sobota, 1 marca 2014

nerwowe rozmyślania

Dzisiaj mnie roznosi, od samego rana jestem chodzącą bombą zegarową. Nie wiem czemu - TEN dzień cyklu, stres przed powrotem do pracy, niezamykająca się buzia mojego syna, atakująca pytaniami, opowiadaniami, samymi ważnymi spostrzeżeniami od wczesnego rana? Tra ta ta ta tra ta ta - osłaniam głowę, uciekam w bezpieczne miejsce, szukam jakiegoś cichego, pustego schronu. Nie ma, nie mogę znaleźć, nie mogę uciec. Aaaaaa!!!! Szlag mnie zaraz trafi! Ktoś najwyraźniej chce zmusić mnie do wyciągnięcia broni, ucieczka nie przejdzie tak łatwo. Chcesz spokoju? Huknij jakąś bombą, wrzeszcz, niech się wszyscy odpieprzą choć na jedną godzinkę!!
Musicie wiedzieć, że w takim oto nastroju jestem, bo choć już wieczór za oknem, ja ciągle czuję wibrowanie ciała, ręce trzęsą się niecierpliwie na widok każdej przeszkody. W głowie kotłują się myśli złorzeczące na najmniejszy przejaw głupoty, bezmyślności, zbyt głośnej zabawy czy wiecznie źle mi się wciskających klawiszy w tym idiotycznym komputerze. Szlag niech wszystko trafi. Jak czuję się tak, jak dzisiaj, moje zmysły działają na zwiększonych obrotach. Słuch słyszy każdy niepotrzebny szmer, dźwięk przekraczający tolerowaną przeze mnie częstotliwość, głos zbyt niski, zbyt roześmiany czy zbytnie rozgadanie innego osobnika budzi we mnie odruch zakrywania uszu i chęć ucieczki. Wzrok dostrzega każą anomalię w otoczeniu, wszelkie krzywizny, odchyły, gest zbyt szeroki, wzrok zbyt wpatrzony we mnie czy ubiór zdecydowanie nie na miejscu, wybrany bez gustu budzi we mnie odrazę czystej postaci. Dotyk zbyt nachalny, za słaby, za mocny, za mokry, za suchy są nie do zniesienia. Smród wszelki, zapach za mocny, za słodki, za kwaśny czy zbyt pospolity budzą we mnie instynkt zabójcy. Cały świat generalnie źle się wtedy kręci.
I w takim oto nastroju, będąc z synem na spacerze (myślałam, że może to pomoże) minęłam pewne przedszkole. W przedszkolu tym zawsze, bo mijałam je niejednokrotnie, okna są pozawieszane różnorakimi ozdobami. Widać, że panie się starają, kalkują starannie, wycinają, przyklejają tak, żeby z zewnątrz i od wewnątrz było ładnie. Niektórzy tak lubią, pewnym osobom tak się podoba. Według nich przedszkole to miejsce, gdzie infantylizm musi wyłazić każą dziurą - jak jeże to w bucikach i z parasolką, jak bocian leci do nas na wiosnę,  to koniecznie z plecaczkiem na piórach. I dużo kolorów, tablic, gazetek, ozdóbek - niech dzieci oczopląsu dostaną, a nauczycielki z dumy pękają, że tak się napracowały.
Wyjdźmy jednak z tych dygresji i powróćmy do sceny, w której mijam z synem owo przedszkole. Syn okien nie zauważył, bo mknął dużo przede mną na rowerze. Ja natomiast, i owszem, na okienka sobie spojrzałam. No i mnie w tym dniu cyklu szlag trafił mały. Bo na oknach dumnie stoją przyklejone taśmą klejącą bałwany białe, śnieżki, jakieś sanki chyba - generalnie zima w pełni.
I zaraz po tym, jak minął mi mały wstrząs zwojów nerwów dziś i tak napiętych do granic możliwości,  to nie wiedziałam, co czuć dalej: załamać się, śmiać się głośno czy rzucić tę robotę w cholerę. Bo nie wiem, czy tkwienie w tak skostniałym, chodzącym utartymi od wieków ścieżkami towarzystwie nie zaszkodzi za bardzo mojej inteligencji. A jak mi też tak się stanie? Jeśli ja też będę uparcie uczyła dzieci, że są cztery pory roku, które wyglądają tak i tak, podczas gdy za oknem będzie coś zupełnie innego? Nie, muszę się przed tym bronić całą siłą mego zdrowego rozsądku. No bo proszę mi wyjaśnić - po co wciskać dzieciom obrazki śnieżne i bałwany białe, jeśli od jakiegoś czasu zima przestaje przypominać siebie z dawnych lat, bo klimat się po prostu zmienia? Jaką skuteczność będą miały nasze rozmowy z dziećmi, jeśli za przykład dobrego zachowania będziemy mu dawać jakiegoś chłopczyka pięknie uczesanego, mówiącego ładne słowa z bajeczki wymyślonej 50 lat temu, jeśli dla takiego pięciolatka bohaterem jest Scooby czy Luke Skywalker? Po cholerę co roku budować ludziki z kasztanów (to chyba nasze babki już robiły, co?) skoro o wiele ciekawsze rzeczy można odkryć w jesieni? Ale nie - tak zawsze było w uświęconym naszym systemie przedszkolnym i tak być musi. Koniec i kropka. Bo tak mówi starsza koleżanka po fachu, bo tak mówi pani dyrektor, bo tak mówi najmądrzejsza na świecie pani kurator. Pokłony i posłuszeństwo. Zimą mają być bałwany i śnieg, jesienią ludziki z kasztanów, wiosną koniecznie sadzenie kwiatów, a latem o morzu i górach. I tak rok w rok, od wielu wielu lat. Dzieci się zmieniają, czasy się zmieniają, zmieniają się zabawki, jakimi dzieci się bawią, zmienia się sposób, w jaki spędzają wolny czas, zmieniają się ich zainteresowania, ale to nie ma znaczenia, bo gazetka zawsze w przedszkolach była i zawsze ma być. I nie pytać po co! (Ja raz zapytałam i nie uzyskałam odpowiedzi....). Dość gadania, proszę wycinać jeżyka w bucikach!

I potem to już tak idzie. W szkole trzeba się uczyć tego, co trzeba i koniec. Bo tak. Nauczyciel ma zawsze rację, bo tak. Macie ubierać się tak i tak, bo TAK. Wkuwać, zapamiętywać i piąteczki zbierać, bo tak. A jak nie, to po sprawowaniu polecimy. Bo tak.

Nienawidzę, powtarzam NIENAWIDZĘ (i to bez względu na dzień cyklu mojego), jak ktoś każe innym robić coś, bo tak ma być i już. To jest dla mnie marnowanie czasu na rzeczy nieważne kosztem tych, które naprawdę maja znaczenie w rozwoju młodego człowieka. Już od przedszkola. Nie znoszę ubierania głupot w ciuszki Autorytetu, Doświadczenia i wszędobylskiego JaWiemLepiej. Głupota zawsze pozostanie głupotą, bez względu na to, w co się przyodzieje. I tego się trzymajmy i głupoty się wystrzegajmy. Amen.

Już mi trochę lepiej.... :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz