. I wtedy jest jakby sobą - odświeżony, gotowy, pociągający i niewymuszenie atrakcyjny. Tylko że potem z każdym dniem jest coraz gorzej. Znika na coraz dłuższe okresy czasu, wymyka mi się z rąk, ma wrażenie, że mnie unika. Snuję się wtedy po salonach sprzedaży, po księgarniach, sklepach z ciuchami, samotna i bezradna. Omijam je omiatając jedynie wzrokiem wystawy, bo wiem, że bez niego niewiele tu wskóram, a przeglądać ciuchów bez niego nie lubię. Jest mi smutno, tęsknię. Patrzę na innych, na ich reklamówki wypchane - niosą je na wierzchu, żeby swoim szczęściem jeszcze bardziej mnie dobić. Jakby nie mogli złożyć tego jakoś, no  nie wiem, schować gdzieś, albo zamówić dostawę do domu. Nienawidzę ich wtedy. I nienawidzę jego. Jak mógł mnie znowu tak zostawić? Po co przyłaził na początku miesiąca, skoro nie miał zamiaru być ze mną do jego końca?! Może przestraszył się, bo zaczęłam napomykać o rozmnażaniu? O powielaniu? Żeby nie zamrażać tego, co można zwielokrotnić? Pewnie uważał, że to za bardzo go ze mną zwiąże, że wtedy to już jakby ostatecznie. No ale przecież miłość się ostateczności chyba nie boi, nie? Nie chodziło mi przecież o nadmiar, bardziej o trwałym zaklepaniu tej dziury jakiejś, która wraca ciągle i nie daje się niczym skleić. Kobieta się we mnie odezwała,  ów instynkt, by zachować fason do końca, owa potrzeba, by nie obudzić się za późno i żeby nic mnie w życiu nie ominęło. Czy to tak wiele? Nie wiem.

Mówią, że pieniądz nie może dać mi szczęścia. Że to tylko tak na krótką metę, na pewno nie na całe życie. Może i racja. Może czas urwać tę i tak cienką i nadwyrężoną już nić, która nie tyle nas ze sobą łączy, ile wiąże. Jeszcze inni mądrzy mówią, że to tylko ja już tę nić trzymam, że on tylko tak dolatuje od czasu do czasu, pociąga z lekka, żeby uśpić moją czujność, podsycić pragnienia, żebym o nim jednak nie zapomniała. Bo on lubi za sznurek pociągać. Może...

Ostatnio z moim synem zastanawialiśmy się nad tym, dlaczego wszystko, co smaczne, przyjemne i pożądane z reguły jest niezdrowe?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz