niedziela, 19 sierpnia 2012

niedzielny obiad

Niedziela

Może jeśli poznam wroga bliżej, to przestanę się go bać? Wiadomo, strach ma wielkie oczy, spróbuję więc zracjonalizować to, czego się boję i może to pomoże? No, to rękawy podwijam, siadam pewnie na krześle, przysuwam się do stołu i patrzę mu prosto w oczy.

Najpierw ziemniaki. Wyjęte z wody ledwo co osolonej (minimum więc szkodliwego towarzystwa), bez sosu, zasmażki czy innego tłuszczu. Dwa niewielkie ziemniaki posypane zdrowym, zielonym koperkiem. Cóż złego mogą mi one zrobić? Przecież jeśli wierzyć tabelom i tak dalej, to dwa te ziemniaki w sumie nie mają nawet 100 kalorii. Lekkie, zdrowo warzywne, w smaku dobre.

Idźmy więc dalej.

Przesuwam wzrok z ziemniaków nieco w prawo i co widzę? Znowu warzywa! Tu jednak więcej się dzieje. Kolorowo, rozmaicie.Szczegóły? Brokuły, marchewka i kalafior, wszystko w kawałkach razem zmieszane, ugotowane na parze. Jakieś zagrożenia? Nie widzę. Sos? Brak. Sól, śmietana, zasmażka? Nie potwierdzam. Coś innego, co mogłoby w warzywach niepokoić, spowodować, że osoba, dajmy na to, dbająca o linię wykluczyłaby to ze swojego menu? Nie, nie widzę tu niczego takiego. Jeśli wierzyć dietetykom, mam przed sobą zero tłuszczu, sporo witamin i błonnika. Uwielbiam błonnik! :)

Ok, na razie warzywa. Jestem w miarę spokojna, choć cały czas czuje pod skórą, ze niedługo przyjdzie mi zrobić z zawartością talerza coś więcej, niż tylko jej badanie.

Co mamy obok warzyw? Jasne, bez tego się nie obędzie. Opcje są różne. Może to  być ryba, kawałek piersi kurczaka lub jakieś inne mięso. Jeżeli smażone, to na oliwie, bez panierki i innych dodatków. Trochę soli, pieprzu, może jakieś zioło. Zdarza się, że ów dodatek do warzyw jest gotowany lub pieczony. Słowem - nie najgorzej. Żadnych tłustych polewek, porcja niewielka, nie ma mowy o zbędnym tłuszczu - wszystko  usunięte.

Gdyby przy stole, przy mojej porcji usiadł normalny człowiek, to na pewno uznałby, że ma przed sobą zdrowy, dobry posiłek. Stwierdziłby, że skoro jest pora obiadowa, wszyscy siadają do stołu i zaczynają jeść. Nikt nie jest tym faktem ani zdziwiony ani zgorszony, nikt się nie opycha, nikt nie dokłada sobie jedzenia - przecież to, co jest na talerzu w zupełności wystarczy. Co do picia, to każdy lubi inaczej, wiadomo. Jeden musi mieć kompot, inny sok, jeszcze inny wodę lub pepsi, a jeszcze inny nie popija. Ów normalny człowiek, który hipotetycznie usiadł na moim miejscu, uważa, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego i wybiera taką opcję popijania bądź nie, jaką lubi najbardziej. Zwykły posiłek w ciągu dnia. Ludzie normalni raczej nie zadają sobie pytania, czy trzeba jeść obiad. Normalni ludzie nie kombinują od rana, jakby tu uniknąć obiadu, nie chowają się z talerzami, żeby ukryć jego zawartość przed innymi. To dopiero by było nienormalne, prawda?

Nie potrafię powiedzieć, dlaczego w tym właśnie jestem nienormalna. Nie wiem, czemu bronię się przed zjedzeniem tego popołudniowego posiłku w takiej postaci, w jakiej zwykle się go je. Wystarczy, że to sobie wyobrażę: kęsy jedzenia lokują się w moim żołądku, potem brzuchu, jeden za drugim... Ciężko. Dużo. Za dużo. A ludzie dookoła oczekują, że ja zjem, bo przecież to normalne... A mnie nie ma z nimi przy stole. Jestem tylko ja i mój talerz. On mi grozi brokułami, a ja unikam konfrontacji. I tak się kulam. raz jest lepiej, raz gorzej, ale już od dawna tak właśnie jest.

Biedna dziewczynka, boi się talerza z obiadem.... Śmieszne, nie?

2 komentarze:

  1. Ta "dziewczynka" jest też bardzo odważna, że o tym wszystkim tak otwarcie pisze:))myślę, że to duży krok do przodu... A jeśli chodzi o tą Twoją "nienormalność" - którz z nas jest normalny i co to właściwie oznacza...??:))

    OdpowiedzUsuń
  2. A wiesz, że z tą "normalnością" masz całkowitą rację. Podoba mi się takie podejście, biorę je sobie, daje moc! :) Cokolwiek "normalni" o tym myślą...

    OdpowiedzUsuń