poniedziałek, 6 sierpnia 2012

a ja wciąż szukam...

... radości. W Polsce. No nie wiem, może w kościele ją znajdę? Dawno już tam nie byłam, w latach trzeba by liczyć i tak sobie myślę, że może coś się w tej instytucji zmieniło przez ten długi czas. Mam rację? Znajdę tam radość, której tak mi u Polaków brakuje? Oczywiście nie jestem w stanie wniknąć w dusze czy serca ludzi tam się modlących, ale tak sobie myślę, że w radosnym nastroju bierze udział nie tylko to, co niewidoczne dla oka, ale też to, co widać - ciało, mimika twarzy, a nawet otoczenie ludzi. Dość teoretyzowania, idę do kościoła.

Nie maczam dłoni w "wodzie święconej", nie czynię znaku krzyża na piersi - nie czuję takiej potrzeby. Przyjemnie jest wejść do kościoła latem - chłód i wieczny cień dają ulgę i odpoczynek od upałów. Kościół jest pełen ludzi -  znaczy, że być może faktycznie większość Polaków to katolicy? Może ta - wydawało mi się, że mocno przesadzona - analogia Polak to katolik nie jest przestarzała? No cóż, może. Nie siadam, nie ma miejsca, zresztą na stojąco łatwiej się szuka, człowiek może ponad głowami siedzących więcej zobaczyć. W centralnym punkcie kościoła krzyż. Wielki, ogromny nawet, nosi przybitą doń postać, która ma przedstawiać Jezusa Chrystusa. Nie, to zdecydowanie nie kojarzy mi się z radością. Dla mnie to wieczne rozpamiętywanie śmierci, męki, krwi i okrucieństwa oprawców. Nie jestem znawczynią Biblii, test na znawcę świętej księgi pewnie bym oblała z kretesem. Ale wiem z niej na pewno, że ten krzyż zasłania ludziom klu całej sprawy - krzyż był raz po to, by później już ludzi od niego uwolnić. Raz na zawsze. Jedna ofiara i koniec. Nie trzeba już zabijać baranów. A tu zabijają. Co mszę, po każdej spowiedzi, na kolanach, leżąc krzyżem przed ołtarzem, biczując się i głodząc. Ofiar nigdy za mało. Pewnie z perspektywy nieba jest to bardzo smutne.

Przenoszę wzrok na ludzi. Szukam. Myślę, po co tu przyszli. Wstają, kiedy trzeba, siadają, kiedy trzeba, klękają kiedy należy. Równo. Z szumem butów po posadzce, ze strzelaniem kości zastałych, ze zbolałymi minami. Te ciała nie wyrażają radości. A ich słowa? Ich oczy mówią, że nie bardzo wiedzą, co mówią, po co mówią i kto te słowa wymyślił. Ich śpiewnie smutne alleluja powoduje, że wychodzę. Nie dam rady. To było błędne założenia, że w kościele katolickim można znaleźć radość. Myślałam, że wiara w Boga daje ludziom nadzieję, radość z pewności życia wiecznego i radość bycia we wspólnocie. Źle myślałam.

Tak, tak - słyszałam o różnych ruchach w obrębie tego kościoła. Ludzie młodzi modlą się inaczej, może tam bym znalazła to, czego szukam. Może....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz